Poszłam wreszcie do sklepu
Tarquina, jedynego miejsca w okolicy, które w jakimś stopniu poznałam.
Tym razem bez Djellii - za żadne skarby nie da się jej odciągnąć od tej
książki o amuletach - musiałam więc zdać się na własną szczątkową
orientację w terenie. Jednak na miejsce dotarłam szybciej niż się
obawiałam.
- Skąd ten wyraz ulgi? - zapytała mnie na przywitanie Aurelia. Dzisiaj
znowu była w sklepie sama i zaczęłam się zastanawiać czy często tak
jest, czy przychodzi do niego dużo klientów.
- Wiesz, bałam się, że to jeden z tych sklepów, które znikają i
pojawiają się w innych miejscach - odpowiedziałam półżartem. - Za mało
się tu na razie rozejrzałam, żeby mi tak zniknął.
- Nie, aż tak źle nie jest - roześmiała się. - Najwyżej zamykamy czasem o
dziwnych porach. Tarquin jest wiecznie zajęty i często mi pomaga.
Odniosłam wrażenie, że się przejęzyczyła albo użyła jakiegoś skrótu
myślowego, ale nie poprawiłam. Rozglądanie się po sklepie pochłonęło
mnie na tyle, że nawet zapomniałam, z jakim zamiarem tu właściwie
przyszłam.
Co wydaje mi się najbardziej godne odnotowania, to że na elegancko
rzeźbionej ladzie zauważyłam... No tak, teraz powinnam napisać "kasę",
ale akurat to uprzytomniłam sobie dużo później. Zauważyłam przede
wszystkim otwarty szkicownik, a w nim dziewczęce portrety, narysowane
dość chaotyczną, ale ładną kreską. Obok leżał ołówek.
Aurelia spostrzegła, co mi wpadło w oko i w pierwszym odruchu chciała
chyba rzucić się do szkicownika i uchronić go przed mym wścibskim
wzrokiem, ale pohamowała się.
- Nie wyszły mi tak jak powinny - powiedziała z niechęcią. - To portrety... Koleżanek. Dawnych.
- Nie wiem jak z podobieństwem, ale uważam, że rysujesz świetnie -
pochwaliłam szczerze. - A myślałam, że tylko lubisz podziwiać cudze
prace.
- To tylko hobby - pokręciła głową, ale widać było, że od razu się
rozjaśniła. - Chociaż moja najlepsza przyjaciółka zawsze twierdziła, że
widzę różne rzeczy inaczej niż inni i jest to dostrzegalne w mojej
twórczości.
- O, to podobnie jak mój przyjaciel - podchwyciłam. - Autor tamtego
rysunku. W dodatku często patrzy w taki sposób na mnie i uwiecznia, a
potem się dziwię na widok efektów.
Aurelia uśmiechnęła się, ale w jej oczach mignął smutek. Wzięła do rąk
szkicownik i zaczęła w milczeniu przyglądać się portretom.
- Słuchaj, jeśli ci jej brak, czemu po prostu się nie pogodzicie? -
wyrwało mi się. - Nie myśl, że jestem wścibska, ale żal patrzeć jak się
martwisz.
- Teraz już za późno - westchnęła Aurelia. - Zresztą nie brak mi
chodzenia na głupie filmy z przystojnymi aktorami, a od obdarzania
bezgranicznym zaufaniem mam już kogoś innego, więc...
Urwała, widząc, że przyglądam się jej z uwagą... A przede wszystkim się
przysłuchuję. Zdała sobie sprawę, że powiedziała coś, co do tego świata
cokolwiek nie pasowało.
- Skąd ty jesteś, Aurelio? - zapytałam cicho, bez nagany ani przesadnego zaciekawienia.
Zmieszała się, ale nie zamierzała się uchylać od odpowiedzi.
- Z Heulwenu - odezwała się równie zniżonym głosem. - Ale nie chciałabym, żeby to się rozniosło.
- Nie mam po co plotkować o twoim pochodzeniu. Tym bardziej, że sama
jestem spoza Trójświata, więc co to dla mnie? - przyznałam się i
puściłam do niej oko.
- Aż z tak daleka? - dziewczyna od razu zmieniła ton na pełen ekscytacji
i ciekawości. - Pytałam Tarquina czy zobaczę kiedyś inne światy, ale
wykręcał się od odpowiedzi.
- Może dlatego, że sam potrafi przenosić się tylko stąd do Heulwenu i z powrotem? - zachichotałam. Zawtórowała mi bez namysłu.
- Gdybym nie miała tu obowiązków, w tej chwili zaczęłabym uporczywie
prosić o zabranie mnie w podróż - stwierdziła. - Przyczepiłabym się jak
rzep.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz