Nie jestem pewna czy
powinnam myśleć o tym jak o śnie, o bredzeniu w malignie, czy może o
stanie ducha pożyczonym od poetów z czasów Romantyzmu? Żadna z tych
opcji do mnie nie pasuje.
Ner'lind faktycznie wpadł na obiad i zdobył ogólny podziw jako osoba,
która rzeczywiście jadła te podejrzane potrawy Drusilli. Ta zaś
rozpływała się z radości i co rusz dokładała mu jeszcze, aż poczuł się
jak w domu (?) i można go było podpytywać. I podpytaliśmy - o historię
Wędrującej Ciemności...
Początek był mi dobrze znany: świat oświetlany przez Święte Słońce, bunt
jednego z bogów, rozsnucie Ciemności, z której narodziła się wiadoma
dziewiątka... I od tego momentu wszystko stanęło na głowie. Słuchałam
jak otępiała, pragnąc wykrzyczeć do Laderica, żeby przestał notować z
takim entuzjazmem. O tym, jak Jasność została podbita, bo Wytrwali
jakimś cudem zmienili biegun mocy Słońca. Jak stawali się coraz bardziej
żądni jeszcze większej potęgi. Jak zginęli Denethari, a potem ta
ostatnia trójka, Khelisai - Sprawcy Ukojenia. Jak Ciemność ruszyła
zbierać dalsze żniwo.
Nie jestem pewna, w którym dokładnie momencie wybiegłam z domu i
rzuciłam się w drugą warstwę, nie myśląc, nawet nie czując. Z początku
po prostu miałam już dość słuchania - żeby się przypadkiem nie
przyzwyczaić i nie przestawić? - im bardziej jednak zagłębiałam się w
mrok, tym więcej go było, a mnie coraz mniej. Chyba pierwszy raz
dysonans rzeczywistości zaowocował czymś takim - do tej pory objawiał
się głównie siedzeniem w kącie i myśleniem w kółko o tym samym. Teraz
nie było nawet tego. Chyba byłam blisko zatracenia się w czystym
Chaosie, żeby już nie istnieć jako ja, przestać się przejmować
czymkolwiek...
Tak, zdaję sobie sprawę, jak to teraz brzmi. Jak naciągana historyjka.
Może by mi przeszło, a może nie, gdybym w pewnej chwili nie wpadła do
jakiejś galerii - nie tej, którą odwiedziłam poprzednim razem. Dla
odmiany znajdowali się tam wyłącznie nieludzie, niektórzy z gatunków, o
jakich nigdy nawet nie słyszałam. A może to wzrok mi się mącił? Wszyscy
byli otuleni cienistą mgiełką, która jednak rozproszyła się, kiedy
weszłam, po czym skupiła się dokoła mnie.
- Jak tu trafiłaś? - usłyszałam cichy, szeleszczący głos.
- Sądzę, że przez szaleństwo - odpowiedziałam słabo.
- Kim jesteś?
- W tej chwili sama już nie wiem czy jestem osobą, za którą się miałam -
rzekłam bez namysłu. Było mi już wszystko jedno, co mówię. - A kim ty
jesteś?
- Jestem Lughaid - odpowiedź rozbrzmiała wewnątrz mojej głowy, a potem poczułam tętniący ból i straciłam przytomność.
Kiedy się ocknęłam, leżałam na sienniku, a wokół tłoczyli się Laderic,
Drusilla i Ner'lind. Ellil i Taranis też kręcili się gdzieś w pobliżu,
byłam na nich wyczulona mocniej niż kiedykolwiek. Kręciło mi się w
głowie, ale nie widziałam innego wyjścia, jak tylko opowiedzieć im, co
się ze mną działo i co zobaczyłam. W efekcie łowczyni nagród zaczęła
mnie chyba uważać za jeszcze większą wariatkę niż przedtem, a kronikarz
słuchał z takim zainteresowaniem, że nawet mnie to dobiło.
- Przestań - rzuciłam kwaśno. - Rzadko spotykam osoby, które żerują na
opowieściach bardziej niż ja i w c a l e mi się to nie podoba.
- Nie mogłaś trafić na boga - protestował Ner'lind łagodnym tonem. -
Znaleźliśmy cię pod drzwiami, zemdloną. Zaraz po tym jak wybiegłaś.
- Mówimy o kimś, kto przywłaszczył sobie kontrolę nad czasem, tak? - przypomniałam.
- To niemożliwe - upierał się. - Oni nigdy nie pokazują się osobno. Nie
mówią o sobie inaczej niż "my". Nawet nie myśli się o nich pojedynczo.
- Mów sobie co chcesz - machnęłam ręką.
- Posłuchaj, Daggny - boski rzecznik w końcu się zdenerwował. - Lepiej
dla nas wszystkich, aby to były tylko twoje majaczenia. Abyś w to
uwierzyła.
- A jeśli nie?
- Wtedy przyjdą po ciebie - głos mu stwardniał. - Przyjdą po was wszystkich. Może po n a s.
- Nareszcie - westchnęłam i nie zawracałam sobie już głowy jego marudzeniem. Zasnęłam i spałam aż do odzyskania sił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz