Do herbaciarni wróciłam o poranku.
No dobrze, godzinę jedenastą może Lilly nazwałaby porankiem, bo dla mnie
to jest już pełnia dnia. Przetem zahaczyliśmy o Marzenie, zabraliśmy
stamtąd kogo trzeba i udaliśmy się każde w swoją stronę.
Nastawiałam się na leniwy dzień, spędzony na czytaniu Tenariemu baśni,
które by zaraz ilustrował. Tymczasem w Blue Haven zastałam siedzącego na
kanapie Lexa, więc mogłam się tylko modlić żeby coś jednak z tych
planów wyszło.
- Pół nocy czekałem - oznajmił mi niby spokojnie, a jednak z lekkim wyrzutem.
- Trzeba więc było się przynajmniej przespać - odpowiedziałam. - A najlepiej przyjść o jakiejś normalnej porze.
- Myślałem, że będziesz leżeć na ukwieconym łożu, z włosami
rozrzuconymi na poduszce - roześmiał się. - I czekać aż się zbudzi jakiś
książę. Albo chociaż walentynka.
- Ja już świętowałam wczoraj. Chcesz miętowej?
- Chętnie, ale najpierw powiedz temu dziecku, że mam na nie immunitet.
Tenari usłyszał - podleciał do niego - pokazał język - i odfrunął do
mieszkania. On mnie niemal przeraża. Jeśli zrozumiał słowo "immunitet",
to na pewno nie ja go tego nauczyłam. Za to Strel wdrapała się na kanapę
i zaczęła przyglądać się Lexowi.
- A cóż to za fenomen, ni lis, ni... wydra - zaczął ją dokładnie
oglądać kiedy skierowałam się w stronę kuchni. - Te skrzydła to ma
prawdziwe?
- Tylko przypadkiem jej za nic nie ciągnij, bo... - odczekałam chwilę,
po czym usłyszałam fuknięcie i syk bólu, i mogłam dokończyć: - ...gryzie.
Gdy wróciłam z herbatą, Lex siedział naburmuszony i chował obie ręce za plecami.
- Dziwne, że ty nie świętujesz w domu - podjęłam rozmowę. - Znaczy, w
Eskalocie. Bo nie sądzę, żeby w Omedze obchodzono jakieś święto miłości.
- Ależ ja chciałem świętować tutaj - wyjaśnił łagodnie. - Tymczasem
zjawiasz się rozczarowana moim widokiem, a poza tym... - zmarszczył brwi.
- Zamiast iść - fruniesz.
- Dlaczego w twoich ustach brzmi to jak oskarżenie? - zapytałam. -
Frunę, no dobra. Miło mi jest. Ale jeśli ta rozmowa potrwa dłużej, może
mi przejdzie. Wtedy będziesz zadowolony?
Podniósł się z kanapy i chyba chciał do mnie podejść, ale zatrzymał się w pół kroku.
- Wyjaśnijmy sobie coś - powiedział. - Znalazłaś jakąś smaczniejszą kolację niż ja?
Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać.
- Z jakiego powodu mielibyśmy coś sobie wyjaśniać? - wzruszyłam w końcu ramionami.
Nie odezwał się więcej, odwrócił się zamaszyście i zniknął, zostawiając nietkniętą herbatę.
Nie zamierzałam jej marnować - wzięłam filiżankę i przeszłam do
mieszkania. Tenari fruwał w kółko, wymachując uroczą kartką od Vanny. Ja
też dostałam parę kartek od przyjaciół, a do tego anonimowy bukiecik
konwalii. Jak w zeszłym roku, tyle że tym razem bez żadnego dopisku.
Nadal nie wiem, kto mógł je przysłać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz