13 VI

- Ciekawe, w jakim stanie jest teraz ten nieszczęsny statek - zadumał się Laderic, wyciągnięty pod drzewem z zadowoleniem.
Ach, nie ma jak rozpoczęcie od dialogu, przejście od razu do rzeczy, prawda? A przecież pobyt na stałym lądzie, daleko od wszelkich sztormów, nastrajał raczej do zwolnienia tempa. Dzika plaża, zapach sosnowych igieł i morze szumiące spokojnie w ten słoneczny - ale nie za gorący - poranek, wszystko to dodawało otuchy. Przepędzało z głowy niepokojące sny i refleksje na temat: "kto dziś złoży Lexowi jakieś perfidne życzenia, skoro ani mnie, ani Xelli-Mediny nie ma na miejscu".
- W zasadzie mogliśmy jeszcze chwilę tam zostać i się przekonać - mruknęłam leniwie. - I gdzie ten dramatyzm, którego tak domagał się Deuce?
- Jeszcze będą do niego okazje, Panno Nadgorliwa - ku mojemu zaskoczeniu wywołany sam się do nas przysiadł, uśmiechając się pobłażliwie.
- O! Miło, że zaczynasz być trochę bardziej towarzyski - odwzajemniłam uśmiech, nie bacząc na jego wymowę. - Przyznam, że trochę jesteś inny niż się spodziewałam.
- Bo wobec kobiet, które mnie ścigają, zawsze jestem ostrożny - westchnął. - No ale przyznaj się wreszcie, czym ci zaszkodziłem.
- Niczym. W pewnym sensie wręcz pomogłeś - obserwowanie osłupiałej miny złodziejaszka było czystą frajdą. - Przecież nie rzuciłam ci się na szyję w celu uduszenia, prawda?
- Szczerze mówiąc, nie jestem do tego przyzwyczajony - chłopakowi zebrało się dla odmiany na zwierzenia. - Jest jedna taka, która ściga mnie po całej Multigildii w związku z jakąś obrzydliwą biurokracją. Druga, którą sama znasz, warczy na sam mój widok...
- A trzecia? - podchwycił Laderic, kiedy tamten nagle urwał.
- Zaraz się dowiecie - rzekł chłopak cicho i niespiesznie podniósł się z piasku.
- Możesz się pokazać - powiedział już głośniej w nieokreśloną przestrzeń.
Nie jestem do końca pewna, co i jak się stało potem. Tajemnicza postać wyłoniła się nie wiadomo skąd, wyjątkowo szybko i niewątpliwie z zamiarem skoczenia ku nam. Tyle, że zanim jej się to udało, wyłożyła się jak długa na ziemi. Może ten wielki miecz, zawieszony u pasa, przeszkodził jej w biegu?
- Tak myślałem, że to ty - mruknął Deuce. - Wyczułem twoją obecność już nocą.
- Obrażasz mnie, twierdząc, że kiepsko się skradam!! - warknęła nieznajoma, gramoląc się na nogi. Mówiła dość niskim, mocnym głosem; zauważyłam, że na plecach nosi jeszcze łuk. I mimo to poruszała się z taką gracją?... No, powiedzmy, że do czasu.
- Wcale nie twierdzę, że kiepsko się skradasz - zaczął pojednawczo rudowłosy. - Rzecz w tym, że ja zbyt łatwo to odkrywam. Drzewa mi często mówią, jeśli dzieje się coś podejrzanego. Więc w zasadzie to ja jestem winny.
- J e s t e ś winny - potwierdziła kobieta, celując w niego palcem. Zauważyłam wcześniej, że Laderic na jej widok ustawił się w gotowości do walki, ale gdy się jej lepiej przyjrzał, zrezygnował. Faktycznie, miała wijące się kasztanowe włosy do ramion, ale poza tym za żadne skarby nie przypominała Velxy. Jej rysy były bardzo wyraziste, a czarno-zielone ubranie wyglądało jak przerobiony strój do aerobiku. Wysoka, szczupła, zwinna... I wyszczekana.
- Deuce Gersham - zaczęła. - W imieniu prawa obowiązującego w trzech tysiącach i dwóch setkach światów, zostajesz ujęty za niejednokrotną kradzież, znieważenie na różne sposoby, podawanie się za przedstawiciela Komisji do Spraw... - najwyraźniej była gotowa mówić jeszcze długo, spostrzegła jednak, że Deuce porusza ustami, jakby powtarzając bezgłośnie jej słowa.
- Przestań wreszcie się ze mnie nabijać!! - wrzasnęła. - To wszystko zostanie wykorzystane przeciwko tobie!
- Ależ Drusillo, ja się nie nabijam - uśmiechnął się. - To jest komplement: zobacz, nauczyłem się już całej twojej mowy na pamięć. Chociaż nie spodziewałem się, że wieści o tej hecy z komisją tak prędko się rozniosą.
- Jesteś łowczynią nagród, mam rację? - wtrącił się Laderic. - Gdybyś była agentką, wiedziałabyś, że ściganie członka Multigildii nie ma zbyt wiele sensu.
- Osoba, która mnie wynajęła, stoi wyżej niż wszystkie możliwe gildie - oznajmiła kobieta z dumą.
- Słuchaj, podążasz za mną już od paru miesięcy - podjął Deuce. - Jeszcze ci się nie zudziło?
- Będę za tobą podążać, dopóki nie zaczniesz traktować mnie poważnie. Zobaczysz, że przyskrzynię całą waszą piątkę!
- Czy ona sugeruje, że pokona cały gang, z którego przynajmniej jeden zna się na czarach? - szepnął do mnie Laderic o wiele za głośno.
- Dziwi cię to? Opowieści bywają nieprzewidywalne - parsknęłam śmiechem.
Drusilla zwróciła na nas uwagę i przestała wreszcie wbijać spojrzenie w znużonego już złodziejaszka.
- Nie spuszczę Deuce'a Gershama z oczu, dopóki mam przy sobie TO! - pochwaliła się, wyciągając zza dekoltu coś, co przypominało spodeczek na łańcuszku. Okrągły, przezroczysty wisior pokażnych rozmiarów, z jakimś niewyraźnym wzorem.
- To jakiś wykrywacz? - zainteresował się obiekt jej poszukiwań. - I ty im go pokazujesz? A co, jeśli są moimi pomocnikami w zbrodni?
- A co, jeśli on ci to ukradnie, kiedy będziesz spała? - Laderic wydawał się świetnie bawić. Ja natomiast podeszłam trochę bliżej, chcąc się lepiej przyjrzeć medalionowi. Może to pozostałość po czytaniu tamtej książki Djellii o amuletach, a może jeszcze wcześniej, po tajemnicy Shyama... Grunt, że na przejrzystej powierzchni zamajaczył mi znajomy symbol.
A może tylko mi się wydawało; nie zdążyłam się bliżej przyjrzeć, bo Drusilla przyznała słuszność przeciwnikowi i grzecznie schowała medalion z powrotem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz