11 VI

I już płyniemy, choć mimo wszystko wolałabym po prostu użyć portalu. Zwłaszcza, że ta łajba, którą wybrał nam Deuce jest... Nawet nie to, że podejrzana (właśnie zmieniono banderę), ale po prostu paskudna. Odrapana i z pewnością nie przystosowana do przewozu pasażerów - sypia się na byle czym, je się, co jest pod ręką, a większość załogi łypie groźnie spode łba. Mniejszość na początku łypała równie groźnie, choć pod innym względem; jednak Laderic stanął nieproszony w obronie mojej czci. Musiałam mu wytłumaczyć, że jeśli jestem na pełnym morzu, potrafię sobie sama poradzić, traktując bezczelnych typów morską falą. Oczywiście ze stosowną demonstracją. Laderic miło mnie zaskoczył - nie oburzał się, że kruche dziewczę nie stoi grzecznie z tyłu, dając mu się wykazać, tylko zaczął bić brawo i wypytywać, co jeszcze potrafię. Właściwie nie powinnam być zaskoczona - skoro jest związany z Muirenn, pewnie już dawno się przyzwyczaił... W każdym razie wspomniana mniejszość omija nas teraz z daleka, mamrocząc coś o zabieraniu czarownic na pokład.

Staram się nie pamiętać o koszmarnych warunkach, a mam na to trzy sposoby. Jeden to po prostu patrzenie na morze. Mogłabym tak stać godzinami, oparta o reling, odpływając we własne myśli, czasem kojące, a czasem podniosłe i prowadzące do bohaterskich opowieści. Dlaczego morze kojarzy mi się z bohaterskimi opowieściami? A czy to trudno zrozumieć, słuchając jego szumu i patrząc jak się burzy?
O, właśnie. Drugi to wspominanie dawnych przygód na rozmaitych spienionych wodach. Przed laty, w DeNaNi, a konkretnie w Kezonii, krainie położonej na dnie Morza Edrillin. I później, kiedy pływałam na "Poszukującej Imienia" z piratami i czarownicami. Doprawdy, gdy zdarzy mi się na chwilę wrócić do rzeczywistości, zdejmuje mnie zdziwienie, że nie towarzyszą mi Vanny i Vaneshka, tylko dwóch panów jakby specjalnie podstawionych na tę okazję.
Zmienia się wciąż to towarzystwo wokół mnie, niczym wzory w kalejdoskopie. Stężenie towarzystwa również się zmienia, zupełnie nieproporcjonalnie. Aż się boję zastanawiać, ile osób liczy sobie "wesoła kompania" Deuce'a.
A, zapomniałam. Trzeci sposób to powinno być zagłębienie się w braku treści pewnej nieszczęsnej książki i próby dokończenia tamtego niekompletnego tekstu. Powinno być, bo tak naprawdę jeszcze nie miałam okazji. Kiedy tylko wyjęłam książkę, przyczepił się do mnie Laderic i po wzięciu mnie w krzyżowy ogień pytań poradził, żebym nie traciła czasu na czekanie, tylko sama spróbowała. Ot, nadepnął mi na ambicję. Dawno, dawno temu zdarzało mi się pisać również teksty do melodii, które wydawały mi się wyjątkowe, ale czy jeszcze pamiętam jak to się robi, to już inna sprawa... Potem przyłączył się jeszcze Deuce, zaciekawiony czy przypadkiem nie kolekcjonuję dziwnych rzeczy związanych z proroctwami i przeznaczeniem. Ciekawe, skąd ten pomysł... Gdybym była u siebie, gdzie istnieje END, mogłabym wysłać chłopaka do kogoś, kto faktycznie interesuje się takimi strasznymi rzeczami, a tak poprzestałam na pokazaniu mu pozostałych rysunków Geddwyna. Niestety to go tylko przekonało, że wszedł w posiadanie unikatowego skarbu i będzie musiał ustalić wysoką cenę. Brrr... Na razie jeszcze o niej nie myśli, bo chce się na rysunek dostatecznie napatrzeć i zapamiętać widniejące na nim postacie. Jak wyznał strapiony, ma słabą pamięć do twarzy, natomiast świetną do imion. Może dlatego tak uparcie twierdzi, że już mnie gdzieś widział?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz