Świadomość powrotu do domu jest uczuciem zupełnie niezwykłym.
Napisałabym może, że cudownym, ale nie każdy pewnie wraca z podróży z
taką radością jak ja. Niektórzy wracają z lękiem, inni ze
smutkiem... A w tej mojej radości jest jakiś gorzki element, może
dlatego, że nadmiar słodyczy mi nie służy - choćby dlatego nigdy
przecież nie słodzę herbaty.
I znowu tak jest, że będąc w drodze tęskniłam do spokoju Blue Haven,
natomiast gdy się już tu znalazłam, pozostaje mi tylko czekać aż znowu
nabiorę melodii do podróży. Czy ja jestem domatorką, czy podróżniczką?
Tyle razy się nad tym zastanawiałam i przypuszczam, że nie ma jednej
odpowiedzi, tak samo jak nie ma jednej mnie.
Choć w tej chwili... Może w tej chwili jestem tylko jedna. To pewnie
dlatego, że już mnie ściska w gardle i oczywiście znam tego przyczynę.
Ale ja nie umiem o takich rzeczach pisać. Gdybym zaczęła, pewnie emocje
by mi puściły, straciłabym nad sobą panowanie, a następnego dnia
czytałabym rezultaty pukając się w czoło. Równie dobrze mogłabym
obkleić pamiętnik różowymi i czerwonymi serduszkami z sypiącym się
brokatem... Chociaż nie, nie mogłabym. Chyba lepiej dziękować siłom
wyższym, że do pewnych rzeczy nie jestem zdolna.
Tenari urósł, a może to tylko ja się odzwyczaiłam od jego widoku? On na
szczęście nie zapomniał jak wyglądam, czym mnie perfidnie straszyła
Vanny, a mnie po raz kolejny uderzyło, jak bardzo się do niego
przywiązałam. Choć nadal mam wrażenie, że nie nadaję się do wychowywania
dzieci. Ha! W każdym razie Tenariego przywiozła Maeve i na wpół ze
zgrozą a na wpół ze śmiechem opowiadała, cóż wyprawiał w tej Poznawalni.
- Nie sądzę, żeby się czegoś tam nauczył, a taką miałam nadzieję -
mówiła. - Tymczasem tylko odstraszał. Obserwator po kilku lekcjach z nim
zabrał się i odjechał bez pożegnania.
- On tak zawsze robi - powiedziałam w zamyśleniu.
- A ty skąd wiesz?
- To wiedza dana tylko nadgorliwym kronikarkom - roześmiałam się.
Tak czy inaczej, to chyba koniec prób nauczenia Tenariego komunikacji
słownej z otoczeniem. Skoro telepatii też się nie dał, pozostaje chyba
czekać aż sam się zdecyduje coś powiedzieć. Czyli wracamy do punktu
wyjścia.
Dzisiaj przybyła Vaneshka, a z nią, o dziwo, Egil. Stęsknił się? Nawet
jeśli, to siedział sztywno na kanapie i prawie się nie odzywał, chyba że
do pieśniarki. Chętnie bym go popytała o Agencję i te jego eksperymenty
z magią, ale skoro nie chce się odzywać, może lepiej go nie ciągnąć za
język. Z drugiej strony kto wie, czy właśnie nie czekał by go ktoś
ośmielił? Podczas ich wizyty nie miałam głowy do takich rozmyślań, bo
Vaneshka wypytywała o podróż, o aleję. I wreszcie nie ja musiałam o tym
wszystkim opowiadać, bo głos zabrał Ketris. I on swego czasu twierdził,
że nie jest opowiadaczem? Kto by pomyślał...
Poza tym, że sporo mówił, uważnie się też przysłuchiwał. Tak jakby
chciał sobie niemożność patrzenia powetować wyostrzeniem innych zmysłów.
Słuchał trzepotu skrzydeł Tenariego, który znowu ścigał Strel,
marszczył brwi, kiedy się czasem odzywałam - cóż takiego mówiłam albo
jak? - aż w końcu poprosił Vaneshkę żeby coś zaśpiewała. Ku mojej uldze
nie jak pokorny wielbiciel, ale jak muzyk, który chce ocenić możliwości
koleżanki po fachu.
A tymczasem Vaneshka zdobyła się na asertywność.
- Tylko jeśli mi zagrasz - powiedziała z uśmiechem.
I Ketris był w kropce, bo nie miał na czym. Trzeba go będzie zabrać do
Solen, żeby sobie nabył nową lutnię. Nie wspominając o flecie.
Vaneshka z miną królowej stwierdziła, że poczeka, na co Ketris zaprosił
oboje na jutro. Nawet gdybym miała w tej sprawie coś do gadania, nie
miałabym nic przeciwko temu... Przynajmniej jedno z nich odwiedzi nas
znowu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz