I już płyniemy, choć mimo
wszystko wolałabym po prostu użyć portalu. Zwłaszcza, że ta łajba, którą
wybrał nam Deuce jest... Nawet nie to, że podejrzana (właśnie zmieniono
banderę), ale po prostu paskudna. Odrapana i z pewnością nie
przystosowana do przewozu pasażerów - sypia się na byle czym, je się, co
jest pod ręką, a większość załogi łypie groźnie spode łba. Mniejszość
na początku łypała równie groźnie, choć pod innym względem; jednak
Laderic stanął nieproszony w obronie mojej czci. Musiałam mu
wytłumaczyć, że jeśli jestem na pełnym morzu, potrafię sobie sama
poradzić, traktując bezczelnych typów morską falą. Oczywiście ze
stosowną demonstracją. Laderic miło mnie zaskoczył - nie oburzał się, że
kruche dziewczę nie stoi grzecznie z tyłu, dając mu się wykazać, tylko
zaczął bić brawo i wypytywać, co jeszcze potrafię. Właściwie nie
powinnam być zaskoczona - skoro jest związany z Muirenn, pewnie już
dawno się przyzwyczaił... W każdym razie wspomniana mniejszość omija nas
teraz z daleka, mamrocząc coś o zabieraniu czarownic na pokład.
Staram się nie pamiętać o koszmarnych warunkach, a mam na to trzy
sposoby. Jeden to po prostu patrzenie na morze. Mogłabym tak stać
godzinami, oparta o reling, odpływając we własne myśli, czasem kojące, a
czasem podniosłe i prowadzące do bohaterskich opowieści. Dlaczego morze
kojarzy mi się z bohaterskimi opowieściami? A czy to trudno zrozumieć,
słuchając jego szumu i patrząc jak się burzy?
O, właśnie. Drugi to wspominanie dawnych przygód na rozmaitych
spienionych wodach. Przed laty, w DeNaNi, a konkretnie w Kezonii,
krainie położonej na dnie Morza Edrillin. I później, kiedy pływałam na
"Poszukującej Imienia" z piratami i czarownicami. Doprawdy, gdy zdarzy
mi się na chwilę wrócić do rzeczywistości, zdejmuje mnie zdziwienie, że
nie towarzyszą mi Vanny i Vaneshka, tylko dwóch panów jakby specjalnie
podstawionych na tę okazję.
Zmienia się wciąż to towarzystwo wokół mnie, niczym wzory w
kalejdoskopie. Stężenie towarzystwa również się zmienia, zupełnie
nieproporcjonalnie. Aż się boję zastanawiać, ile osób liczy sobie
"wesoła kompania" Deuce'a.
A, zapomniałam. Trzeci sposób to powinno być zagłębienie się w braku
treści pewnej nieszczęsnej książki i próby dokończenia tamtego
niekompletnego tekstu. Powinno być, bo tak naprawdę jeszcze nie miałam
okazji. Kiedy tylko wyjęłam książkę, przyczepił się do mnie Laderic i po
wzięciu mnie w krzyżowy ogień pytań poradził, żebym nie traciła czasu
na czekanie, tylko sama spróbowała. Ot, nadepnął mi na ambicję. Dawno,
dawno temu zdarzało mi się pisać również teksty do melodii, które
wydawały mi się wyjątkowe, ale czy jeszcze pamiętam jak to się robi, to
już inna sprawa... Potem przyłączył się jeszcze Deuce, zaciekawiony czy
przypadkiem nie kolekcjonuję dziwnych rzeczy związanych z proroctwami i
przeznaczeniem. Ciekawe, skąd ten pomysł... Gdybym była u siebie, gdzie
istnieje END, mogłabym wysłać chłopaka do kogoś, kto faktycznie
interesuje się takimi strasznymi rzeczami, a tak poprzestałam na
pokazaniu mu pozostałych rysunków Geddwyna. Niestety to go tylko
przekonało, że wszedł w posiadanie unikatowego skarbu i będzie musiał
ustalić wysoką cenę. Brrr... Na razie jeszcze o niej nie myśli, bo chce
się na rysunek dostatecznie napatrzeć i zapamiętać widniejące na nim
postacie. Jak wyznał strapiony, ma słabą pamięć do twarzy, natomiast
świetną do imion. Może dlatego tak uparcie twierdzi, że już mnie gdzieś
widział?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz