9 VII

- Nie wiedziałem, że Siostra Hedin jednak kogoś wysłała - ciemnowłosy mężczyzna w czarnym płaszczu ze srebrnymi znakami na rękawach zmarszczył brwi z niedowierzaniem. Miał rzadkie ciemne włosy, wydatny nos i wyglądał znajomo. - Czyżbym aż tak nie zasługiwał na zaufanie?
- Sama domagałam się, by przydzielono mi to zadanie... Bracie Ner'lindzie - wyłowiłam jego imię spośród wspomnień o tamtej pierwszej, m o j e j Ciemności. - Sam jednak widzisz, że nie powróciłam z jeńcem do Chinedu; wolałam najpierw odnaleźć ciebie.
Ner'lind z aprobatą zerknął na "jeńca", który stał z rezygnacją na twarzy, otoczony strumieniami wiatru i błyskawic. Wiedziałam, że trzeba będzie później pogratulować Ellilowi i Taranisowi - niech poczują się ważni.
- Deuce Gershom nie jest kimś, kogo można łatwo schwytać - powiedział. - Ale skoro zdolna byłaś ujarzmić dwa żywioły...
- Trzy - wtrąciłam mimochodem. Nie dał po sobie poznać, że usłyszał.
- A kim są ci dwoje? - wskazał na Laderica i Drusillę.
- To moi pomocnicy - wzruszyłam ramionami, udając, że nie słyszę prychnięcia łowczyni nagród. - Nie zabiegają o zaszczyty. Ja zresztą też nie.
- Czy rzeczywiście? - na twarzy najważniejszego człowieka w Wędrującej Ciemności wykwitł dziwny, krzywy uśmiech.
- A czego miałby potrzebować ktoś, kto ujarzmił żywioły? - w odpowiedzi uśmiechnęłam się miło i słodko. - Może poza przywilejem pobytu w Wę... Sercu Chaosu - zreflektowałam się w porę; nazwa ta była używana w Chinedu, podczas gdy o "Wędrującej Ciemności" mówili tylko ludzie i nieludzie spoza niej.
- To powinno dać się załatwić - stwierdził Ner'lind, nie zmieniając wyrazu twarzy, po czym skinął mi głową i poszedł skontaktować się ze swymi bogami.
- Chyba oczarowałaś go tym obcisłym czarnym wdziankiem - szepnął mi drwiąco Deuce. - Inaczej na pewno zwróciłby uwagę na to, że mówisz jego językiem bez akcentu.

Że miałam taką przerwę w pisaniu? Mogę tylko odpowiedzieć, że nie działo się nic, co mogłabym uwiecznić, a nawet nic, co mogłabym zapamiętać. Mętlik w głowie trwał jeszcze jakiś czas; jeśli jednak naprawdę coś - albo ktoś - wpływało na mój umysł, widocznie już mu się znudziło. W rezultacie pewnej nocy miałam taki głupi sen... Ale nieważne, w każdym razie obudziłam się z cudownie jasnym umysłem i gotowością do wszelkich wyzwań. Do czynnego udziału w opowieści. Nawet do pisania.
W dwa dni uknuliśmy ten szalony plan i znaleźliśmy świat, nad którym aktualnie rozsnuta była Wędrująca Ciemność. Tak naprawdę żadne z nas nie sądziło, że coś tak niedorzecznego i oczywistego może się powieść, ale ważniejsza była chyba niezła zabawa przy owym knuciu. Miałam niejasne wrażenie, że ktoś powinien pozostać na zewnątrz na wszelki wypadek - tak więc Amrit i Suzuran z niechęcią się na to zgodzili, a dla nas już niedługo miała stanąć otworem ta ziejąca mrokiem pułapka, przed którą tak się wcześniej wzbraniałam...

A, jednak o czymś sobie przypomniałam!
Nie zabawiliśmy długo w Chinedu, bo jak się okazało, nie bardzo było po co. Jedynym plusem tej wycieczki było znalezienie kolejnego dzieła Geddwyna. Tym razem o zwinięcie go poprosiłam Ellila, a nie Deuce'a - nie było sensu ryzykować, że i tego mi nie odda. A jednak nie darowałam sobie i kiedy rysunek już trafił w moje łapki, pokazałam go złodziejaszkowi.
- Czy to mogą być bogowie Wędrującej Ciemności? - zapytałam, kiedy wbił wzrok w kartkę. Widniało na niej troje ludzi... No, powiedzmy, że ludzi. W czarnych szatach, o czarnych włosach zaczesanych gładko do tyłu. Bez śladu ludzkiej mimiki na bladych obliczach.
- Nie bardzo - pokręcił głową. - Oni sami są jak większe wersje cieni. Ale gdyby zdecydowali się na ludzkie postacie, chyba mogliby właśnie tak wyglądać.
Rysunek zatytułowany był The Persistent, co wiele wyjaśniało... A także, paradoksalnie, przynosiło ulgę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz