- Nie wiedziałem, że Siostra
Hedin jednak kogoś wysłała - ciemnowłosy mężczyzna w czarnym płaszczu
ze srebrnymi znakami na rękawach zmarszczył brwi z niedowierzaniem. Miał
rzadkie ciemne włosy, wydatny nos i wyglądał znajomo. - Czyżbym aż tak
nie zasługiwał na zaufanie?
- Sama domagałam się, by przydzielono mi to zadanie... Bracie
Ner'lindzie - wyłowiłam jego imię spośród wspomnień o tamtej pierwszej, m
o j e j Ciemności. - Sam jednak widzisz, że nie powróciłam z jeńcem do
Chinedu; wolałam najpierw odnaleźć ciebie.
Ner'lind z aprobatą zerknął na "jeńca", który stał z rezygnacją na
twarzy, otoczony strumieniami wiatru i błyskawic. Wiedziałam, że trzeba
będzie później pogratulować Ellilowi i Taranisowi - niech poczują się
ważni.
- Deuce Gershom nie jest kimś, kogo można łatwo schwytać - powiedział. - Ale skoro zdolna byłaś ujarzmić dwa żywioły...
- Trzy - wtrąciłam mimochodem. Nie dał po sobie poznać, że usłyszał.
- A kim są ci dwoje? - wskazał na Laderica i Drusillę.
- To moi pomocnicy - wzruszyłam ramionami, udając, że nie słyszę
prychnięcia łowczyni nagród. - Nie zabiegają o zaszczyty. Ja zresztą też
nie.
- Czy rzeczywiście? - na twarzy najważniejszego człowieka w Wędrującej Ciemności wykwitł dziwny, krzywy uśmiech.
- A czego miałby potrzebować ktoś, kto ujarzmił żywioły? - w odpowiedzi
uśmiechnęłam się miło i słodko. - Może poza przywilejem pobytu w Wę...
Sercu Chaosu - zreflektowałam się w porę; nazwa ta była używana w
Chinedu, podczas gdy o "Wędrującej Ciemności" mówili tylko ludzie i
nieludzie spoza niej.
- To powinno dać się załatwić - stwierdził Ner'lind, nie zmieniając
wyrazu twarzy, po czym skinął mi głową i poszedł skontaktować się ze
swymi bogami.
- Chyba oczarowałaś go tym obcisłym czarnym wdziankiem - szepnął mi
drwiąco Deuce. - Inaczej na pewno zwróciłby uwagę na to, że mówisz jego
językiem bez akcentu.
Że miałam taką przerwę w pisaniu? Mogę tylko odpowiedzieć, że nie działo
się nic, co mogłabym uwiecznić, a nawet nic, co mogłabym zapamiętać.
Mętlik w głowie trwał jeszcze jakiś czas; jeśli jednak naprawdę coś -
albo ktoś - wpływało na mój umysł, widocznie już mu się znudziło. W
rezultacie pewnej nocy miałam taki głupi sen... Ale nieważne, w każdym
razie obudziłam się z cudownie jasnym umysłem i gotowością do wszelkich
wyzwań. Do czynnego udziału w opowieści. Nawet do pisania.
W dwa dni uknuliśmy ten szalony plan i znaleźliśmy świat, nad którym
aktualnie rozsnuta była Wędrująca Ciemność. Tak naprawdę żadne z nas nie
sądziło, że coś tak niedorzecznego i oczywistego może się powieść, ale
ważniejsza była chyba niezła zabawa przy owym knuciu. Miałam niejasne
wrażenie, że ktoś powinien pozostać na zewnątrz na wszelki wypadek - tak
więc Amrit i Suzuran z niechęcią się na to zgodzili, a dla nas już
niedługo miała stanąć otworem ta ziejąca mrokiem pułapka, przed którą
tak się wcześniej wzbraniałam...
A, jednak o czymś sobie przypomniałam!
Nie zabawiliśmy długo w Chinedu, bo jak się okazało, nie bardzo było po
co. Jedynym plusem tej wycieczki było znalezienie kolejnego dzieła
Geddwyna. Tym razem o zwinięcie go poprosiłam Ellila, a nie Deuce'a -
nie było sensu ryzykować, że i tego mi nie odda. A jednak nie darowałam
sobie i kiedy rysunek już trafił w moje łapki, pokazałam go
złodziejaszkowi.
- Czy to mogą być bogowie Wędrującej Ciemności? - zapytałam, kiedy wbił
wzrok w kartkę. Widniało na niej troje ludzi... No, powiedzmy, że ludzi.
W czarnych szatach, o czarnych włosach zaczesanych gładko do tyłu. Bez
śladu ludzkiej mimiki na bladych obliczach.
- Nie bardzo - pokręcił głową. - Oni sami są jak większe wersje cieni.
Ale gdyby zdecydowali się na ludzkie postacie, chyba mogliby właśnie tak
wyglądać.
Rysunek zatytułowany był The Persistent, co wiele wyjaśniało... A także, paradoksalnie, przynosiło ulgę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz