Poczułam głód opowieści,
choć tak naprawdę nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. A to
bardzo niedobrze - jak się nie ma sprecyzowanego pomysłu, wtedy złośliwy
los potrafi rzucić w coś, łagodnie mówiąc, niezadowalającego. Z drugiej
strony jednak... Jeśli się akurat o czymś marzy, może zesłać w coś
wprost przeciwnego. Właśnie dlatego, że jest złośliwy.
Zrobiłam sobie mały wypad w światy, na zasadzie "wybrać losowo jakieś
miejsce, podejrzeć, co się tam dzieje i zniknąć zanim ktoś się
zorientuje". Poczuć ożywczy powiew tajemnicy, czegoś nieznanego, co do
czego mogę mieć pewność, że pozostanie nieznane.
Ten-chan upierał się by jechać ze mną. Cóż więc miałam robić?
Chyba trafiliśmy na noc polarną. Miałam wrażenie, że w tym miejscu nigdy
nie wschodzi słońce. A jednak nie panowały ciemności - gwiazdy były
jasne, księżyc zbliżał się do pierwszej kwadry i przede wszystkim ten
śnieg... Był wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, doskonale kontrastując z
nocnym niebem. Sięgał mi po kolana, a Nindë co chwilę prychała z
rozdrażenieniem, zazdroszcząc Tenariemu skrzydeł.
Dotarliśmy na niewielkie wzgórze, z którego mogliśmy obserwować ludzi tańczących na zamarzniętym morzu.
...Zamarzniętym morzu.
Zresztą może to było wyjątkowo wielkie jezioro, sama nie wiem. Nie wypatrzyłam drugiego brzegu.
Tancerze w jasnych strojach krążyli równo i z gracją dokoła stojącej na
środku kobiety o włosach prawie do ziemi. Była dość lekko ubrana, ale
nie sprawiała wrażenia, że jest jej zimno. Gdzieś grała muzyka, choć nie
widziałam nikogo z instrumentami. Może więc była to magia, a może
urzeczywistniona wyobraźnia... A oni tańczyli, cieszyli się. Nie miałam
pojęcia, jakie święto mogą dziś obchodzić.
Wreszcie przystanęli, a kobieta dołączyła do kręgu. Na środek wyszedł
mężczyzna w długiej szacie, starszy wiekiem, i rozpoczął pieśń.
Bez słów, ale przejmującą i wyraźnie trafiającą do serc zgromadzonych.
Nie wiem jak długo trwała, bo słuchając jej miałam wrażenie, że czas
stanął w miejscu. Oprzytomniałam dopiero kiedy tancerze na lodzie
podrzucili wysoko w górę jakieś jaśniejące przedmioty, które
eksplodowały z trzaskiem w setki świateł.
A przecież do Nowego Roku zostało jeszcze trochę czasu...
Starszy mężczyzna zamilkł i wrócił do grupy, która dla odmiany wypchnęła
na środek drugiego, młodszego. Chyba się opierał, ale ponieważ nie
chcieli słyszeć żadnych protestów, dał za wygraną.
Widziałam go już kilka razy, choć nigdy nie zostaliśmy sobie
przedstawieni. Miał długie jasne włosy, biały płaszcz i wyglądał na
Pozytywnego Bohatera z Ideałami, a w ręku trzymał Seon'Theridd, magiczną
lagę z ostrzem i kulą. Rozejrzał się po zebranych i zaczął mówić. Na
tyle cicho, że niczego nie zrozumiałam, zresztą jego głos co chwilę
zagłuszała burza oklasków.
- Zobacz, to jeden z Filarów Ładu - szepnęłam do Tenariego. - I ma na imię Ten.
- Jak ja? - zdziwił się.
- No, prawie - zachichotałam. - Tylko on jest "Ten" jak niebo, a ty jesteś "Ten" jak kropka.
- Czemu ja mam być kropką? - obruszył się. - Neid jest nadzieją, Ivy ciepłym promyczkiem słońca w czasie burzy, a ja kropką?!
- To, co zowią różą, pod inną nazwą nie mniej by pachniało -
zacytowałam z pamięci, więc nie mam pewności czy poprawnie. Ale sens
pozostał.
- Z czego to?
- Z niczego, co chciałbyś przeczytać.
Rozległy się ostatnie brawa, kiedy Ten Sorano z Dekilonii zakończył
swoją mowę. On również wyjął coś z kieszeni i podrzucił w górę.
Zasyczało... I ciemne niebo na chwilę stało się białe.
Chyba opiszę to moim nieznanym korespondentom. Skrzydlata gwiazdka już krąży wokół mojej głowy i wywija koziołki w powietrzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz