24 XII

Breathe
Crisp and cleansing the winter air
I dream
Of a world in a peaceful sleep
Snow falling gracefully down
Rejoice in winter's deep charm
I can't wait, I can't wait
Freeze
People gather around the fire
I feel
All the warmth that the cold inspires
Frost covered tree tops are bright
Shimmering silver tonight
I can't wait, I can't wait
I hope snow will fall upon us soon
Everywhere
The whole world veiled in white
I'd be reset to face the seasons
Once again
Yes, on and on falls the snow
Like diamonds from the sky
Our broken hearts - paint them white
Lead us into a wonderland
Pure as the snow - virgin white
A new beginning...


Hyde

Cała Krawędź była pokryta śniegiem, którego ciągle przybywało. Strel o mało w nim nie zatonęła, wolała więc wskoczyć mi na ręce. Tenari rozglądał się z ciekawością po miejscu, przeciw przyjazdowi do którego zawsze do tej pory protestował. Ale chyba wywarło na nim pozytywne wrażenie.
- Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko przyjedziecie - powitał nas Ketris. - Aeirana nie ma, jeszcze nie zdążył objechać D'athúil.
- C a ł e g o D'athúil? - zmroziło mnie. - Po co?!
- Mnie nie pytaj, ja tu jestem tylko heroldem - prychnął.
Wzniosłam oczy do nieba z rezygnacją, ale właściwie już postanowiłam.
- No dobrze, w takim razie zabierz mój przychówek do domu - wepchnęłam bardowi w ręce torbę - a ja jadę go dogonić.
- Co przywiozłaś, mrożonki? - zaśmiał się, zaglądając do środka. - Och, już widzę. Światełka. Tylko na co one będą działać, kiedy już je porozwieszasz?
- Na baterie - burknęłam, wsiadając z powrotem na konia.
Nie przypuszczałam tylko, że Tenari nie da się zabrać do domu, tylko zacznie się domagać jazdy razem ze mną... A może jednak powinnam się była tego spodziewać. Coś on za bardzo uparty ostatnio.

Pędziliśmy szaleńczo, nie czując zimna. Pozwoliłam Nindë biec tak szybko, jak tylko potrafiła, i pewnie wyrzucałabym to sobie, gdybym tylko miała czas. A ona niosła mnie gdzieś ponad czasem, ponad przestrzenią. Poza wszystkim.
Prawie już słyszałam tę melodię, która rozbrzmiewa między światami. Prawie. Dlatego jej nie pamiętam.
Właściwie krótko trwała nasza jazda, bo Aeiran wyjechał nam na spotkanie - już wracał z tego swojego objazdu. Oboje równocześnie zeskoczyliśmy z koni i przywitaliśmy się jakby... No właśnie, mogłabym napisać, że jakbyśmy nie widzieli się wieki, ale przecież zawsze w takich chwilach mam wrażenie, że nigdy się nie rozstawaliśmy. Więc jak to inaczej określić?
- Samotny jeździec przemierzający krainę? - zapytałam, wtulając się w niego. - Wpisujesz się w legendę?
- Nie widzą mnie - pokręcił głową. - Jedyną osobą, która ponosi ryzyko, jesteś w tym momencie ty.
- Nieprawda - roześmiałam się. - Tenari też... I jestem pewna, że wzbudziłby większą sensację.
- Może już wzbudza - dobiegł mnie dziwnie wystraszony głos Nindë. - Może go złapali i wsadzili do klatki?
Skrzywiłam się, nie rozumiejąc, co też ona wygaduje. Ale po rozejrzeniu się uświadomiłam sobie, że Tenariego ani śladu.
- Co jest?! - wrzasnęłam. - Nie zauważyłaś, kiedy się odłączył?!
- A ty?! - odparowała. - Przecież cały czas siedział przy tobie! Trzeba było nie odpływać myślami!!
Wzięłam głęboki wdech, próbując opanować drżenie rąk.
- Spokojnie, spokojnie - zaczęłam. - Musimy po prostu wrócić tą samą drogą, na pewno gdzieś tam go znajdziemy.
- Genialny plan - parsknęła Pokrzywa, ale musiała przyznać, że nie miała lepszego.

Tenari wisiał w powietrzu nad jakimś wysokim ratuszo-kościoło-podobnym budynkiem. Wołałam do niego co sił, ale w ogóle nie reagował... Natomiast na samym czubku wieżyczki, bez problemów z utrzymaniem równowagi, stała jeszcze jedna postać o długich włosach, wpatrując się w demoniątko. I nawzajem.
- TEN-CHAN!! - wrzasnęłam jeszcze raz, ale nie dostałam odpowiedzi. Bez namysłu więc zrzuciłam płaszcz i i rozwinęłam skrzydała... Już zapomniałam jakie to potrafi być bolesne, zwłaszcza, że dawno tego nie robiłam. Nie mówiąc już o tym, że mi się sweter podarł.
Nieco chwiejnie, ale jednak doleciałam do Tenariego. Miał zamglony wzrok, wbity w stojącą naprzeciwko kobietę. Nosiła krótkie futerko i wielkie nauszniki, a jej włosy były lawendowe. Spotkałam ją już kiedyś i, choć nie wiedziałam jak się spotkali (kto kogo przywołał telepatycznie), poniekąd rozumiałam Tenariego. Nie miałam jednak zamiaru się przyglądać temu pojedynkowi umysłów - bo że był to pojedynek, nie miałam wątpliwości - i mocno chwyciłam demoniątko w objęcia, sprawiając, że wreszcie się ocknęło.
- Czemu? Mogłem z nią wygrać!
- Ten-chan, wiem, że to nie jest miłe, jak ci ktoś siłą wtłacza wizje do głowy, ale ona jest wyszkoloną psioniczką, a ty...
- To nie jest miłe, kiedy się tym martwisz - przerwał mi. - Chciałem, żebyś mogła przestać.
Zamurowało mnie. To prawda, że się wtedy zdenerwowałam... Ale on się martwił, że ja się martwię?!
- Nie wiem, coś ty za jedna, ale jakim prawem przerywasz nam epicki pojedynek z prawdziwego zdarzenia?! - lawendowowłosa też już doszła do siebie. Kontruluje cudze umysły, a o własny zadbać nie umie... Co to za skleroza?
- Obróżka z dezintegratorem - podpowiedziałam, próbując się mimowolnie nie roześmiać.
- A, możliwe - podumała nad tym chwilę, po czym dramatycznym gestem skierowała na nas palec i przemówiła: - Jednakże... Zaraz oboje doświadczycie, co potrafią zdziałać moje myśli! Żaden dzieciak nie będzie ode mnie lepszy!
Nie zdążyła jednak tego udowodnić, bo nagle popłynęła głośna, lecz kojąca melodia. Dźwięk fletu. Ja i Tenari tylko się zasłuchaliśmy, za to Hifryn zamrugała, przewróciła oczami i najzwyczajniej w świecie spadła z wieżyczki. Na szczęście Ketris przygalopował w powietrzu na No Leaf Cloverze i złapał ją w porę.
- Nie można was na chwilę zostawić samych! - skomentował, kiedy wszyscy znaleźliśmy się już na dole.
- Ty za to zostawiłeś dom bez opieki, dźwiękmistrzu - Aeiran spojrzał na niego spode łba.
- Nieprawda - Ketris uśmiechnął się szeroko. - Została tam jeszcze trójka gości!

Wspomniana trójka gości siedziała na kanapie w salonie. A raczej Noelle i Kaede siedzieli, Sei'Hyô zaś chodził nerwowym krokiem z kąta w kąt. Aeiran zmierzył ich twardym spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na Ketrisa, ale nie skomentował.
- Znalazła się wasza zguba - zwrócił się bard do ducha lodu.
- Nie, tak naprawdę nie nasza - Hyô pokręcił głową, lecz odebrał od niego nieprzytomną Hifryn. - Są bardziej niebezpieczne zguby, które od dawna próbujemy zlokalizować. Ale lepsze to niż nic.
- Czy chcecie uczynić zgarnianie zagubionych dusz waszą tradycją, czy to tylko taki świąteczny odruch? - uśmiechnęła się Noelle. Wydawała się bardziej odprężona niż przy naszym ostatnim spotkaniu, ale nic dziwnego, miała trochę czasu, by dojść do siebie po wydarzeniach, w których centrum się znalazła. Kaede siedział jak najbliżej; co chwilę rzucał w jej stronę szybkie spojrzenia, jakby chcąc się upewnić, że nie zamierza zniknąć mu nagle z oczu.
- Cóż, po prostu im nas tam więcej, tym lepiej - powiedział enigmatycznie Hyô. - Szkoda, że i wy nie chcecie zostać.
- I tak uważam, że jedziemy na Rozdroże za późno - ucięła Noelle. - Ominęły nas wszystkie świąteczne przygotowania, a to taka fajna faza, taka gorączkowa... - przerwała i parsknęła śmiechem, ubawiona czymś tylko dla niej zrozumiałym.
Koniec końców pojechali na Pokrzywie, zachwyconej perspektywą bycia rozpieszczaną na Rozdrożu. Ketris na Cloverze miał ich przeprowadzić przez muzykę, a następnie udać się do Marzenia... Bardzo słusznie.
- A może zostaniesz na kolacji, Hyô-kun? - zapytałam, gdy już straciłam ich z oczu.
- Chcesz ryzykować, że ona się obudzi? - wskazał na psioniczkę. - Nie, dziękuję. Muszę szybko wracać do Tomine, zanim Enrith poda tę świąteczną kolację.
- Was ostatnich mógłbym podejrzewać o świętowanie dzisiaj - wtrącił Aeiran, uśmiechając się krzywo.
- Tomine protestowała, to fakt, ale na koniec nie potrafiła mi odmówić - wytłumaczył mu Hyô. - A kiedy Enrith zabrała się za gotowanie, nie było już odwrotu. Zresztą w taki dzień jak dziś nikt nie powinien być sam...
- Dlaczego nie?
- Bo dziś noc zwycięża dzień i ciemne moce wychodzą na świat...
- ...Szukając serc, do których mogłyby się wśliznąć - weszłam mu w słowo. - Dlatego każdy powinien przebywać w towarzystwie bliskich osób.
- By dzielić się z nimi ciepłymi i jasnymi myślami - przytaknął. - By chronić się nawzajem.
- Ale to ma sens tylko w faktyczny dzień przesilenia - wytknęłam.
- Tutaj następuje ono zawsze w ten sam dzień - wyjaśnił Hyô.
A zatem nie ma lat przestępnych. I krążą takie same podania o "kryzysie zimowym", jak to nazywa Tenari. Kolejne, poza językiem ten'pei, podobieństwa do Starego Świata, kolejne cienie przeszłości.

- Każde święta spędzam inaczej - uśmiechnęłam się, wyglądając przez okno. Pierwsza gwiazdka już dawno świeciła na niebie, a razem z nią mnóstwo innych.
- Ale nigdy nie dajesz się ciemnym mocom - zauważył Aeiran.
- Sama jestem ciemną mocą - prychnęłam. - Pod tym względem myślę raczej o tobie.
- Ja się o siebie nie martwię.
- Tego się domyślam - roześmiałam się. - Ale rok temu...? Nie umiem sobie wyobrazić Przesilenia spędzonego samotnie w podróży do nikąd - przeszedł mnie dreszcz. Dwa lata temu moje święta mogły właśnie tak wyglądać, ale przynajmniej po części zostałam od tego uchroniona. Przez Lexa, o ironio...
- Nie samotnie. Przysłałaś mi to - wyciągnął spod swetra wisiorek z Yin'gian, mieniący się odcieniami niebieskiego. - I wiedziałem, że nie jestem sam.
...Natomiast rok temu spędziłam beztroski wieczór u Vanny, nie przejmując się niczym oprócz rozmiarów mego prezentu gwiazdkowego. A następnego ranka... Następnego ranka...
- Tak dobrego zdania o mnie byłeś? - ścisnęło mnie w gardle.
Uśmiechnął się tylko, przytulając mnie do siebie.
Zapaliliśmy świece gdzie tylko się dało, a Tenari rozwiesił światełka. Dziwne zestawienie, ale nawet ciekawie wygląda.

18 XII

Znajdowałam się na czarnej pustyni i zapadałam się w piach. Spodziewałam się chmur i błyskawic, tymczasem świeciło słońce. Jasno i ostro; jego promienie niemal przenikały na wylot. Dziwne, że nie byłam od nich cała podziurawiona.
W oddali widziałam wędrowca - szedł z opuszczoną głową, a jego ciemne włosy powiewały, choć przecież nie było wiatru.
Z początku myślałam, że po prostu pamięć płata mi figle i podsuwa jakąś odwrotną wersję tamtego snu sprzed kilku miesięcy, w którym zostałam uwięziona razem z Vanny.
Po chwili jednak ktoś się odezwał, bezpośrednio do mnie... I musiałam zmienić zdanie.
- Spójrz. Przybyłaś tu, żeby położyć kres jego tułaczce - niski i przyjemny kobiecy głos wypełnił chyba cały sen. Ale tamten go nie słyszał albo nie zdradził się, że słyszał.
- Kimkolwiek jesteś, chyba pomyliłaś osoby - mruknęłam. - Zwróć się do kogoś, kto zna się na snach.
- Jesteś tu, bo tak powinno być. Jesteś tą, która wpływa na opowieści i kształtuje je według własnej woli. Tylko ty jesteś władna przerwać jego pokutę.
- Nawet jeśli mogłabym być taką osobą, jak mówisz, nie chciałabym tego. Nigdy nie chciałam.
- Jak to nie? - tym razem w głosie usłyszałam nutę zdziwienia. - Dlaczego odrzucasz coś, co podano ci na srebrnej tacy?
Na srebrnej tacy, a to dobre...
- Bo wpływanie na opowieść oznacza wielką odpowiedzialność za wszystko i wszystkch, którzy się w niej znajdą - westchnęłam. - A ja nie czuję się odpowiedzialna. Nie chcę nikomu odbierać wyboru.
Ciekawe, ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć to innym.
I sobie.
- Wyboru? WYBORU?! - miałam wrażenie, że cała pustynia się zatrzęsła. - Gdzie ty tutaj widzisz WYBÓR?! - wstrząsy jeszcze się wzmocniły, ale wędrowiec szedł dalej, zupełnie się tym nie przejmując. A w mojej głowie pojawiła się nagle wizja, jakaś szybka i nieuchwytna, jak błysk słońca - i obudziłam się....

...Kiedy podniosłam powieki, pierwszym, co zobaczyłam, była zaniepokojona twarzyczka Tenariego. Ale kiedy zamrugałam kilka razy, niepokój przeszedł w uśmiech, którego nie mogłam nie odwzajemnić.

Będę musiała dać znać Vanny, żeby w najbliższym czasie uważała na sny. Zamierzam się do niej wybrać jeszcze przed wyjazdem na Krawędź, więc akurat będzie okazja. Choć ona chyba by się raczej ucieszyła... Tamta opowieść (czy raczej ścinek opowieści) zdawała się ją mocno wciągać.

16 XII

- Jak dla mnie wygląda to raczej na ekran - oceniłam, przyklejając nos do szyby wystawowej. Niemal kwadratowa powierzchnia, otoczona czarną ramą ze zdobieniami, była matowa i niczego nie odbijała.
- Skoro ci mówię, że zwierciadło, to znaczy, że zwierciadło! - obruszyła się Pai Pai. - Nie po to tłum znawców nad tym debatował, żeby teraz przychodził taki laik i to kwestionował!
- Ale tu nie napisali, że zwierciadło - Brangien przyjrzała się tabliczce przy gablotce. - Tylko, że nieznany obiekt, pochodzący najpewniej z innego świata.
Pai Pai przeczytała napis i najeżyła się jeszcze bardziej:
- Po prostu sami nie wiedzą, co mówić, żeby brzmieć wiarygodnie. Mogłam to gdzieś opchnąć i zgarnąć kokosy, ale nie! Lepiej przekazać do muzeum, prawda? Obsypali mnie i Shee'Nę pochwałami, a i tak na nic się nam to nie przydało.
- To wcześniej nie zauważyłaś, że bycie archeologiem to niewdzięczna robota? - uśmiechnęłam się słodko.
- A idźcie, żmije nakrapiane. Już nawet wam się pochwalić nie mogę.
- Nie, no możesz, tylko wiesz, Miya ma jakąś lustrofobię, a ja jestem czepialska - Brangien pogłaskała ją po głowie.
- Nie mam lustrofobii - mruknęłam przez zęby. - Mam tylko manię prześladowczą.
- Na jedno wychodzi...

- Dobra, czyli ja robię koreczki, a ty ciasto marchewkowe - rozmyślała na głos Pai Pai - A łabędź będzie?
- Też miałoby nie być! - prychnęła Brangien. - Przecież to już tradycja! I legenda!
- Chwila, dlaczego wy decydujecie o moim sylwestrze? - zdołałam się wtrącić.
- Bo ty się nie odzywasz - odpowiedziały jak na komendę.
- Ale ja nie planuję żadnego balu z tłumem gości...
- My też nie. Skoro głównych amatorek imprez nie będzie, masz pełne prawo urządzić coś kameralnego.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, bo właśnie coś kameralnego mi się marzyło, zwłaszcza, że zeszłoroczny bal bardzo mnie zmęczył... Coś bez tłumów, bez dobierania w pary i bez wymyślnych kreacji - chyba, że ktoś zechce. A przez "główne amatorki imprez" Brangien rozumiała Lilly i Shee'Nę, a także San-Q i Xellę-Medinę, które zamierzały powitać nowy rok z rodzinami.
- No tak - podsumowała Pai Pai. - Skoro już się ich matka obudziła, to pewnie nigdy więcej sie z domu nie ruszą...
- Wyślemy im życzenia o dwudziestej drugiej - obiecałam.
Doprawdy, przy nich czuję się zaskakująco normalna. A bez Xemedi-san w roli organizatorki imprezy tym bardziej.

Sylwester będzie bezksiężycowy. Ale to tylko taka oderwana myśl.

10 XII

- Co to takiego? - zainteresowała się Xella-Medina, podnosząc z kanapy kartkę pełną kolorów.
- Ten-chan to narysował - uśmiechnęłam się. - Twierdzi, że to noc tańca na zamarzniętym morzu.
- Ciekawe ujęcie tematu - zachichotała. Nie mogłam się z nią nie zgodzić - to, czego świadkami byliśmy trzy dni temu, miało właściwie tylko dwa kolory, biel i czerń. Tymczasem na rysunku było mnóstwo barw, chaotycznie porozrzucanych. Można by powiedzieć, że to zwyczajny dziecięcy bazgrołek bez głębszej myśli, ale umysł Tenariego wciąż jest dla mnie niepojęty, w każdym razie jeśli chodzi o wyobraźnię.
- Ten Sorano tam był - odezwałam się, chcąc sprawdzić jak zareaguje. Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności, bo zwykle było odwrotnie - wiedziała o mnie rzeczy, które myślałam, że udaje mi się ukryć. Za to ja wiedziałam, że jasnowłosy Filar Ładu z nadzieją w herbie jest w niej irracjonalnie zakochany i że jej się to nie podoba.
- Właśnie widzę - pokiwała głową spokojnie, nadal przyglądając się rysunkowi. - Sama chciałam się wybrać, ale zawsze jest rozżalony, kiedy robię mu konkurencję... A chętnie bym sobie potańczyła.
- Mówisz tak co roku - wzruszyłam ramionami. - Co ci szkodzi dorwać faceta, który umie tańczyć i wśliznąć się na jakiś bal?
- Nie ma takiego, który by się zgodził.
- A od kiedy pytasz o zgodę? - prychnęłam. - Zresztą niewiele trzeba żebyś kogoś oczarowała. Ostatnio sprawiasz wrażenie, jakbyś chciała się komuś podobać.
Ku mojemu zdziwieniu Poszukiwaczka Tajemnic osunęła się na kanapę, upuszczając rysunek i zaniosła się śmiechem.
- Wiesz, że mówisz całkiem jak mój brat? - wykrztusiła w końcu.
- Stwierdzam fakt - mruknęłam. - Kryje się za tym jakaś poważniejsza intryga?
- A nie przyszło ci do głowy - uśmiechnęła się szeroko - że mogę mieć jakiś kryzys osobowości?
- Ty, akurat - puknęłam się w czoło.
- No ja, ja - podniosła się z kanapy i puściła do mnie oko. - A co, wszyscy dokoła mogą przeżywać kryzys osobowości i tylko ja mam być dyskryminowana?
Jeszcze raz zerknęła na rysunek Tenariego i zaczęła otwierać portal.
- Sat wczoraj napisała - przypomniałam sobie. - Jednak u niej nie byłaś?
Zanim zniknęła, odwróciła się do mnie i złożyła głęboki, przepraszający ukłon.
Nawet herbaty sobie nie zażyczyła.

7 XII

Poczułam głód opowieści, choć tak naprawdę nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. A to bardzo niedobrze - jak się nie ma sprecyzowanego pomysłu, wtedy złośliwy los potrafi rzucić w coś, łagodnie mówiąc, niezadowalającego. Z drugiej strony jednak... Jeśli się akurat o czymś marzy, może zesłać w coś wprost przeciwnego. Właśnie dlatego, że jest złośliwy.
Zrobiłam sobie mały wypad w światy, na zasadzie "wybrać losowo jakieś miejsce, podejrzeć, co się tam dzieje i zniknąć zanim ktoś się zorientuje". Poczuć ożywczy powiew tajemnicy, czegoś nieznanego, co do czego mogę mieć pewność, że pozostanie nieznane.
Ten-chan upierał się by jechać ze mną. Cóż więc miałam robić?

Chyba trafiliśmy na noc polarną. Miałam wrażenie, że w tym miejscu nigdy nie wschodzi słońce. A jednak nie panowały ciemności - gwiazdy były jasne, księżyc zbliżał się do pierwszej kwadry i przede wszystkim ten śnieg... Był wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, doskonale kontrastując z nocnym niebem. Sięgał mi po kolana, a Nindë co chwilę prychała z rozdrażenieniem, zazdroszcząc Tenariemu skrzydeł.
Dotarliśmy na niewielkie wzgórze, z którego mogliśmy obserwować ludzi tańczących na zamarzniętym morzu.
...Zamarzniętym morzu.
Zresztą może to było wyjątkowo wielkie jezioro, sama nie wiem. Nie wypatrzyłam drugiego brzegu.
Tancerze w jasnych strojach krążyli równo i z gracją dokoła stojącej na środku kobiety o włosach prawie do ziemi. Była dość lekko ubrana, ale nie sprawiała wrażenia, że jest jej zimno. Gdzieś grała muzyka, choć nie widziałam nikogo z instrumentami. Może więc była to magia, a może urzeczywistniona wyobraźnia... A oni tańczyli, cieszyli się. Nie miałam pojęcia, jakie święto mogą dziś obchodzić.
Wreszcie przystanęli, a kobieta dołączyła do kręgu. Na środek wyszedł mężczyzna w długiej szacie, starszy wiekiem, i rozpoczął pieśń. Bez słów, ale przejmującą i wyraźnie trafiającą do serc zgromadzonych. Nie wiem jak długo trwała, bo słuchając jej miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Oprzytomniałam dopiero kiedy tancerze na lodzie podrzucili wysoko w górę jakieś jaśniejące przedmioty, które eksplodowały z trzaskiem w setki świateł.
A przecież do Nowego Roku zostało jeszcze trochę czasu...
Starszy mężczyzna zamilkł i wrócił do grupy, która dla odmiany wypchnęła na środek drugiego, młodszego. Chyba się opierał, ale ponieważ nie chcieli słyszeć żadnych protestów, dał za wygraną.
Widziałam go już kilka razy, choć nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Miał długie jasne włosy, biały płaszcz i wyglądał na Pozytywnego Bohatera z Ideałami, a w ręku trzymał Seon'Theridd, magiczną lagę z ostrzem i kulą. Rozejrzał się po zebranych i zaczął mówić. Na tyle cicho, że niczego nie zrozumiałam, zresztą jego głos co chwilę zagłuszała burza oklasków.
- Zobacz, to jeden z Filarów Ładu - szepnęłam do Tenariego. - I ma na imię Ten.
- Jak ja? - zdziwił się.
- No, prawie - zachichotałam. - Tylko on jest "Ten" jak niebo, a ty jesteś "Ten" jak kropka.
- Czemu ja mam być kropką? - obruszył się. - Neid jest nadzieją, Ivy ciepłym promyczkiem słońca w czasie burzy, a ja kropką?!
- To, co zowią różą, pod inną nazwą nie mniej by pachniało - zacytowałam z pamięci, więc nie mam pewności czy poprawnie. Ale sens pozostał.
- Z czego to?
- Z niczego, co chciałbyś przeczytać.
Rozległy się ostatnie brawa, kiedy Ten Sorano z Dekilonii zakończył swoją mowę. On również wyjął coś z kieszeni i podrzucił w górę. Zasyczało... I ciemne niebo na chwilę stało się białe.

Chyba opiszę to moim nieznanym korespondentom. Skrzydlata gwiazdka już krąży wokół mojej głowy i wywija koziołki w powietrzu.

1 XII

Droga Podróżniczko!
Zdecydowaliśmy się napisać list, bo te coroczne konwalie jednak nie dają efektu. Pokłóciliśmy się o ten brak efektu i w końcu wyszło na moje. Tak więc piszemy, to znaczy ja piszę, bo mniej więcej znam twój język, a ten mi tylko zagląda przez ramię i podgląda, udając, że podsuwa sugestie. Też coś. Ale pyta, czy w przyszłym roku też chcesz konwalie.
Jak Cię znaleźliśmy? Po prostu czuliśmy się samotni, a samotnym czasem spełniają się życzenia. Kiedy wypowiadaliśmy nasze, gwiazda spadła nam w dłonie i to od niej się o Tobie dowiedzieliśmy. I o jeszcze kilku innych osobach, ale to już nie należy do najprzyjemniejszych tematów na pierwszy list. Gwiazdy sporo widzą i sporo wiedzą, ale chyba sama świetnie to rozumiesz.
Czy chciałabyś mieć takich przyjaciół jak my? Och, wiemy, że nas jeszcze nie znasz, ale... No już dobrze... Ale przynajmniej przysyłaliśmy Ci dotąd kwiaty! No i pochodzimy z rzeczywistości, do której Ty dotrzeć nie możesz, dlatego muszą wystarczyć listy. Uwielbiamy pisać listy, ale nie bardzo mamy do kogo... Ten będzie krótki, bo skąd mamy wiedzieć czy nie zrobimy na Tobie złego wrażenia, czy coś w tym rodzaju.
Jeśli nie będziesz chciała nam odpowiedzieć, po prostu powiedz skrzydlatej gwieździe, która dostarczy Ci ten list, żeby wracała, skąd przybyła. W przeciwnym razie zostanie z Tobą dopóki nie odpiszesz. Może to zrobić, bo niedawno się narodziła i jest mała, dlatego jeszcze nie widać jej w konstelacji.
Pozdrawiamy serdecznie,
K. i P.


I koniec. A gwiazdka krąży mi nad głową i czeka, nie odstępując mnie na krok. Jest malutka i rzeczywiście ma skrzydła, lecz tak szybko nimi macha, że trudno się im przyjrzeć.
Ale w zasadzie o czym miałabym do nich pisać? Mogą być kimkolwiek, mogą szykować pułapkę... A jeśli pochodzą z innej rzeczywistości, to czy się nie boją, że znaki od nich t u t a j mogą w każdej chwili przestać istnieć, a raczej nigdy nie istnieć?
I jak to jest, że oni mogą przekroczyć czy też nagiąć granicę między rzeczywistościami chociaż troszkę, a ja sama z siebie nigdy nie mogłabym tego zrobić?!
W dodatku doskonale zdają sobie z tego sprawę...
Właśnie doszło do mnie, że im zazdroszczę.
Może odpisać?