20 II

Poszłam wreszcie do sklepu Tarquina, jedynego miejsca w okolicy, które w jakimś stopniu poznałam. Tym razem bez Djellii - za żadne skarby nie da się jej odciągnąć od tej książki o amuletach - musiałam więc zdać się na własną szczątkową orientację w terenie. Jednak na miejsce dotarłam szybciej niż się obawiałam.
- Skąd ten wyraz ulgi? - zapytała mnie na przywitanie Aurelia. Dzisiaj znowu była w sklepie sama i zaczęłam się zastanawiać czy często tak jest, czy przychodzi do niego dużo klientów.
- Wiesz, bałam się, że to jeden z tych sklepów, które znikają i pojawiają się w innych miejscach - odpowiedziałam półżartem. - Za mało się tu na razie rozejrzałam, żeby mi tak zniknął.
- Nie, aż tak źle nie jest - roześmiała się. - Najwyżej zamykamy czasem o dziwnych porach. Tarquin jest wiecznie zajęty i często mi pomaga.
Odniosłam wrażenie, że się przejęzyczyła albo użyła jakiegoś skrótu myślowego, ale nie poprawiłam. Rozglądanie się po sklepie pochłonęło mnie na tyle, że nawet zapomniałam, z jakim zamiarem tu właściwie przyszłam.
Co wydaje mi się najbardziej godne odnotowania, to że na elegancko rzeźbionej ladzie zauważyłam... No tak, teraz powinnam napisać "kasę", ale akurat to uprzytomniłam sobie dużo później. Zauważyłam przede wszystkim otwarty szkicownik, a w nim dziewczęce portrety, narysowane dość chaotyczną, ale ładną kreską. Obok leżał ołówek.
Aurelia spostrzegła, co mi wpadło w oko i w pierwszym odruchu chciała chyba rzucić się do szkicownika i uchronić go przed mym wścibskim wzrokiem, ale pohamowała się.
- Nie wyszły mi tak jak powinny - powiedziała z niechęcią. - To portrety... Koleżanek. Dawnych.
- Nie wiem jak z podobieństwem, ale uważam, że rysujesz świetnie - pochwaliłam szczerze. - A myślałam, że tylko lubisz podziwiać cudze prace.
- To tylko hobby - pokręciła głową, ale widać było, że od razu się rozjaśniła. - Chociaż moja najlepsza przyjaciółka zawsze twierdziła, że widzę różne rzeczy inaczej niż inni i jest to dostrzegalne w mojej twórczości.
- O, to podobnie jak mój przyjaciel - podchwyciłam. - Autor tamtego rysunku. W dodatku często patrzy w taki sposób na mnie i uwiecznia, a potem się dziwię na widok efektów.
Aurelia uśmiechnęła się, ale w jej oczach mignął smutek. Wzięła do rąk szkicownik i zaczęła w milczeniu przyglądać się portretom.
- Słuchaj, jeśli ci jej brak, czemu po prostu się nie pogodzicie? - wyrwało mi się. - Nie myśl, że jestem wścibska, ale żal patrzeć jak się martwisz.
- Teraz już za późno - westchnęła Aurelia. - Zresztą nie brak mi chodzenia na głupie filmy z przystojnymi aktorami, a od obdarzania bezgranicznym zaufaniem mam już kogoś innego, więc...
Urwała, widząc, że przyglądam się jej z uwagą... A przede wszystkim się przysłuchuję. Zdała sobie sprawę, że powiedziała coś, co do tego świata cokolwiek nie pasowało.
- Skąd ty jesteś, Aurelio? - zapytałam cicho, bez nagany ani przesadnego zaciekawienia.
Zmieszała się, ale nie zamierzała się uchylać od odpowiedzi.
- Z Heulwenu - odezwała się równie zniżonym głosem. - Ale nie chciałabym, żeby to się rozniosło.
- Nie mam po co plotkować o twoim pochodzeniu. Tym bardziej, że sama jestem spoza Trójświata, więc co to dla mnie? - przyznałam się i puściłam do niej oko.
- Aż z tak daleka? - dziewczyna od razu zmieniła ton na pełen ekscytacji i ciekawości. - Pytałam Tarquina czy zobaczę kiedyś inne światy, ale wykręcał się od odpowiedzi.
- Może dlatego, że sam potrafi przenosić się tylko stąd do Heulwenu i z powrotem? - zachichotałam. Zawtórowała mi bez namysłu.
- Gdybym nie miała tu obowiązków, w tej chwili zaczęłabym uporczywie prosić o zabranie mnie w podróż - stwierdziła. - Przyczepiłabym się jak rzep.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz