(Teraz, kiedy wszystko jest
mniej więcej za mną, najchętniej opisałabym to sucho i spokojnie, jak
nieruchomy obraz na płótnie. Nawet bezdialogowo, w miarę możliwości
Jeśli jednak będę tak robić częściej, nie pozostanie we mnie już nic z
kronikarki, jaką mnie pamiętano w moich światach, a tego przecież nie
chcę. Przyda mi się trochę wysiłku, choć rezultatu nie jestem pewna.)
- Jeśli i tak mają po ciebie przyjść, równie dobrze możemy ich uprzedzić!
Sama nie wiem, kto pierwszy rzucił tę propozycję, ale padła na podatny
grunt i w efekcie cała czwórka zaczęła żywo dyskutować. Może i byli
zgodni na początku, ale różnice wynikające z kwestii "jak?" trochę tę
zgodność popsuły. Ot, tak odrobinkę.
Nie włączałam się do wymiany argumentów, stojąc tylko i wpatrując się w
ścianę, na której zaledwie chwilę wcześniej pojawił się napis: JUŻ DZIŚ.
Wydrapała go hałaśliwie jakaś niewidoczna siła. Co miało stać się
"dziś"? Czy mieliśmy cierpliwie czekać aż się stanie, czy może
zainterweniować, przeszkodzić? Właściwie nie miałam nic przeciwko
jednogłośnej opinii moich towarzyszy.
Odwróciłam się na pięcie i wbiłam w nich wzrok, przez co natychmiast
przestali gadać jedno przez drugie i odwzajemnili spojrzenie. Doprawdy,
jakbym była charyzmatyczną przywódczynią czy czymś w tym guście...
- Jeśli tak bardzo chcecie iść do trzeciej warstwy, przestańcie
debatować nad szczegółami, inaczej nigdy się nie zbierzemy - westchnęłam.
- Pamiętacie, jak nazywają Wędrującą Ciemność? Sercem Chaosu. Możecie
więc pogłębić ten Chaos, może im się to spodoba.
- Aha, akurat - wtrącił z przekąsem Ellil. - A kiedy narobimy za dużo bałaganu, to kto pierwszy nam to wypomni?
- No przecież mówię, żebyście nie zawracali sobie głowy szczegółami - prychnęłam.
Niemal spodziewałam się, że napotkamy jakieś niebezpieczne przeszkody.
Przydałyby się jakieś w końcu, bo jak dotąd było za łatwo i za
spokojnie; na szczęście motywację mieliśmy wystarczającą, by się tym nie
zrażać.
Przejścia do trzeciej warstwy nic nie strzegło - nic zauważalnego. Tylko
Ner'lind siedział pod ścianą zdobioną dość makabrycznymi
płaskorzeźbami, a jego trudno było się obawiać.
- Daggny - powiedział głucho, poderwawszy się na nogi. - Wy... Wszyscy tu dotarliście! Wiecie, co spotyka nieproszonych gości?!
- Chyba raczej się nie dowiemy, póki nie zaalarmujesz kogoś znaczącego -
Ellil wyszczerzył zęby jak głodny krokodyl, co ciekawie kontrastowało z
jego delikatną urodą.
- Wytrwali podejmują teraz gości - rzecznik bogów wydął usta. - Gdybym im
teraz przeszkodził, być może dołączyłbym do was w galerii.
- Gości - mruknęła Drusilla. - Tak to się teraz nazywa?
- Nie, czekaj - przerwałam jej. - Powinniśmy sobie obejrzeć tych gości.
- Na co masz nadzieję? - spytał mnie Laderic. - Na wykrycie jakichś powiązań z naszymi "osobistymi" wrogami?
- Wędrująca Ciemność j e s t moim osobistym wrogiem - syknęłam cicho. - Tylko jeszcze o tym nie wie. Ale tak, mam na to nadzieję.
- To co, idziemy przywitać się z bogami? - uśmiechnęła się Drusilla,
pierwszy raz od dawna. - Tym razem już nie oddam mojego zlecenia tak
łatwo!
- Nie!! - zaprotestował rozpaczliwie Ner'lind. - Nie mam wiele mocy, ale
otoczę was mrokiem, byście tam weszli niezauważeni. To dla was najlepsze
wyjście!
- A potem narzekasz, że twoi władcy ci niespecjalnie ufają - skomentowała kwaśno. - Zdrajca z ciebie modelowy.
Obraził się ciężko, ale nic nie powiedział, tylko zrobił tak, jak
zaproponował. Dziwne, osłona była naprawdę ciemna, bardziej niż cienie w
drugiej warstwie, a mimo to wszystko było przez nią widać.
Szliśmy po śliskiej podłodze, potem po równie śliskich - ale
przynajmniej nie stromych - schodach, aż wreszcie dotarliśmy do wielkich
czarnych wrót. Ner'lind uchylił je jak najciszej i wśliznął się przez
nie, dając nam znak, byśmy zrobili to samo. Znalazłszy się w środku,
stanęliśmy pod ścianą, niewidoczni, niesłyszeni. W dobrym miejscu, by
móc przyjrzeć się wspomnianym gościom.
Sala audiencyjna mogłaby być salą balową, gdyby nie jej kolorystyka.
Wielka, z połyskliwym parkietem i mnóstwem zasłon, niczym w pokoju
Carnetii, w Marzeniu. I - nie licząc stojących na środku dwóch osób -
całkowicie pusta. Nie pierwszy raz przyszło mi do głowy pytanie, czy
Wytrwali są pozbawieni porządnej osobowości, skoro nie naznaczyli nią
swojej siedziby. I czy tacy sami byli Denethari, dawno temu, zanim
przyjęli materialną postać... W tej "niewędrującej" Ciemności,
naturalnie.
Pierwszy z przybyszów był wysoki i nosił pelerynę z naciągniętym
kapturem, a pod nią zdobioną szatę maga. Drugi, czarnowłosy i z wyglądu
dziesięcioletni, siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i lekko
popychał coś palcem. Nosił białą koszulkę z... Chyba nietoperzem.
- Dlaczego znowu tu jesteście? - rozległ się szept, dochodzący
nie wiadomo skąd. Równocześnie poczuliśmy czyjąś obecność, choć nikt
więcej się nie pojawił. Pytanie zostało zadane wielogłosem. - Powiedzieliśmy wam, że nie zniesiemy waszej obecności w Sercu Chaosu.
Wysoki mężczyzna popatrzył pytająco (mogę się tego tylko domyślać, bo
kaptur zasłaniał mu pół twarzy) na chłopca. Przemówił dopiero kiedy
tamten na chwilę odwzajemnił spojrzenie i powrócił do zabawy.
- Jeśli to jest samo serce Chaosu, to jak najbardziej powinniśmy tu być - stwierdził. - Mój towarzysz powinien tu być.
W jego głosie, skądinąd bardzo ładnym i melodyjnym (choć Ketrisa by nie
przebił), wyłapałam nutę zdenerwowania. Najwyraźniej nie podobało mu się
tutaj tak samo jak mnie.
- Poprzednim razem powiedzieliśmy wyraźnie, że niepotrzebna nam
współpraca z wami. "Pomoc" istot z zewnątrz tylko by nam przeszkadzała - z kolei w głosach bogów słychać było śmiech. - Czyżbyście byli zdesperowani? Nie widzimy przy was tego szalonego księcia, co pewnie znaczy, że to wy jesteście osłabieni...
- Książę Aethelred udał się w podróż tam, gdzie żadne z nas nie ma
wstępu - powiedział mag. - Zostawił tę rzeczywistość nam. Wy możecie się
dołączyć, jeśli chcecie.
- Mocne słowa, elfie. A jeśli nie zechcemy, byście zbierali zasługi za nasze dokonania?
- Jakie znowu dokonania?! - tym razem zdenerwowanie było wyraźne. -
Niszczycie światy, zamiast je zmieniać! To zaprzepaszczenie wszystkich
dokonań, jakie mogłyby mieć miejsce!
- Cicho, Séarlan - odezwał się beznamiętnym tonem chłopiec, nie
odrywając wzroku od podłogi. - Już nie musisz grać na zwłokę, namyśliłem
się. To miejsce jest na tyle ciekawe, że je sobie zabiorę.
- Grozisz nam, Dziecię Chaosu?! - zapytali drwiąco Wytrwali.
- Hm? Nie, ja tylko mówię. I to nie do was, a do niego - czarnowłosy
dzieciak podniósł się z podłogi, przy okazji zbierając z niej coś i
chowając do kieszeni. - Ale nie martwcie się, na razie mam się jeszcze
czym bawić.
- A co, jeśli was stąd nie wypuścimy?
- Sami wyjdziemy, spokojna głowa. Chodźże, Séarlan, nudzi mi się -
pociągnął maga za skraj peleryny tak mocno - a może po prostu
niespodziewanie - że tamten aż się zatoczył. A potem wyszli, nie
zatrzymywani przez nikogo.
- Jakie to irytujące - powiedziały trzy głosy. - My też mamy pilniejsze rzeczy do zrobienia. Ner'lind?
Wywołany oderwał się od ciemnej ściany, nie dając po sobie poznać, że
kogoś ze sobą przemycił. Od razu wiedział, co powinien zrobić - wykonał
kilka zamaszystych gestów i część zasłon rozsunęła się, ukazując dwie
spore klatki. Jedna więziła Lonę i Leesę, w drugiej siedział Deuce i
dwoje jego kompanów.
Kolejny gest - i na środku sali stanęła Djellia. A raczej lewitowała
kilka centymetrów nad podłogą, z twarzą bez wyrazu, choć oczy miała
otwarte. Pokusiłabym się o dopisanie: i puste, jak u porcelanowej lalki,
ale aż tak dokładnie nie miałam sposobności się im przyjrzeć, więc nie
przekłamujmy.
( - Mogłaś dopisać te puste oczy - osądziła Djellia, zaglądając mi przez
ramię. - Nawet ja nie obraziłabym się za odrobinę dramatyzmu.
Nie odpowiedziałam, bo usłyszałam gniewne prychnięcie Leesy, a z
pewnością każde kolejne słowo wywołałoby coś gorszego. Obejrzałam się za
to na Lonę, która siedziała oparta o ścianę domu Jyoti - po prostu
wyczułam, że mnie obserwuje.
- Jesteś pewna, że nie możesz dokończyć tego zapisku na pokładzie
"Nefele"? - spytała. - Już my przypilnujemy Kylpha i Taranisa, żeby nie
trzęśli statkiem podczas lotu.
- Jestem pewna - mruknęłam. - Nie skończę tego draństwa bez spokoju, który tutaj panuje.
- Bo to wygląda, jakbyś odwlekała tę kluczową chwilę - ciągnęła. - Z
tego, co mówiłaś, wynika, że teraz będzie ci łatwiej wrócić do domu...
Ja, gdybym miała Taenena i Vissyę na wyciągnięcie ręki, nie wahałabym
się.
- Ja m a m Muirenn na wyciągnięcie ręki, a tymczasem powstrzymuje mnie
tylko to twoje odwlekanie - dodał Laderic, który właśnie przyszedł z
naręczem wielkich błękitnych kwiatów. Ciekawe, dla kogo albo po co.
- A nie boisz się, że okażesz jej się już niepotrzebny? - zapytałam
nagle. - Że potrafi żyć bez twoich opowieści i głowy w chmurach?
- Potrafiłaby, z pewnością - przyznał. - Ale już bez tego uroczego smaczku. Zresztą sama mi napomykałaś, że za mną tęskni.
- No tak. Ty cały czas jesteś u siebie - kiwnęłam głową. - Ale ja mam prawo się bać, że t a m już nie będzie tak samo...
- Ty nam tu nie marudź, ty pisz - popędziła mnie niecierpliwie Leesa.
Z westchnieniem wstałam i zaczęłam chodzić w kółko po miękkiej trawie.
- Pisz, pisz - burknęłam i wyrzuciłam obie ręce w górę. -
Rozstroiliście mnie na amen i wydaje wam się, że będzie mi teraz łatwiej
pisać?!...
Urwałam gwałtownie, bo uświadomiłam sobie, że brzmię jak rozpieszczona
artystka w postaci mocno przerysowanej. Z powrotem padłam na trawę,
zanosząc się dzikim śmiechem.
- No i zwariowała nam do cna - orzekła Djellia z pogodnym uśmiechem.
- Cicho, bo zakończę ten zapisek tak, jakbym opowiadała Egilowi - pogroziłam w jej stronę piórem.
I nie, oczywiście, że im nie wyjaśnię, kogo i co miałam na myśli. Jeszcze przez chwilę będę się trzymać właściwego tematu.)
- A oto i ta, która ciągle ma naszą własność - zaintonowały zgodnie bóstwa.
- Więc dlaczego nie zabierzecie jej z powrotem? - zapytał wysoki,
barwnie ubrany mężczyzna towarzyszący Deuce'owi. - Za pozwoleniem,
biedaczka traci całą zabawę. Po co ma się tak męczyć?
- Do tego jest zdolna tylko jedna osoba... - w tym momencie,
gdyby byli materialni, zwróciliby pewnie trzy pary oczu na
złodziejaszka, który stał z zaciętą miną, niespotykaną u niego do tej
pory. Zapanowała odpowiednia do tego, dramatyczna cisza.
- Czy chcesz przysparzać jej dalszego cierpienia? - przekonywali, jakby byli łaskawymi istotami, pragnącymi pokoju w światach. - Przecież chcesz ją uwolnić.
- Cierpieć to ona zacznie, kiedy będę to z niej wyciągać! - odpalił
Deuce tonem wykluczającym dalsze negocjacje. A ja zadałam sobie pytanie,
na które i tak nie mogłam uzyskać odpowiedzi: co takiego miała Djellia
(było w Djellii?), do czego nigdy się nie przyznała? Może było to
najbardziej strzeżoną tajemnicą, a może... Sama nie zdawała sobie z tego
sprawy? Jeśli Deuce w niej to umieścił, mogło tak być.
- No nie! - zdenerwował się Ellil. - Przecież nie możemy tego tak zostawić! Interweniujemy!
- Nie chowaj się za szlachetnymi frazesami - prychnął Taranis. - Wszyscy
dobrze wiemy, że nie chcesz stracić okazji, żeby się popisać.
- A ty wyciągasz to na wierzch, by udawać, że sam wcale tego nie chcesz.
- Cóż - bóg gromu uśmiechnął się kącikiem ust. - Ten jeden raz mogę się z tobą zgodzić...
- Zdradaaa!! - wykrzyknął nagle Ner'lind, wybiegając do przodu. - Zdrada, o najwięksi!
- A temu co? - Drusilla zmarszczyła brwi.
- Mamy nieproszonych gości! Wśliznęli się tu pod osłoną mroku!
Zaszumiało, zaszeleściło... Nasza osłona zadrgała i opadła z nas jak sadza.
- Ciekawe zatem, jak im się udała taka sztuczka...
Ner'lind zmieszał się, ale nie na długo.
- Nie jestem pewien... Ale przyjrzyjcie się jej dobrze, o wielcy! -
wskazał na mnie dramatycznym gestem. - Potrafi ujarzmiać żywioły, może
więc ośmieliła się porwać na n a s z e cienie!
- Ale bzdura - mruknęłam. - Wiecie co, chłopaki? Możecie sobie siać ten Chaos. Słowo daję, że nie będę wam potem wypominać.
Żadnemu z mych "ujarzmionych żywiołów" nie trzeba było tego dwa razy
powtarzać. Zresztą dla mnie też była to niezła zabawa, bo pomogłam im
trochę w tworzeniu chmur. Szaro-fioletowe, dodały nieco kolorytu temu
jednolitemu otoczeniu. A zaraz potem błyskawice także zrobiły swoje.
Rzadko mam okazję zobaczyć porządną, potężną burzę z piorunami z tak
bliska, a znaleźć się z taką burzą w jednym pomieszczeniu, to już w
ogóle... Drusilla wykazała się przytomnością umysłu i wyciągnęła swój
naszyjnik, który wytworzył wokół niej i Laderica barierę. Sama też się
pod nią wpakowałam, żeby móc spokojnie popatrzeć...
Nie, nie będzie kwiecistego opisu heroicznych scen akcji - i
przynajmniej mogę się wykręcić tym, że po prostu trwały za krótko.
Zdążyłam zobaczyć jak klatki rozpadają się i uwalniają więźniów... A
potem usłyszałam jakby głuche uderzenie bębna, dochodzące z daleka - z
zewnątrz? - i nagle ciemność rozdarł oślepiający promień słońca. Co
prawda może na sekundę, ale zaraz nadeszło drugie uderzenie, z którym
pojawił się następny. Jeszcze jaśniejszy, a i zgasł trochę później. A po
nim zaczęły przychodzić kolejne.
- Dobra jest! - z radosnym uśmiechem na twarzy podbiegł do nas Deuce, a z
nim dwoje jego towarzyszy, którym nie mogłam się dobrze przyjrzeć przez
te efekty świetlne. - Słuchajcie, wszyscy! Łapać się teraz Miyi i jazda
na zewnątrz!
- Że co?! - nie zrozumiałam.
- No, nie widzisz, że te dziury to jak znalazł otwarte przejścia? -
starał się przekrzyczeć bębnienie i grzmoty. - Wołaj tych dwóch szaleńców
i wypatrujcie największego!
- A ty?
- Ja was dogonię, spokojna głowa - wyszczerzył zęby. - Przecież jest jeszcze kogo wyciągać.
Dwaj szaleńcy wyjątkowo grzecznie dali się wywołać ze swojej imprezy.
Razem z Drusillą i Laderikiem zebrali się wokół mnie, po czym Ellil bez
wysiłku poderwał nas w górę. W stronę słońca.
Słońce świeciło znacznie delikatniej niż sprawiało wrażenie na tle
wszechobecnego mroku, zwłaszcza, że już dość dawno minęło zenit. Mimo
to, kiedy stanęliśmy na miękkiej trawie, zabrało nam chwilę
przyzwyczajenie się z powrotem do światła dziennego.
Kiedy już przed oczami przestały nam latać kolorowe plamy, zobaczyliśmy
wokół gąszcz roślin, który z pewnością załamałby każdego botanika.
Drzewa, krzewy i kwiaty najrozmaitszych gatunków rosły w takim
zestawieniu, jakie nawet ja skłonna byłam uznać za niewykonalne. W innym
przypadku. Tym razem nie zadziwiło mnie specjalnie, bo zorientowałam
się, że już tu kiedyś byłam. Staliśmy na kamienistej, czarodziejskiej
dróżce, ale tym razem niewiele jej brakowało do końca. Prowadziła na
pagórek, uwieńczony kręgiem drzew, a spośród nich wyglądała znajoma,
długoucha i rozczochrana postać, machając do nas ręką.
- No nie - westchnął Taranis. - Znowu ten mechanik dla ubogich.
- Teraz już raczej nie musisz się bać, że zaczniemy cię naprawiać - odparował Ellil i odmachał. Drogę pokonaliśmy biegiem.
- Łaadnie - ucieszył się Kylph, kiedy już dotarliśmy na pagórek. - Tym
razem też zadziałało jak... Zaraz, a gdzie reszta? - przyjrzał nam się
dokładnie. - Co z dziewczynami?
- Nie jestem pewna - przyznałam z niechęcią. - Deuce tam jeszcze został, może więc...
Nie dane mi jednak było się porządnie zmartwić ani nawet dokończyć tego
zdania, bo niebo przeciął błysk i pojawiła się "Nefele". Wylądowała dość
chybotliwie, miała parę wgnieceń, ale Lona i Leesa, gdy wyszły na
zewnątrz, wyglądały na całe i zdrowe. Może tylko trochę skwaszone i
bardzo zmęczone. Szczególnie skwaszona była Lee, kiedy jako pierwsza
została wyściskana przez Kylpha.
- Madelyn - Lona uśmiechnęła się na mój widok. - Przez chwilę obawiałyśmy się, że już na dobre zniknęłaś nam z oczu.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć - pokręciłam głową. - Co z Djellią?
- Śpi, a przynajmniej wydaje się spać. Deuce zapewnił, że niedługo dojdzie do siebie.
- Deuce! - podchwyciła nagle Drusilla, przypominając sobie o swojej profesji. - Gdzie on się ukrywa?!
- Razem z dwójką swoich kumpli wyciągnęli nas z Wędrującej Ciemności -
prychnęła Leesa, która już zdążyła przyłożyć Kylphowi po głowie. - A
potem stwierdzili, że jakiś Amrit i ktoś drugi z pewnością zdążyli już
się za nimi stęsknić... I prysnęli bez pożegnania.
- Niech to szlag!! - brzmiał okrzyk rozpaczy łowczyni nagród. Wyciągnęła
przed siebie swój wisior, niczym różdżkę do znajdowania wody, i nagle
nie było jej wśród nas. Pochłonęło ją dalsze poszukiwanie - dosłownie.
- No dobra - odezwała się Leesa, patrząc na nas ponuro. - To u kogo tym razem mamy dożywotni dług?
- Jeju! Zapomniałem! - Kylph złapał się za głowę i wbiegł między drzewa.
Stał tam mały kamienny domek, porośnięty mchem i bluszczem.
Zaciekawiona zajrzałam do środka i zobaczyłam dość ciemną rupieciarnię,
pełną wszelkich możliwych cudów magii i techniki. Niestety, całkowicie
wypatroszonych i niezdatnych do użytku. Na środku, w fotelu na
biegunach, siedziała dziewczyna w zwiewnej zielonej sukience. Huśtała
się z zamkniętymi oczami i pstrykała palcami do sobie tylko znanego
rytmu.
- Już wystarczy - powiedział Kylph.
Dziewczyna zatrzymała fotel i otworzyła wielkie i zdziwione oczy. Kiedy
padł na nas jej wzrok, uśmiechnęła się i pomachała nam wesoło.
- Znaczy, mój kochany siostrzeniec już jest? - zapytała wysokim, pełnym emocji głosem.
- Nie, prysnął - odparł kłopotnik z miną mówiącą "na szczęście".
- A to niewdzięcznik. Ale i tak fajnie było - stwierdziła nasza
wybawicielka, po czym zupełnie przestała zwracać na nas uwagę,
zagrzebując się w swoich rupieciach. Z młodą twarzą i beztroskim
zachowaniem nie wyglądała na czyjąkolwiek ciotkę. Nie rozpoznałabym w
niej też typowej Pani Wiosny - o ile Arkia była ze wszech miar zimowa, o
tyle Jyoti przypominała nastolatkę na wakacjach. Taką mocno opaloną, z
nienaturalnie jasnymi włosami. Tylko sukienka, utkana jakby z zielonej
mgiełki, ratowała jakoś jej wizerunek - a może raczej kontrastowała z
nim.
- To ona wywołała to szaleństwo w Wędrującej Ciemności? - zapytałam Kylpha po opuszczeniu domku.
- Nie wiem jak to szaleństwo wyglądało, ale fakt, ona.
- Ale... Ale to szło jej z taką łatwością! - nie mogłam wyjść z
zadziwienia. - Mogłaby rozświetlić całe to gniazdo cieni i obrócić je w
perzynę!
- Aż tak łatwo się nie da - pokręcił głową. - Gdyby zebrały się wszystkie cztery naraz... Ale to oczywiście niemożliwe.
Wróciliśmy do "Nefele" i Kylph postanowił dołączyć do Leesy i Ellila,
którzy sprawdzali jej stan. Laderic siedział na trawie i rozkoszował się
wiosennym powietrzem. Lona zaś po prostu siedziała.
- Jak właściwie... Dlaczego wylądowałeś właśnie tutaj? - nie ustawałam w ciągnięciu kłopotnika za język.
- Twoja mała przyjaciółka mnie tu przyciągnęła - wyjaśnił z przesadną
emfazą. - Bez przerwy marudziła, że chce Taranisa z powrotem, jakby mógł
się do czegoś przydać. Potem zaczęła gadać z Jyoti na takie tematy, że
nawet ja nie rozumiałem... A, i zapowiedziała, że będzie cię z
niecierpliwością oczekiwać. I tamtych dwóch też.
- Gdzie? - zainteresowałam się. - W swoim świecie?
- Nie, w jego - Kylph wskazał na Laderica.
- A skąd wiesz? - kronikarz zmarszczył brwi. - My się w ogóle znamy?
- Takie szczegóły nie zmieniają faktu.
- To nawet ma sens - uznałam. - Sativola jest przecież jednym z tych
kluczowych dla opowieści punktów... I tak trzeba by było tam wrócić.
- Dlaczego? Poza odstawieniem tego pana do domu, oczywiście.
- Z wiadomością, że książę Aethelred przekroczył granicę między
rzeczywistościami - westchnęłam. - Tak przynajmniej wynikało ze słów
Dziecka Chaosu, z którym trzymał. Jeśli zabrał ze sobą tę przeklętą
koronę, to rzeczywistości mogą w każdej chwili zacząć się zlewać... Czy
też po prostu wariować.
Zapanowała chwila niepokojącej ciszy. A potem musiałam spróbować
wyjaśnić całą tę sprawę mniej zorientowanym. Chyba mi się nie udało, ale
mam wrażenie, że już się przyzwyczaili.
*
Nie jestem pewna czy
powinnam myśleć o tym jak o śnie, o bredzeniu w malignie, czy może o
stanie ducha pożyczonym od poetów z czasów Romantyzmu? Żadna z tych
opcji do mnie nie pasuje.
Ner'lind faktycznie wpadł na obiad i zdobył ogólny podziw jako osoba, która rzeczywiście jadła te podejrzane potrawy Drusilli. Ta zaś rozpływała się z radości i co rusz dokładała mu jeszcze, aż poczuł się jak w domu (?) i można go było podpytywać. I podpytaliśmy - o historię Wędrującej Ciemności...
Początek był mi dobrze znany: świat oświetlany przez Święte Słońce, bunt jednego z bogów, rozsnucie Ciemności, z której narodziła się wiadoma dziewiątka... I od tego momentu wszystko stanęło na głowie. Słuchałam jak otępiała, pragnąc wykrzyczeć do Laderica, żeby przestał notować z takim entuzjazmem. O tym, jak Jasność została podbita, bo Wytrwali jakimś cudem zmienili biegun mocy Słońca. Jak stawali się coraz bardziej żądni jeszcze większej potęgi. Jak zginęli Denethari, a potem ta ostatnia trójka, Khelisai - Sprawcy Ukojenia. Jak Ciemność ruszyła zbierać dalsze żniwo.
Nie jestem pewna, w którym dokładnie momencie wybiegłam z domu i rzuciłam się w drugą warstwę, nie myśląc, nawet nie czując. Z początku po prostu miałam już dość słuchania - żeby się przypadkiem nie przyzwyczaić i nie przestawić? - im bardziej jednak zagłębiałam się w mrok, tym więcej go było, a mnie coraz mniej. Chyba pierwszy raz dysonans rzeczywistości zaowocował czymś takim - do tej pory objawiał się głównie siedzeniem w kącie i myśleniem w kółko o tym samym. Teraz nie było nawet tego. Chyba byłam blisko zatracenia się w czystym Chaosie, żeby już nie istnieć jako ja, przestać się przejmować czymkolwiek...
Tak, zdaję sobie sprawę, jak to teraz brzmi. Jak naciągana historyjka.
Może by mi przeszło, a może nie, gdybym w pewnej chwili nie wpadła do jakiejś galerii - nie tej, którą odwiedziłam poprzednim razem. Dla odmiany znajdowali się tam wyłącznie nieludzie, niektórzy z gatunków, o jakich nigdy nawet nie słyszałam. A może to wzrok mi się mącił? Wszyscy byli otuleni cienistą mgiełką, która jednak rozproszyła się, kiedy weszłam, po czym skupiła się dokoła mnie.
- Jak tu trafiłaś? - usłyszałam cichy, szeleszczący głos.
- Sądzę, że przez szaleństwo - odpowiedziałam słabo.
- Kim jesteś?
- W tej chwili sama już nie wiem czy jestem osobą, za którą się miałam - rzekłam bez namysłu. Było mi już wszystko jedno, co mówię. - A kim ty jesteś?
- Jestem Lughaid - odpowiedź rozbrzmiała wewnątrz mojej głowy, a potem poczułam tętniący ból i straciłam przytomność.
Kiedy się ocknęłam, leżałam na sienniku, a wokół tłoczyli się Laderic, Drusilla i Ner'lind. Ellil i Taranis też kręcili się gdzieś w pobliżu, byłam na nich wyczulona mocniej niż kiedykolwiek. Kręciło mi się w głowie, ale nie widziałam innego wyjścia, jak tylko opowiedzieć im, co się ze mną działo i co zobaczyłam. W efekcie łowczyni nagród zaczęła mnie chyba uważać za jeszcze większą wariatkę niż przedtem, a kronikarz słuchał z takim zainteresowaniem, że nawet mnie to dobiło.
- Przestań - rzuciłam kwaśno. - Rzadko spotykam osoby, które żerują na opowieściach bardziej niż ja i w c a l e mi się to nie podoba.
- Nie mogłaś trafić na boga - protestował Ner'lind łagodnym tonem. - Znaleźliśmy cię pod drzwiami, zemdloną. Zaraz po tym jak wybiegłaś.
- Mówimy o kimś, kto przywłaszczył sobie kontrolę nad czasem, tak? - przypomniałam.
- To niemożliwe - upierał się. - Oni nigdy nie pokazują się osobno. Nie mówią o sobie inaczej niż "my". Nawet nie myśli się o nich pojedynczo.
- Mów sobie co chcesz - machnęłam ręką.
- Posłuchaj, Daggny - boski rzecznik w końcu się zdenerwował. - Lepiej dla nas wszystkich, aby to były tylko twoje majaczenia. Abyś w to uwierzyła.
- A jeśli nie?
- Wtedy przyjdą po ciebie - głos mu stwardniał. - Przyjdą po was wszystkich. Może po n a s.
- Nareszcie - westchnęłam i nie zawracałam sobie już głowy jego marudzeniem. Zasnęłam i spałam aż do odzyskania sił.
Ner'lind faktycznie wpadł na obiad i zdobył ogólny podziw jako osoba, która rzeczywiście jadła te podejrzane potrawy Drusilli. Ta zaś rozpływała się z radości i co rusz dokładała mu jeszcze, aż poczuł się jak w domu (?) i można go było podpytywać. I podpytaliśmy - o historię Wędrującej Ciemności...
Początek był mi dobrze znany: świat oświetlany przez Święte Słońce, bunt jednego z bogów, rozsnucie Ciemności, z której narodziła się wiadoma dziewiątka... I od tego momentu wszystko stanęło na głowie. Słuchałam jak otępiała, pragnąc wykrzyczeć do Laderica, żeby przestał notować z takim entuzjazmem. O tym, jak Jasność została podbita, bo Wytrwali jakimś cudem zmienili biegun mocy Słońca. Jak stawali się coraz bardziej żądni jeszcze większej potęgi. Jak zginęli Denethari, a potem ta ostatnia trójka, Khelisai - Sprawcy Ukojenia. Jak Ciemność ruszyła zbierać dalsze żniwo.
Nie jestem pewna, w którym dokładnie momencie wybiegłam z domu i rzuciłam się w drugą warstwę, nie myśląc, nawet nie czując. Z początku po prostu miałam już dość słuchania - żeby się przypadkiem nie przyzwyczaić i nie przestawić? - im bardziej jednak zagłębiałam się w mrok, tym więcej go było, a mnie coraz mniej. Chyba pierwszy raz dysonans rzeczywistości zaowocował czymś takim - do tej pory objawiał się głównie siedzeniem w kącie i myśleniem w kółko o tym samym. Teraz nie było nawet tego. Chyba byłam blisko zatracenia się w czystym Chaosie, żeby już nie istnieć jako ja, przestać się przejmować czymkolwiek...
Tak, zdaję sobie sprawę, jak to teraz brzmi. Jak naciągana historyjka.
Może by mi przeszło, a może nie, gdybym w pewnej chwili nie wpadła do jakiejś galerii - nie tej, którą odwiedziłam poprzednim razem. Dla odmiany znajdowali się tam wyłącznie nieludzie, niektórzy z gatunków, o jakich nigdy nawet nie słyszałam. A może to wzrok mi się mącił? Wszyscy byli otuleni cienistą mgiełką, która jednak rozproszyła się, kiedy weszłam, po czym skupiła się dokoła mnie.
- Jak tu trafiłaś? - usłyszałam cichy, szeleszczący głos.
- Sądzę, że przez szaleństwo - odpowiedziałam słabo.
- Kim jesteś?
- W tej chwili sama już nie wiem czy jestem osobą, za którą się miałam - rzekłam bez namysłu. Było mi już wszystko jedno, co mówię. - A kim ty jesteś?
- Jestem Lughaid - odpowiedź rozbrzmiała wewnątrz mojej głowy, a potem poczułam tętniący ból i straciłam przytomność.
Kiedy się ocknęłam, leżałam na sienniku, a wokół tłoczyli się Laderic, Drusilla i Ner'lind. Ellil i Taranis też kręcili się gdzieś w pobliżu, byłam na nich wyczulona mocniej niż kiedykolwiek. Kręciło mi się w głowie, ale nie widziałam innego wyjścia, jak tylko opowiedzieć im, co się ze mną działo i co zobaczyłam. W efekcie łowczyni nagród zaczęła mnie chyba uważać za jeszcze większą wariatkę niż przedtem, a kronikarz słuchał z takim zainteresowaniem, że nawet mnie to dobiło.
- Przestań - rzuciłam kwaśno. - Rzadko spotykam osoby, które żerują na opowieściach bardziej niż ja i w c a l e mi się to nie podoba.
- Nie mogłaś trafić na boga - protestował Ner'lind łagodnym tonem. - Znaleźliśmy cię pod drzwiami, zemdloną. Zaraz po tym jak wybiegłaś.
- Mówimy o kimś, kto przywłaszczył sobie kontrolę nad czasem, tak? - przypomniałam.
- To niemożliwe - upierał się. - Oni nigdy nie pokazują się osobno. Nie mówią o sobie inaczej niż "my". Nawet nie myśli się o nich pojedynczo.
- Mów sobie co chcesz - machnęłam ręką.
- Posłuchaj, Daggny - boski rzecznik w końcu się zdenerwował. - Lepiej dla nas wszystkich, aby to były tylko twoje majaczenia. Abyś w to uwierzyła.
- A jeśli nie?
- Wtedy przyjdą po ciebie - głos mu stwardniał. - Przyjdą po was wszystkich. Może po n a s.
- Nareszcie - westchnęłam i nie zawracałam sobie już głowy jego marudzeniem. Zasnęłam i spałam aż do odzyskania sił.
*
Miałam ochotę rozpocząć
stwierdzeniem, że tyle wątków, a nie wiem, który wybrać - a przecież
byłoby to nieadekwatne do obecnej sytuacji, prawda? Siedzę odcięta od
prawie wszystkich opowieści, z jedną możliwą drogą wyjścia, w dodatku
zasłoniętą przez pancerne drzwi, do których jeszcze nie znam szyfru.
Mimo to czuję, że mam dłonie pełne wątków, miękkich, różnobarwnych nici,
i wystarczy, że wyciągnę którąś z nich, a zdarzy się coś
nieoczekiwanego, choć może wytęsknionego. No dobrze, zdarzy się, ale
gdzieś na zewnątrz, poza mną. Chyba jestem zbyt egoistyczna, by
pozwolić, żeby mnie ominęło.
Czy powinnam siedzieć grzecznie i czekać, aż Deuce sam sobie poradzi ze znalezieniem dziewczyn i swoich zaginionych towarzyszy? Czy może raczej wyjść z założenia, że cała szóstka staje się właśnie eksponatami w galerii, więc pora wziąć sprawę w swoje ręce? Nie wiem. Te ręce są obecnie potwornie słabe i nie utrzymają nic cięższego niż kłębek wątków.
Chyba jednak warto pozwolić rzeczom się dziać, nawet jeśli nie będę w stanie tego zobaczyć i nadążyć. Może ktoś mi potem opowie...
Czy powinnam siedzieć grzecznie i czekać, aż Deuce sam sobie poradzi ze znalezieniem dziewczyn i swoich zaginionych towarzyszy? Czy może raczej wyjść z założenia, że cała szóstka staje się właśnie eksponatami w galerii, więc pora wziąć sprawę w swoje ręce? Nie wiem. Te ręce są obecnie potwornie słabe i nie utrzymają nic cięższego niż kłębek wątków.
Chyba jednak warto pozwolić rzeczom się dziać, nawet jeśli nie będę w stanie tego zobaczyć i nadążyć. Może ktoś mi potem opowie...
*
Przemierzałam drugą warstwę, rozgarniając cienie jak puch dmuchawców.
Czarnych.
No tak, czarnych dmuchawców.
Cóż za brak konsekwencji. We wszystkich porównaniach wypatruję braku sensu, a potem się martwię, że moja twórczość jest tak uboga w środki stylistyczne. Jakie to do mnie podobne.
Tak czy inaczej, zabrali się ze mną Ellil i Taranis w niematerialnej formie. Jakoś tym razem dałam się porwać fali ich entuzjazmu odnośnie poznania szanownych Wytrwałych i ruszyliśmy wspólnie ku trzeciej warstwie. Przynajmniej w założeniu, bo nie miałam specjalnej nadziei na dotarcie gdzieś, gdzie siły nadprzyrodzone odmówiłyby nam dostępu. Nawet mimo... Jak to było? Ujarzmionych żywiołów.
A jednak w pewnym momencie udało mi się wypatrzyć szczelinę. W tym czarnym puchu.
Prześliznęłam się przez nią bez większych problemów, ciągnąc za sobą chłopaków. Znaleźliśmy się w niewielkiej - ale i nie ciasnej - kamiennej sali, pełnej ludzi. Nie miałam wątpliwości, że byli prawdziwi, żadne tam iluzje czy realistyczne posągi - rzecz w tym, że się nie ruszali. Uchwyceni jak na fotografiach, miotani bólem, próbując rzucić się do ucieczki. Z paniką w oczach, z krzykiem, który zamarł na ich twarzach. Zatrzymani w czasie.
- Daggny? - usłyszałam znajomy głos, ale dopiero po chwili zareagowałam na imię, które przecież sama przyjęłam. Niby nigdy takiego nie nosiłam, ale w tym języku oznaczało kroplę rosy, więc mogłam się do niego przyznać.
- Trafiłam tu przez przypadek - zaczęłam, przybierając ton usprawiedliwienia. Ner'lind nie zwrócił jednak na niego uwagi. Podszedł do mnie i przemówił z niepokojem w głosie:
- Jak ci się podoba ta galeria?
- Spodziewałam się raczej, że zapytasz o to z dumą - wypaliłam bez namysłu, chyba trafiając w jego czuły punkt. - Nie chwalisz dzieł bogów swoich?
Skrzywił się, a kiedy odezwał się ponownie, zniżył głos.
- Nie ufają mi - szepnął. - Wolą trzymać mnie przy sobie, zamiast dać mi pod opiekę jakieś miejsce w światach, czym zaszczycili Hedin. Wiedzą, że czasem...
Urwał, chyba dochodząc do wniosku, że powiedział za dużo.
- No? - zachęciłam go tak przyjaźnie jak tylko potrafiłam.
- Czy naprawdę jesteś moją sojuszniczką? Nie prowokatorką?
- Słowo daję, że Siostra Hedin nie nasłała mnie, bym cię pogrążyła - westchnęłam. To mogłam powiedzieć spokojnie.
- A zatem... Czasem się ich boję.
- To chyba zrozumiałe - zdumiałam się nieco. - Dziwniejsze byłoby, gdybyś ich lekceważył.
- Nie w tym rzecz - Ner'lind pokręcił głową. - Oni sądzą, że boję się na tyle, by ich kiedyś opuścić...
- Ale to właśnie ten lęk cię przy nich trzyma, tak? Więc nie ma powodów do czarnowidztwa.
- Dobrze mnie rozumiesz - ucieszył się, a ja poczułam ochotę, by trzepnąć go w ciemię. - Czyli nie muszę się obawiać, że skończę w jednej z takich galerii?
- A jest ich więcej? - spytałam. - Tak Ach'renn karzą delikwentów, którzy im podpadają? Ktoś mógłby pomyśleć, że mają własne metody, zamiast bawić się w Denetharich...
- Władcy Czasoprzestrzeni nigdy by nie wpadli na coś takiego - przerwał ostro boski rzecznik. - Dlatego też Wytrwali nie mieli z nimi żadnych problemów. Wyssali ich do ostatniego cienia.
Tym razem chwilę mi zabrało powtarzanie sobie w myślach, że to alternatywna rzeczywistość i sprawy tak czy siak biegłyby tu inaczej. Co wcale nie poprawiło mi humoru. W powietrzu poczułam dziwne wibracje, które bez wątpienia wynikały z reakcji chłopaków, a przynajmniej jednego z nich. A może się bezgłośnie pokłócili, kto ich wie...
- Czy Deuce Gershom też tak skończy? - zmieniłam temat, starając się wypłynąć na bardziej bezpieczny teren.
- Z pewnością - potwierdził Ner'lind. - Jak i te trzy kobiety, które schwytaliśmy wcześniej. Kiedy tylko już z nimi skończymy.
- W jakim sensie? - zaniepokoiłam się.
- Jedna z nich była naszym gościem kilka lat temu, ale uciekła z czymś, co do nas należało. Najwyraźniej jednak potrzebny jest Deuce Gershom, by to odebrać, on zaś uparcie odmawia współpracy.
Po raz pierwszy zaczęłam się martwić o złodziejaszka równie mocno, co o dziewczyny. I nie, nie miałam pojęcia, co takiego mogła mieć Djellia. Ani ona, ani nikt z załogi nigdy o tym nie wspominał.
- Odprowadzę cię z powrotem - zadecydował Ner'lind. - Chyba że... Chciałabyś zjeść ze mną kolację.
- A skąd wiesz, że już pora kolacji?
- Żyję własnym rytmem - uśmiechnął się słabo. - W Sercu Chaosu czas nie ma zbyt wielkiego znaczenia.
- Tak czy inaczej, nie jadam kolacji - odwzajemniłam uśmiech jak tylko najsłodziej mogłam. - Ale moja wojowniczka świetnie przyrządza grzyby. Mógłbyś kiedyś wpaść na obiad.
Przysięgłabym, że usłyszałam w powietrzu cichy chichot. Ale później nawet Ellil nie chciał się do niego przyznać.
Czarnych.
No tak, czarnych dmuchawców.
Cóż za brak konsekwencji. We wszystkich porównaniach wypatruję braku sensu, a potem się martwię, że moja twórczość jest tak uboga w środki stylistyczne. Jakie to do mnie podobne.
Tak czy inaczej, zabrali się ze mną Ellil i Taranis w niematerialnej formie. Jakoś tym razem dałam się porwać fali ich entuzjazmu odnośnie poznania szanownych Wytrwałych i ruszyliśmy wspólnie ku trzeciej warstwie. Przynajmniej w założeniu, bo nie miałam specjalnej nadziei na dotarcie gdzieś, gdzie siły nadprzyrodzone odmówiłyby nam dostępu. Nawet mimo... Jak to było? Ujarzmionych żywiołów.
A jednak w pewnym momencie udało mi się wypatrzyć szczelinę. W tym czarnym puchu.
Prześliznęłam się przez nią bez większych problemów, ciągnąc za sobą chłopaków. Znaleźliśmy się w niewielkiej - ale i nie ciasnej - kamiennej sali, pełnej ludzi. Nie miałam wątpliwości, że byli prawdziwi, żadne tam iluzje czy realistyczne posągi - rzecz w tym, że się nie ruszali. Uchwyceni jak na fotografiach, miotani bólem, próbując rzucić się do ucieczki. Z paniką w oczach, z krzykiem, który zamarł na ich twarzach. Zatrzymani w czasie.
- Daggny? - usłyszałam znajomy głos, ale dopiero po chwili zareagowałam na imię, które przecież sama przyjęłam. Niby nigdy takiego nie nosiłam, ale w tym języku oznaczało kroplę rosy, więc mogłam się do niego przyznać.
- Trafiłam tu przez przypadek - zaczęłam, przybierając ton usprawiedliwienia. Ner'lind nie zwrócił jednak na niego uwagi. Podszedł do mnie i przemówił z niepokojem w głosie:
- Jak ci się podoba ta galeria?
- Spodziewałam się raczej, że zapytasz o to z dumą - wypaliłam bez namysłu, chyba trafiając w jego czuły punkt. - Nie chwalisz dzieł bogów swoich?
Skrzywił się, a kiedy odezwał się ponownie, zniżył głos.
- Nie ufają mi - szepnął. - Wolą trzymać mnie przy sobie, zamiast dać mi pod opiekę jakieś miejsce w światach, czym zaszczycili Hedin. Wiedzą, że czasem...
Urwał, chyba dochodząc do wniosku, że powiedział za dużo.
- No? - zachęciłam go tak przyjaźnie jak tylko potrafiłam.
- Czy naprawdę jesteś moją sojuszniczką? Nie prowokatorką?
- Słowo daję, że Siostra Hedin nie nasłała mnie, bym cię pogrążyła - westchnęłam. To mogłam powiedzieć spokojnie.
- A zatem... Czasem się ich boję.
- To chyba zrozumiałe - zdumiałam się nieco. - Dziwniejsze byłoby, gdybyś ich lekceważył.
- Nie w tym rzecz - Ner'lind pokręcił głową. - Oni sądzą, że boję się na tyle, by ich kiedyś opuścić...
- Ale to właśnie ten lęk cię przy nich trzyma, tak? Więc nie ma powodów do czarnowidztwa.
- Dobrze mnie rozumiesz - ucieszył się, a ja poczułam ochotę, by trzepnąć go w ciemię. - Czyli nie muszę się obawiać, że skończę w jednej z takich galerii?
- A jest ich więcej? - spytałam. - Tak Ach'renn karzą delikwentów, którzy im podpadają? Ktoś mógłby pomyśleć, że mają własne metody, zamiast bawić się w Denetharich...
- Władcy Czasoprzestrzeni nigdy by nie wpadli na coś takiego - przerwał ostro boski rzecznik. - Dlatego też Wytrwali nie mieli z nimi żadnych problemów. Wyssali ich do ostatniego cienia.
Tym razem chwilę mi zabrało powtarzanie sobie w myślach, że to alternatywna rzeczywistość i sprawy tak czy siak biegłyby tu inaczej. Co wcale nie poprawiło mi humoru. W powietrzu poczułam dziwne wibracje, które bez wątpienia wynikały z reakcji chłopaków, a przynajmniej jednego z nich. A może się bezgłośnie pokłócili, kto ich wie...
- Czy Deuce Gershom też tak skończy? - zmieniłam temat, starając się wypłynąć na bardziej bezpieczny teren.
- Z pewnością - potwierdził Ner'lind. - Jak i te trzy kobiety, które schwytaliśmy wcześniej. Kiedy tylko już z nimi skończymy.
- W jakim sensie? - zaniepokoiłam się.
- Jedna z nich była naszym gościem kilka lat temu, ale uciekła z czymś, co do nas należało. Najwyraźniej jednak potrzebny jest Deuce Gershom, by to odebrać, on zaś uparcie odmawia współpracy.
Po raz pierwszy zaczęłam się martwić o złodziejaszka równie mocno, co o dziewczyny. I nie, nie miałam pojęcia, co takiego mogła mieć Djellia. Ani ona, ani nikt z załogi nigdy o tym nie wspominał.
- Odprowadzę cię z powrotem - zadecydował Ner'lind. - Chyba że... Chciałabyś zjeść ze mną kolację.
- A skąd wiesz, że już pora kolacji?
- Żyję własnym rytmem - uśmiechnął się słabo. - W Sercu Chaosu czas nie ma zbyt wielkiego znaczenia.
- Tak czy inaczej, nie jadam kolacji - odwzajemniłam uśmiech jak tylko najsłodziej mogłam. - Ale moja wojowniczka świetnie przyrządza grzyby. Mógłbyś kiedyś wpaść na obiad.
Przysięgłabym, że usłyszałam w powietrzu cichy chichot. Ale później nawet Ellil nie chciał się do niego przyznać.
*
Od czego się zaczęło? Chyba
od trzęsienia ziemi. Przestrzeni. Wszystkiego. Trzęsienie, falowanie,
wirowanie. Miałam wrażenie, że wszystko wkoło się zmienia - poza mną.
Wybiegłam z budynku, który od biedy można nazwać mieszkalnym, pospiesznie rozglądając się wkoło. Tak samo robili inni mieszkańcy Wędrującej Ciemności, a na ich twarzach malował się paniczny lęk. Ewentualnie oszołomienie.
A potem mrok przecięła błyskawica, na chwilę zabarwiając wszystko na biało. I znów zapanował spokój.
- Co to było? - Laderic podbiegł do mnie z ciekawością, w takich sytuacjach właściwą tylko desperatom i kronikarzom. - Koniec świata?
- Nie liczyłabym na to - wyburczała Drusilla, człapiąca za nim z dziwnymi, fioletowymi roślinami w garściach. - Ale właściwie już nic gorszego nas nie może czekać. Jeśli los bywa litościwy, to wręcz nie powinno.
- Może na chwilę przestaniesz desperować? - zasugerował Laderic, wyciągając w jej stronę płócienną torbę. Zauważyłam, że znajdowały się w niej już jakieś lekko świecące grzyby. Łowczyni nagród wrzuciła tam rośliny i nie bez satysfakcji otrzepała ręce.
- Co właściwie zamierzasz z tym robić? - zwróciłam się do niej, starając się pohamować nieufność.
- Jedna babka z okolicy mówiła mi, co tutaj ma największą wartość odżywczą - wyjaśniła gderliwie. - Prędzej czy później będziemy musieli coś zjeść!
- Dziwne - kronikarz zapatrzył się w przestrzeń. - Nagle przestałem czuć głód.
- Bez wykrętów mi tu!!
- Nie, poważnie! - zapewnił. - Minęła mi również senność, ból głowy i ochota na napisanie krwawego romansu.
- Szkoda... Znaczy, co ma jedno do drugiego?!
- Dobre pytanie - mruknęłam. - Przecież nie powinniśmy się raczej spodziewać cudownych uzdrowień w wykonaniu tutejszych bogów...
- Ktoś coś mówił o bogach? - nagle w powietrzu zaiskrzyło, zatrzeszczało i stanął przed nami jegomość o dość długiej blond czuprynie i ciemnoniebieskich oczach. Nosił jasne kolory, co doskonale odcinało go od otoczenia.
- Taranis!! - ryknęła Drusilla, chwytając go za kołnierz tak prędko, że nie zdążył się uchylić. - Co to za popisywanie się błyskawicami?!
- Nie wiem, o czym mówisz, śmiertelniczko - powiedział z doskonale obojętnym wyrazem twarzy. - Mam lepsze zajęcia niż popisywanie się przed pospólstwem, które i tak tego nie doceni.
- Jak widać - roześmiał się Laderic. - Może więc się pochwalisz, jakie masz ambicje?
- Ja go mogę pochwalić - poczuliśmy podmuch powietrza, które zmaterializowało się w kolejną znajomą postać. - Gdyby Miya mu pozwoliła, najchętniej wybrałby się do trzeciej warstwy, pogadać z tamtą trójką jak równy z równymi.
- Nie muszę się jej słuchać - rzekł wyniośle Taranis. - Jestem wszak bogiem.
- A myślałem, że tylko zlepkiem impulsów elektrycznych - nie darował sobie Ellil, wywołując tym szereg zmian na obliczu odwiecznego rywala. Zaskoczenie, zagubienie, złość i tak dalej w ten deseń. Bóg wiatru opowiadał mi, że podczas mojej nieobecności poświęcił sporo czasu i nerwów, żeby przywrócić Taranisa do stanu wyjściowego, czyli sprzed zanikania magii. Jeśli to był właśnie ów stan... Cóż, wyłączając ludzką formę, niewiele się zmienił.
- Jesteś zbyt ważny, żeby ryzykować spotkanie z nimi - powiedziałam mu pojednawczo. Po chwili namysłu przyznał mi rację i pozwolił sobie na pełen dumy uśmiech; stojący za nim Ellil zaczął robić makabryczne grymasy.
- Idę coś zrobić z tym prowiantem - westchnęła ciężko Drusilla, biorąc od Laderica torbę. - A wy sami się tu możecie wykłócać.
Chyba nie ja jedna miałam ochotę odpowiedzieć: "i kto to mówi", ale jakoś udało nam się zachować milczenie.
- Nie mogę tego pojąć - łowczyni nagród powróciła rozdrażniona, ale bardziej skonsternowana. - Nałaziłam się jak głupia, a nie spotkałam nikogo z tych ludzi, których zdążyłam tu poznać.
To rzeczywiście było dziwne. Od kiedy zainstalowaliśmy się w pierwszej warstwie, Drusilla podpadła już chyba większości mieszkańców, a reszta z pewnością znała ją choćby z widzenia.
- Widziałam tylko jakieś zupełnie obce osoby - ciągnęła z przejęciem - które biegały i biadoliły albo złorzeczyły.
Laderic ujął ją troskliwie pod ramię i usadził na sienniku, obok mnie i Ellila.
- A najgorsze - zakończyła, zaglądając do swojej torby - że wszystko, co dziś uzbierałam, zdążyło przez ten czas zwiędnąć.
- Grzyby mogą być suszone - rzuciłam od niechcenia. - O ile, oczywiście, są jadalne.
- Nawet nie próbuj mnie pocieszać. Trafiłam w sam środek szaleństwa, z którego może nigdy się nie wydostanę, zlecenie diabli wzięli i o przewidywanym posagu mogę sobie tylko pomarzyć...
- Jak to o posagu? - nie zrozumiałam.
- Jak to, jak to - burknęła. - Wiesz jaką sumę obiecał mi Daevel za schwytanie Deuce'a? Nie wiesz. Gdybyś wiedziała, nie oddałabyś go temu Ner'lindowi.
- Myślałem, że posag dostaje się od rodziców - wtrącił kronikarz, który usiadł naprzeciwko i przyglądał się nam z rozbawieniem. Tak samo zresztą jak Ellil.
- Jak się jest córką, to się dostaje - wzruszyła ramionami Drusilla. Spojrzałam na nią pytająco, ale tylko prychnęła i odwróciła oczy. Panowie porozumieli się wzrokiem i chyba przyszła im do głowy ta sama myśl, bo nagle skrzywili się i pokręcili głowami.
- Ale wiecie, coś w tym jest - bóg wiatru postanowił wrócić do bezpieczniejszego tematu. - Chyba polatam sobie trochę po okolicy i obejrzę dokładnie ludzi.
- Masz jakieś podejrzenia? - zapytał Laderic.
- Nie wiem... Kiedy trzasnęła ta błyskawica, wydawało mi się, że znikali, a na ich miejscu stawali inni, obcy - niepewnie pokręcił głową. - Myślałem, że coś mi się mąci w umyśle od tego światła, ale...
- Nie rozumiem - przyznała. - Zastępują zużytych wyznawców nowymi modelami?
Nie musiała mówić, kogo ma na myśli.
- Dlaczego w takim razie my nie zniknęliśmy? - zmarszczył brwi kronikarz.
- Pewnie dlatego, że zostaliśmy tu zaproszeni - zamyśliłam się. - Zdaje się, że oni w jakiś sposób próbują zmienić rzeczywistość, ale to się przecież nie zgadza! Jeśli mamy do czynienia z Wytrwałymi, to nie powinni mieć żadnego wpływu na czasoprzestrzeń!
- Gdyby faktycznie mieli konszachty z naszym księciem, mogliby być do tego zdolni - zasugerował Laderic.
- A nie mają? - zareagowałam od razu. - Muirenn też coś takiego mówiła... O ich powiązaniach z jakimś Dzieckiem Chaosu, a przecież jedno towarzyszy księciu, prawda?
- No, tak - pokiwał głową. - Próbowałem podążać ich śladem w miarę możliwości, ale w pewnym momencie zgubiłem trop. Niby prowadził do Chinedu, ale okazał się mylny, jak zauważyłaś.
- No dobra - westchnęłam. - Myślę, że poszukam Ner'linda i go porządnie wypytam.
- Ufasz temu typowi? - zacietrzewił się Ellil.
- Nic a nic - prychnęłam. - Ale on uważa, że ma moje poparcie przeciw swojej rywalce w Chinedu, więc może jeśli go trochę pogłaszczę po główce, rozwiąże mu się język.
Wybiegłam z budynku, który od biedy można nazwać mieszkalnym, pospiesznie rozglądając się wkoło. Tak samo robili inni mieszkańcy Wędrującej Ciemności, a na ich twarzach malował się paniczny lęk. Ewentualnie oszołomienie.
A potem mrok przecięła błyskawica, na chwilę zabarwiając wszystko na biało. I znów zapanował spokój.
- Co to było? - Laderic podbiegł do mnie z ciekawością, w takich sytuacjach właściwą tylko desperatom i kronikarzom. - Koniec świata?
- Nie liczyłabym na to - wyburczała Drusilla, człapiąca za nim z dziwnymi, fioletowymi roślinami w garściach. - Ale właściwie już nic gorszego nas nie może czekać. Jeśli los bywa litościwy, to wręcz nie powinno.
- Może na chwilę przestaniesz desperować? - zasugerował Laderic, wyciągając w jej stronę płócienną torbę. Zauważyłam, że znajdowały się w niej już jakieś lekko świecące grzyby. Łowczyni nagród wrzuciła tam rośliny i nie bez satysfakcji otrzepała ręce.
- Co właściwie zamierzasz z tym robić? - zwróciłam się do niej, starając się pohamować nieufność.
- Jedna babka z okolicy mówiła mi, co tutaj ma największą wartość odżywczą - wyjaśniła gderliwie. - Prędzej czy później będziemy musieli coś zjeść!
- Dziwne - kronikarz zapatrzył się w przestrzeń. - Nagle przestałem czuć głód.
- Bez wykrętów mi tu!!
- Nie, poważnie! - zapewnił. - Minęła mi również senność, ból głowy i ochota na napisanie krwawego romansu.
- Szkoda... Znaczy, co ma jedno do drugiego?!
- Dobre pytanie - mruknęłam. - Przecież nie powinniśmy się raczej spodziewać cudownych uzdrowień w wykonaniu tutejszych bogów...
- Ktoś coś mówił o bogach? - nagle w powietrzu zaiskrzyło, zatrzeszczało i stanął przed nami jegomość o dość długiej blond czuprynie i ciemnoniebieskich oczach. Nosił jasne kolory, co doskonale odcinało go od otoczenia.
- Taranis!! - ryknęła Drusilla, chwytając go za kołnierz tak prędko, że nie zdążył się uchylić. - Co to za popisywanie się błyskawicami?!
- Nie wiem, o czym mówisz, śmiertelniczko - powiedział z doskonale obojętnym wyrazem twarzy. - Mam lepsze zajęcia niż popisywanie się przed pospólstwem, które i tak tego nie doceni.
- Jak widać - roześmiał się Laderic. - Może więc się pochwalisz, jakie masz ambicje?
- Ja go mogę pochwalić - poczuliśmy podmuch powietrza, które zmaterializowało się w kolejną znajomą postać. - Gdyby Miya mu pozwoliła, najchętniej wybrałby się do trzeciej warstwy, pogadać z tamtą trójką jak równy z równymi.
- Nie muszę się jej słuchać - rzekł wyniośle Taranis. - Jestem wszak bogiem.
- A myślałem, że tylko zlepkiem impulsów elektrycznych - nie darował sobie Ellil, wywołując tym szereg zmian na obliczu odwiecznego rywala. Zaskoczenie, zagubienie, złość i tak dalej w ten deseń. Bóg wiatru opowiadał mi, że podczas mojej nieobecności poświęcił sporo czasu i nerwów, żeby przywrócić Taranisa do stanu wyjściowego, czyli sprzed zanikania magii. Jeśli to był właśnie ów stan... Cóż, wyłączając ludzką formę, niewiele się zmienił.
- Jesteś zbyt ważny, żeby ryzykować spotkanie z nimi - powiedziałam mu pojednawczo. Po chwili namysłu przyznał mi rację i pozwolił sobie na pełen dumy uśmiech; stojący za nim Ellil zaczął robić makabryczne grymasy.
- Idę coś zrobić z tym prowiantem - westchnęła ciężko Drusilla, biorąc od Laderica torbę. - A wy sami się tu możecie wykłócać.
Chyba nie ja jedna miałam ochotę odpowiedzieć: "i kto to mówi", ale jakoś udało nam się zachować milczenie.
- Nie mogę tego pojąć - łowczyni nagród powróciła rozdrażniona, ale bardziej skonsternowana. - Nałaziłam się jak głupia, a nie spotkałam nikogo z tych ludzi, których zdążyłam tu poznać.
To rzeczywiście było dziwne. Od kiedy zainstalowaliśmy się w pierwszej warstwie, Drusilla podpadła już chyba większości mieszkańców, a reszta z pewnością znała ją choćby z widzenia.
- Widziałam tylko jakieś zupełnie obce osoby - ciągnęła z przejęciem - które biegały i biadoliły albo złorzeczyły.
Laderic ujął ją troskliwie pod ramię i usadził na sienniku, obok mnie i Ellila.
- A najgorsze - zakończyła, zaglądając do swojej torby - że wszystko, co dziś uzbierałam, zdążyło przez ten czas zwiędnąć.
- Grzyby mogą być suszone - rzuciłam od niechcenia. - O ile, oczywiście, są jadalne.
- Nawet nie próbuj mnie pocieszać. Trafiłam w sam środek szaleństwa, z którego może nigdy się nie wydostanę, zlecenie diabli wzięli i o przewidywanym posagu mogę sobie tylko pomarzyć...
- Jak to o posagu? - nie zrozumiałam.
- Jak to, jak to - burknęła. - Wiesz jaką sumę obiecał mi Daevel za schwytanie Deuce'a? Nie wiesz. Gdybyś wiedziała, nie oddałabyś go temu Ner'lindowi.
- Myślałem, że posag dostaje się od rodziców - wtrącił kronikarz, który usiadł naprzeciwko i przyglądał się nam z rozbawieniem. Tak samo zresztą jak Ellil.
- Jak się jest córką, to się dostaje - wzruszyła ramionami Drusilla. Spojrzałam na nią pytająco, ale tylko prychnęła i odwróciła oczy. Panowie porozumieli się wzrokiem i chyba przyszła im do głowy ta sama myśl, bo nagle skrzywili się i pokręcili głowami.
- Ale wiecie, coś w tym jest - bóg wiatru postanowił wrócić do bezpieczniejszego tematu. - Chyba polatam sobie trochę po okolicy i obejrzę dokładnie ludzi.
- Masz jakieś podejrzenia? - zapytał Laderic.
- Nie wiem... Kiedy trzasnęła ta błyskawica, wydawało mi się, że znikali, a na ich miejscu stawali inni, obcy - niepewnie pokręcił głową. - Myślałem, że coś mi się mąci w umyśle od tego światła, ale...
- Nie rozumiem - przyznała. - Zastępują zużytych wyznawców nowymi modelami?
Nie musiała mówić, kogo ma na myśli.
- Dlaczego w takim razie my nie zniknęliśmy? - zmarszczył brwi kronikarz.
- Pewnie dlatego, że zostaliśmy tu zaproszeni - zamyśliłam się. - Zdaje się, że oni w jakiś sposób próbują zmienić rzeczywistość, ale to się przecież nie zgadza! Jeśli mamy do czynienia z Wytrwałymi, to nie powinni mieć żadnego wpływu na czasoprzestrzeń!
- Gdyby faktycznie mieli konszachty z naszym księciem, mogliby być do tego zdolni - zasugerował Laderic.
- A nie mają? - zareagowałam od razu. - Muirenn też coś takiego mówiła... O ich powiązaniach z jakimś Dzieckiem Chaosu, a przecież jedno towarzyszy księciu, prawda?
- No, tak - pokiwał głową. - Próbowałem podążać ich śladem w miarę możliwości, ale w pewnym momencie zgubiłem trop. Niby prowadził do Chinedu, ale okazał się mylny, jak zauważyłaś.
- No dobra - westchnęłam. - Myślę, że poszukam Ner'linda i go porządnie wypytam.
- Ufasz temu typowi? - zacietrzewił się Ellil.
- Nic a nic - prychnęłam. - Ale on uważa, że ma moje poparcie przeciw swojej rywalce w Chinedu, więc może jeśli go trochę pogłaszczę po główce, rozwiąże mu się język.
10 VII
Jak opisać Wędrującą
Ciemność "od środka"? Może wystarczyłoby powiedzieć, że jest wszystkim
tym, czym n i e jest jej wersja z wnętrza DeNaNi? Tam przecież znalazłam
w miarę uporządkowany świat, którego jedynym niedociągnięciem (?) były
rośliny funkcjonujące bez fotosyntezy. Na swój sposób piękny i
rozświetlony latarniami... Ale nie będę już snuć więcej wywodów, bo ciąg
skojarzeń doprowadzi mnie do domu na Krawędzi i resztę tej strony
zapełnię gwiazdkami.
Tutaj natomiast... Mogłabym powiedzieć, że też jest pięknie, gdybym chciała dać upust swojej demonicznej naturze. Jeśli dobrze zrozumiałam naturę Wędrującej Ciemności, ma ona trzy strefy czy też warstwy. Pierwsza - zewnętrzna - jest nieznośnie, ponuro szara. Przez nic nie oświetlona, po prostu szara. Tutaj żyją nieliczni ludzie, istniejący chyba tylko po to, by oddawać cześć swoim bogom. Tutaj zostali ulokowani Laderic i Drusilla, z czego ta druga wcale się nie cieszy, ten pierwszy zaś robi notatki, z pewnością bardziej szczegółowe niż moje.
Druga warstwa jest gęsta i jakby utkana z cienia - a może z cieni? Jeśli z cieni, to raczej nieszkodliwych - żaden nie zareagował, gdy unosiłam się w ich przepastnej toni, choć dla bezpieczeństwa poszłam tam sama. I dziwne, ale wrażenie było dość miłe. Ner'lind nazwał tę warstwę "martwą", więc spodziewałam się zgoła czego innego.
W warstwie trzeciej rezydują sami bogowie i tylko ich zaufany rzecznik może czasem tam na chwilę wejść. Jednak, jak mi się cicho poskarżył, ostatnio ma to miejsce coraz rzadziej i coraz krócej... Przyznam, nie sądziłam, że będzie mi się skarżył, ale jeśli tak dalej pójdzie, to może mi chlapnie, gdzie zamknął Deuce'a, bo na razie nie wiem. A przydałoby się... Choć znając złodziejaszka, można się spodziewać, że sam ucieknie.
Teraz wypadałoby się pozastanawiać, co należy zrobić dalej... No co? Pisałam, że nasz plan jest szalony. Uzupełnia się w trakcie realizacji.
Tutaj natomiast... Mogłabym powiedzieć, że też jest pięknie, gdybym chciała dać upust swojej demonicznej naturze. Jeśli dobrze zrozumiałam naturę Wędrującej Ciemności, ma ona trzy strefy czy też warstwy. Pierwsza - zewnętrzna - jest nieznośnie, ponuro szara. Przez nic nie oświetlona, po prostu szara. Tutaj żyją nieliczni ludzie, istniejący chyba tylko po to, by oddawać cześć swoim bogom. Tutaj zostali ulokowani Laderic i Drusilla, z czego ta druga wcale się nie cieszy, ten pierwszy zaś robi notatki, z pewnością bardziej szczegółowe niż moje.
Druga warstwa jest gęsta i jakby utkana z cienia - a może z cieni? Jeśli z cieni, to raczej nieszkodliwych - żaden nie zareagował, gdy unosiłam się w ich przepastnej toni, choć dla bezpieczeństwa poszłam tam sama. I dziwne, ale wrażenie było dość miłe. Ner'lind nazwał tę warstwę "martwą", więc spodziewałam się zgoła czego innego.
W warstwie trzeciej rezydują sami bogowie i tylko ich zaufany rzecznik może czasem tam na chwilę wejść. Jednak, jak mi się cicho poskarżył, ostatnio ma to miejsce coraz rzadziej i coraz krócej... Przyznam, nie sądziłam, że będzie mi się skarżył, ale jeśli tak dalej pójdzie, to może mi chlapnie, gdzie zamknął Deuce'a, bo na razie nie wiem. A przydałoby się... Choć znając złodziejaszka, można się spodziewać, że sam ucieknie.
Teraz wypadałoby się pozastanawiać, co należy zrobić dalej... No co? Pisałam, że nasz plan jest szalony. Uzupełnia się w trakcie realizacji.
9 VII
- Nie wiedziałem, że Siostra
Hedin jednak kogoś wysłała - ciemnowłosy mężczyzna w czarnym płaszczu
ze srebrnymi znakami na rękawach zmarszczył brwi z niedowierzaniem. Miał
rzadkie ciemne włosy, wydatny nos i wyglądał znajomo. - Czyżbym aż tak
nie zasługiwał na zaufanie?
- Sama domagałam się, by przydzielono mi to zadanie... Bracie Ner'lindzie - wyłowiłam jego imię spośród wspomnień o tamtej pierwszej, m o j e j Ciemności. - Sam jednak widzisz, że nie powróciłam z jeńcem do Chinedu; wolałam najpierw odnaleźć ciebie.
Ner'lind z aprobatą zerknął na "jeńca", który stał z rezygnacją na twarzy, otoczony strumieniami wiatru i błyskawic. Wiedziałam, że trzeba będzie później pogratulować Ellilowi i Taranisowi - niech poczują się ważni.
- Deuce Gershom nie jest kimś, kogo można łatwo schwytać - powiedział. - Ale skoro zdolna byłaś ujarzmić dwa żywioły...
- Trzy - wtrąciłam mimochodem. Nie dał po sobie poznać, że usłyszał.
- A kim są ci dwoje? - wskazał na Laderica i Drusillę.
- To moi pomocnicy - wzruszyłam ramionami, udając, że nie słyszę prychnięcia łowczyni nagród. - Nie zabiegają o zaszczyty. Ja zresztą też nie.
- Czy rzeczywiście? - na twarzy najważniejszego człowieka w Wędrującej Ciemności wykwitł dziwny, krzywy uśmiech.
- A czego miałby potrzebować ktoś, kto ujarzmił żywioły? - w odpowiedzi uśmiechnęłam się miło i słodko. - Może poza przywilejem pobytu w Wę... Sercu Chaosu - zreflektowałam się w porę; nazwa ta była używana w Chinedu, podczas gdy o "Wędrującej Ciemności" mówili tylko ludzie i nieludzie spoza niej.
- To powinno dać się załatwić - stwierdził Ner'lind, nie zmieniając wyrazu twarzy, po czym skinął mi głową i poszedł skontaktować się ze swymi bogami.
- Chyba oczarowałaś go tym obcisłym czarnym wdziankiem - szepnął mi drwiąco Deuce. - Inaczej na pewno zwróciłby uwagę na to, że mówisz jego językiem bez akcentu.
Że miałam taką przerwę w pisaniu? Mogę tylko odpowiedzieć, że nie działo się nic, co mogłabym uwiecznić, a nawet nic, co mogłabym zapamiętać. Mętlik w głowie trwał jeszcze jakiś czas; jeśli jednak naprawdę coś - albo ktoś - wpływało na mój umysł, widocznie już mu się znudziło. W rezultacie pewnej nocy miałam taki głupi sen... Ale nieważne, w każdym razie obudziłam się z cudownie jasnym umysłem i gotowością do wszelkich wyzwań. Do czynnego udziału w opowieści. Nawet do pisania.
W dwa dni uknuliśmy ten szalony plan i znaleźliśmy świat, nad którym aktualnie rozsnuta była Wędrująca Ciemność. Tak naprawdę żadne z nas nie sądziło, że coś tak niedorzecznego i oczywistego może się powieść, ale ważniejsza była chyba niezła zabawa przy owym knuciu. Miałam niejasne wrażenie, że ktoś powinien pozostać na zewnątrz na wszelki wypadek - tak więc Amrit i Suzuran z niechęcią się na to zgodzili, a dla nas już niedługo miała stanąć otworem ta ziejąca mrokiem pułapka, przed którą tak się wcześniej wzbraniałam...
A, jednak o czymś sobie przypomniałam!
Nie zabawiliśmy długo w Chinedu, bo jak się okazało, nie bardzo było po co. Jedynym plusem tej wycieczki było znalezienie kolejnego dzieła Geddwyna. Tym razem o zwinięcie go poprosiłam Ellila, a nie Deuce'a - nie było sensu ryzykować, że i tego mi nie odda. A jednak nie darowałam sobie i kiedy rysunek już trafił w moje łapki, pokazałam go złodziejaszkowi.
- Czy to mogą być bogowie Wędrującej Ciemności? - zapytałam, kiedy wbił wzrok w kartkę. Widniało na niej troje ludzi... No, powiedzmy, że ludzi. W czarnych szatach, o czarnych włosach zaczesanych gładko do tyłu. Bez śladu ludzkiej mimiki na bladych obliczach.
- Nie bardzo - pokręcił głową. - Oni sami są jak większe wersje cieni. Ale gdyby zdecydowali się na ludzkie postacie, chyba mogliby właśnie tak wyglądać.
Rysunek zatytułowany był The Persistent, co wiele wyjaśniało... A także, paradoksalnie, przynosiło ulgę.
- Sama domagałam się, by przydzielono mi to zadanie... Bracie Ner'lindzie - wyłowiłam jego imię spośród wspomnień o tamtej pierwszej, m o j e j Ciemności. - Sam jednak widzisz, że nie powróciłam z jeńcem do Chinedu; wolałam najpierw odnaleźć ciebie.
Ner'lind z aprobatą zerknął na "jeńca", który stał z rezygnacją na twarzy, otoczony strumieniami wiatru i błyskawic. Wiedziałam, że trzeba będzie później pogratulować Ellilowi i Taranisowi - niech poczują się ważni.
- Deuce Gershom nie jest kimś, kogo można łatwo schwytać - powiedział. - Ale skoro zdolna byłaś ujarzmić dwa żywioły...
- Trzy - wtrąciłam mimochodem. Nie dał po sobie poznać, że usłyszał.
- A kim są ci dwoje? - wskazał na Laderica i Drusillę.
- To moi pomocnicy - wzruszyłam ramionami, udając, że nie słyszę prychnięcia łowczyni nagród. - Nie zabiegają o zaszczyty. Ja zresztą też nie.
- Czy rzeczywiście? - na twarzy najważniejszego człowieka w Wędrującej Ciemności wykwitł dziwny, krzywy uśmiech.
- A czego miałby potrzebować ktoś, kto ujarzmił żywioły? - w odpowiedzi uśmiechnęłam się miło i słodko. - Może poza przywilejem pobytu w Wę... Sercu Chaosu - zreflektowałam się w porę; nazwa ta była używana w Chinedu, podczas gdy o "Wędrującej Ciemności" mówili tylko ludzie i nieludzie spoza niej.
- To powinno dać się załatwić - stwierdził Ner'lind, nie zmieniając wyrazu twarzy, po czym skinął mi głową i poszedł skontaktować się ze swymi bogami.
- Chyba oczarowałaś go tym obcisłym czarnym wdziankiem - szepnął mi drwiąco Deuce. - Inaczej na pewno zwróciłby uwagę na to, że mówisz jego językiem bez akcentu.
Że miałam taką przerwę w pisaniu? Mogę tylko odpowiedzieć, że nie działo się nic, co mogłabym uwiecznić, a nawet nic, co mogłabym zapamiętać. Mętlik w głowie trwał jeszcze jakiś czas; jeśli jednak naprawdę coś - albo ktoś - wpływało na mój umysł, widocznie już mu się znudziło. W rezultacie pewnej nocy miałam taki głupi sen... Ale nieważne, w każdym razie obudziłam się z cudownie jasnym umysłem i gotowością do wszelkich wyzwań. Do czynnego udziału w opowieści. Nawet do pisania.
W dwa dni uknuliśmy ten szalony plan i znaleźliśmy świat, nad którym aktualnie rozsnuta była Wędrująca Ciemność. Tak naprawdę żadne z nas nie sądziło, że coś tak niedorzecznego i oczywistego może się powieść, ale ważniejsza była chyba niezła zabawa przy owym knuciu. Miałam niejasne wrażenie, że ktoś powinien pozostać na zewnątrz na wszelki wypadek - tak więc Amrit i Suzuran z niechęcią się na to zgodzili, a dla nas już niedługo miała stanąć otworem ta ziejąca mrokiem pułapka, przed którą tak się wcześniej wzbraniałam...
A, jednak o czymś sobie przypomniałam!
Nie zabawiliśmy długo w Chinedu, bo jak się okazało, nie bardzo było po co. Jedynym plusem tej wycieczki było znalezienie kolejnego dzieła Geddwyna. Tym razem o zwinięcie go poprosiłam Ellila, a nie Deuce'a - nie było sensu ryzykować, że i tego mi nie odda. A jednak nie darowałam sobie i kiedy rysunek już trafił w moje łapki, pokazałam go złodziejaszkowi.
- Czy to mogą być bogowie Wędrującej Ciemności? - zapytałam, kiedy wbił wzrok w kartkę. Widniało na niej troje ludzi... No, powiedzmy, że ludzi. W czarnych szatach, o czarnych włosach zaczesanych gładko do tyłu. Bez śladu ludzkiej mimiki na bladych obliczach.
- Nie bardzo - pokręcił głową. - Oni sami są jak większe wersje cieni. Ale gdyby zdecydowali się na ludzkie postacie, chyba mogliby właśnie tak wyglądać.
Rysunek zatytułowany był The Persistent, co wiele wyjaśniało... A także, paradoksalnie, przynosiło ulgę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)