7 XII

Poczułam głód opowieści, choć tak naprawdę nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. A to bardzo niedobrze - jak się nie ma sprecyzowanego pomysłu, wtedy złośliwy los potrafi rzucić w coś, łagodnie mówiąc, niezadowalającego. Z drugiej strony jednak... Jeśli się akurat o czymś marzy, może zesłać w coś wprost przeciwnego. Właśnie dlatego, że jest złośliwy.
Zrobiłam sobie mały wypad w światy, na zasadzie "wybrać losowo jakieś miejsce, podejrzeć, co się tam dzieje i zniknąć zanim ktoś się zorientuje". Poczuć ożywczy powiew tajemnicy, czegoś nieznanego, co do czego mogę mieć pewność, że pozostanie nieznane.
Ten-chan upierał się by jechać ze mną. Cóż więc miałam robić?

Chyba trafiliśmy na noc polarną. Miałam wrażenie, że w tym miejscu nigdy nie wschodzi słońce. A jednak nie panowały ciemności - gwiazdy były jasne, księżyc zbliżał się do pierwszej kwadry i przede wszystkim ten śnieg... Był wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, doskonale kontrastując z nocnym niebem. Sięgał mi po kolana, a Nindë co chwilę prychała z rozdrażenieniem, zazdroszcząc Tenariemu skrzydeł.
Dotarliśmy na niewielkie wzgórze, z którego mogliśmy obserwować ludzi tańczących na zamarzniętym morzu.
...Zamarzniętym morzu.
Zresztą może to było wyjątkowo wielkie jezioro, sama nie wiem. Nie wypatrzyłam drugiego brzegu.
Tancerze w jasnych strojach krążyli równo i z gracją dokoła stojącej na środku kobiety o włosach prawie do ziemi. Była dość lekko ubrana, ale nie sprawiała wrażenia, że jest jej zimno. Gdzieś grała muzyka, choć nie widziałam nikogo z instrumentami. Może więc była to magia, a może urzeczywistniona wyobraźnia... A oni tańczyli, cieszyli się. Nie miałam pojęcia, jakie święto mogą dziś obchodzić.
Wreszcie przystanęli, a kobieta dołączyła do kręgu. Na środek wyszedł mężczyzna w długiej szacie, starszy wiekiem, i rozpoczął pieśń. Bez słów, ale przejmującą i wyraźnie trafiającą do serc zgromadzonych. Nie wiem jak długo trwała, bo słuchając jej miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Oprzytomniałam dopiero kiedy tancerze na lodzie podrzucili wysoko w górę jakieś jaśniejące przedmioty, które eksplodowały z trzaskiem w setki świateł.
A przecież do Nowego Roku zostało jeszcze trochę czasu...
Starszy mężczyzna zamilkł i wrócił do grupy, która dla odmiany wypchnęła na środek drugiego, młodszego. Chyba się opierał, ale ponieważ nie chcieli słyszeć żadnych protestów, dał za wygraną.
Widziałam go już kilka razy, choć nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Miał długie jasne włosy, biały płaszcz i wyglądał na Pozytywnego Bohatera z Ideałami, a w ręku trzymał Seon'Theridd, magiczną lagę z ostrzem i kulą. Rozejrzał się po zebranych i zaczął mówić. Na tyle cicho, że niczego nie zrozumiałam, zresztą jego głos co chwilę zagłuszała burza oklasków.
- Zobacz, to jeden z Filarów Ładu - szepnęłam do Tenariego. - I ma na imię Ten.
- Jak ja? - zdziwił się.
- No, prawie - zachichotałam. - Tylko on jest "Ten" jak niebo, a ty jesteś "Ten" jak kropka.
- Czemu ja mam być kropką? - obruszył się. - Neid jest nadzieją, Ivy ciepłym promyczkiem słońca w czasie burzy, a ja kropką?!
- To, co zowią różą, pod inną nazwą nie mniej by pachniało - zacytowałam z pamięci, więc nie mam pewności czy poprawnie. Ale sens pozostał.
- Z czego to?
- Z niczego, co chciałbyś przeczytać.
Rozległy się ostatnie brawa, kiedy Ten Sorano z Dekilonii zakończył swoją mowę. On również wyjął coś z kieszeni i podrzucił w górę. Zasyczało... I ciemne niebo na chwilę stało się białe.

Chyba opiszę to moim nieznanym korespondentom. Skrzydlata gwiazdka już krąży wokół mojej głowy i wywija koziołki w powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz