Akcja!
Pokój jest utrzymany w jasnej, subtelnej tonacji. Pastelowe kolory ścian
i zasłon, wpadające przez okno promienie porannego słońca... I sporo
luster. Na ścianach, na suficie. Leżę na łożu obsypanym kwiatami, ubrana
w białą, koronkową koszulkę. Przeciągam się leniwie - i odnoszę
wrażenie, że to jednak nie ja. Że to jakaś inna osoba, której oczami
obserwuję ten sen. Bo oczywiście zdaję sobie sprawę, że śnię.
Spoglądam w lustro na przeciwległej ścianie. Twarz, która odwzajemnia
moje spojrzenie, nie należy do znanej mi paskudy, ale ma ze mną co nieco wspólnego... Jej włosy również są
przetykane srebrem, choć mają barwę fioletu, nie czerni, srebrne są też
jej oczy. Jej. Moje. I pentagram, tyle że pod prawym okiem i
odwrócony...
- To do ciebie nie podobne, spoglądać tak przed siebie bez słowa -
słyszę głęboki męski głos, który, jak mniemam, potrafiłby nadać każdemu
banalnemu słowu szczególne znaczenie.
- To jest właśnie ta chwila, gdy mam prawo sobie na to pozwolić -
odpowiadam, ciągle patrząc w lustro. Mężczyzna leżący obok mnie śmieje
się cicho. Nie wiem jak wygląda, nie patrzę w jego stronę - ale
intensywnie czuję jego obecność.
- Już żadnych obowiązków? - pyta. - Czyli powiedziałem ci wszystko, co sam wiem?
Uśmiecham się powoli, zapraszająco i uwodzicielsko.
- Tak - odpowiadam. - Teraz mogę już cię zabić i pożreć twoją duszę.
Znów słyszę jego śmiech, gdy odwracam ku niemu twarz...
Cięcie.
Akcja!
Owinięta w płaszcz idę przez miasto ogarnięte szaleństwem wojny. Budynki
dokoła płoną, ludzie biegną dokądś, nieświadomi, że nie znajdą
drogi ucieczki. W umysł wwiercają mi się krzyki, co chwilę na kogoś
wpadam, wszyscy biegną w kierunku przeciwnym do mojego. Nie wiem kto
atakuje miasto ani czego powinnam się spodziewać, ale uparcie idę dalej.
Jednak z każdym krokiem determinacja zmienia się w bezradność. Idę
coraz szybciej. Coraz mniej nadziei, coraz więcej niepokoju...
Zatrzymuję się przed konkretnym domem, wielkim domem. Płonie.
Płonie.
Bezpowrotnie.
Nagle ktoś chwyta mnie za rękę. Próbuję się wyrwać, ale bez skutku.
Krzyczę coś, wyciągam wolną rękę jak do ataku, odwracam się...
Cięcie.
Akcja!
Potężny strumień wody obmywa moje ciało. Czuję się wolna, lekka,
szczęśliwa. Otwieram oczy i patrzę w górę, na dobrotliwie uśmiechniętą
twarz starszej kobiety w białej opończy. Podnosi mnie z kolan i
serdecznie obejmuje, a ja odwzajemniam uścisk, jak mała dziewczynka
tuląca się do matki.
- Pora abyś spojrzała w Zwierciadło Losu - mówi kobieta. - Aczkolwiek
jestem pewna, że okaże się dla ciebie pomyślny, córko. Nie codziennie
wszak ktoś od n i c h wchodzi na właściwą drogę...
Prowadzi mnie przez białą salę, do stojącej na ołtarzu srebrnej misy z czystą, lśniącą wodą.
- Pamiętaj, dziecko - uprzedza. - Patrz w Zwierciadło bez strachu,
inaczej Los okaże się złośliwy, wiedząc, że oczekujesz, by cię
pognębił...
Strach? Gdy spoglądam w taflę wody, nie czuję już nic.
I ukazuje mi się wielki, piękny ogród, pełen kwiatów jakich nigdy dotąd
nie widziałam, tak rzeczywistych, aż niemal czuję ich zapach...
Następnie patrzy na mnie twarz mężczyzny o czarnych włosach, pociągła, wrażliwa twarz, jednak z wesołymi iskierkami w oczach...
A potem widzę śmierć.
Obudził mnie Tenari, skaczący z impetem po moim łóżku i mojej skromnej
osobie przy okazji. Zerwałam się w lekkim popłochu, ale nie dlatego, że
przestraszyłam się snu, tylko dlatego, że było już wpół do jedenastej, a
ja zwykle nie sypiam do tak późna. Nie lubię marnować dnia.
Po śniadaniu usiadłam i zapisałam ten sen. Uznałam go za wart
uwiecznienia na kartach pamiętnika, choćby dlatego, że go w całości
zapamiętałam.
Jutro wybieramy się gdzieś w plener, powitać lato. I tak wolę wiosnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz