26 VI

Burza minęła dopiero dziś po południu. Wtedy Drusilla i Suzuran podjęli przerwane zmagania, ale tym razem nie mieli już widowni. Laderic siedział obok mnie, z piórem i papierem, aby notować wszystko, czego ja nie zdążę. Deuce za to stał oparty o sąsiednie drzewo i udawał, że wcale nas nie słucha.
- Podczas kiedy ty obijałaś się na królewskim dworze - zaczął Ellil, nie zwracając uwagi na moje prychnięcie - my przeszukiwaliśmy różne źródła, aby dotrzeć do tych rozpraszaczy magii. J byłaby ze mnie dumna, tak się udzielałem.
- No dobra, czyli poszukiwania Deuce'a nie były aż tak koniecznie - przyznałam z ociąganiem. - Teraz wyjaśnij mi, dlaczego twoja opowieść ma być dopełnieniem mojej.
- A choćby dlatego, że są w nią zamieszane elfy.
- O? - zamieniłam się cała w słuch. Zadowolony z wrażenia, jakie zrobił, ciągnął:
- W historię są zaplątane cztery osoby. Dwóch elfów, niegdyś serdeczni przyjaciele. Jeden z nich starał się o względy siostry drugiego, ale ona poślubiła ludzkiego czarodzieja...
- No, śmiało - powiedziałam z przekąsem, kiedy przeciągał pauzę.
- Spadkobiercę wynalazcy naszych lilijek! - dokończył z triumfem. - Wszyscy czworo pracowali później nad ich udoskonalaniem.
Kątem oka spojrzałam na członków "wesołej kompanii". Deuce nie reagował, Amrit zaś uśmiechał się pobłażliwie.
- Niby wspólpraca szła gładko, aż tu nagle czarodziej został zabity przez dawnego rywala, który zdołał uśpić jego czujność - kontynuował Ellil. - a którego coraz bardziej zaślepiała ambicja. Żądza potęgi.
Wzniosłam oczy do nieba i pokręciłam głową z rezygnacją. Jakie to beznadziejnie l u d z k i e.
- Potem zwrócił się przeciwko niedawnemu przyjacielowi. A może odwrotnie, nie wiem. W każdym razie jakimś cudem się nie pozabijali, tylko pozgarniali, co im wpadło w ręce i każdy poszedł swoją drogą.
- A co się stało z wdową po czarodzieju? - zapytał zaciekawiony Amrit.
- Tego historia nie podaje - mruknął bóg wiatru. - A co, może wy wiecie?
- Właśnie, że nie wiemy - zaprzeczył mag. - A intryguje nas jej rola w tym wszystkim.
- O ile miała jakąś istotną rolę - wtrąciłam. - Mogła być tylko biernym obiektem westchnień. Bardziej mnie teraz interesują tamci dwaj.
- No, dobra - uśmiechnął się Ellil. - Podziel się z nami jakąś światłą teorią.
- To raczej ty się podziel - odparowałam. - Skoro historia zawiodła was do Chinedu, to znaczy, że któryś z elfów sprzymierzył się z Wędrującą Ciemnością?
- Właśnie tego nie byliśmy pewni. Może wprost przeciwnie - wojował z nią.
- Ale który? - zamyśliłam się. - Nie zdziwiłabym się, gdyby ten cały Thanderil miał z tym coś wspólnego, może nawet był jednym z tych dwóch...
- Ten blady patafian, który bał się mojego wiatru? Taki co najwyżej może podlegać komuś silniejszemu.
- Sprowadził do Sativoli Jeźdźców Słońca - ciągnęłam. - Portalem, mimo bariery.
- Bariery, którą przełamie tylko moc Dzieci Chaosu - przypomniał sobie Laderic, który dotąd dzielnie notował. - Zakładamy, że jest w zmowie z Edlinem, Velxą i tym zblazowanym smarkaczem?
- Niekoniecznie - skrzywiłam się. - Przecież Muirenn zlokalizowałaby tę moc, skoro wyczuła ją u mnie. Thanderil miał jakiś rozpraszacz... Zaraz, czy waszemu księciu nie towarzyszył jeszcze jakiś elf?
- Faktycznie - przytaknął kronikarz. - Ale zupełnie nie odpowiadał waszym opisom. Choćby dlatego, że miał krótkie czarne włosy i takie bardzo skośne oczy...
- Jeszcze lepiej. Deuce! - zawołałam w stronę złodziejaszka. - Przyznaj się, którego obrobiłeś!
- Daevela - rzucił obojętnie. Nie miałam nadziei, że mi to coś wyjaśni w najbliższym czasie. Mogłabym oczywiście wziąć na spytki Drusillę, ale jeśli będzie tak zajęta, jak do tej pory...
- Zapisałeś wszystko? - zwróciłam się do Laderica. - Później trochę na tobie popasożytuję.
- Dalej kryzys twórczy? - zapytał ze współczuciem.
- Niestety - westchnęłam. - Trudno mi zebrać myśli i wziąć się w garść... Chyba już od kiedy opuściłam Sativolę.
- Może aż tak się przywiązałaś do naszego świata, że poza nim nie umiesz pisać - zasugerował żartobliwie.
- A może ktoś ci zafundował zmącenie umysłu - dodał Amrit, marszcząc brwi. - Takie rzeczy się zdarzają.
- Niemożliwe - zaprotestowałam. - Nie da się oddziaływać na mój umysł na dłuższą metę. Mogę to robić wyłącznie sama sobie.
- Jesteś pewna? - podchwycił Ellil. - Nikt cię przecież nie zahipnotyzował ani tobą nie manipuluje. Tylko przeszkadza.
- Nawet o tym nie wspominajcie - przychnęłam. - Bo jeszcze zacznę mieć na to nadzieję.
Obaj popatrzyli na mnie jak na wariatkę, tylko Laderic posłał mi porozumiewawczy uśmiech. Dobrze wiedział, co mam na myśli - zagrożenie z zewnątrz łatwiej wyeliminować...
PAC! - spadła mi na kolana zapieczętowana koperta. Z moim imieniem, zapisanym meriganą, czyli zapewne bliźniaki się stęskniły (za swoją mistrzynią). Nie mogłam się przecież spodziewać listu od samej Hikari, prawda? A jednak... Otworzyłam kopertę, a moje oczy stawały się coraz większe, kiedy czytałam wiadomość:
Śniła mi się Yori, niespodziewanie szczęśliwa, że znów mnie widzi. Odesłałam ją do ciebie - nawet jeśli jej nie nasłałaś, pewnie jesteście w dobrej komitywie.
Powoli odłożyłam kartkę i pogrążyłam się w pełnym dezorientacji milczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz