Świat, do którego się
przenieśliśmy, był niewielki - tak przynajmniej twierdziła moja
miniaturka - i na pewno nie techniczny. Jak powiedział Ellil, byłoby tu
świetne sanatorium dla rozmaitych zdegenerowanych bogów, którym
przydałaby się zmiana klimatu. Powiedział to oczywiście ostentacyjnie,
siedząc w sterówce, na co Taranis spytał go chłodno, jak definiuje
boga... I w rezultacie wywiązała się między nimi dyskusja
teologiczno-światopoglądowa. Chętnie bym podsłuchała trochę więcej, ale
dziewczyny mnie popędzały. Tym razem także wylądowaliśmy w pewnej
odległości od miasta, żeby nie budzić niepokoju, musiałyśmy więc zrobić
sobie spacer.
Byłyśmy przebrane w takie mniej więcej średniowieczne suknie - będę
musiała zapytać, skąd je wzięły - niespecjalnie strojne, za to
odpowiednio ciepłe; kiedy zaś już znalazłyśmy się w mieście, włożono nam
na głowy wianki z ziół o nieco odurzającym zapachu. Może takie rośliny
rosną tu zimą, a może ktoś je specjalnie wyhodował. Wiele napotkanych
dziewcząt nosiło takie koszmarne wianki i tańczyło do muzyki
utalentowanych flecistów; ta muzyka przypomniała mi o Ketrisie i jego
zdolnościach do obracania melodii w magię. W słyszanych tutaj dźwiękach
nie było co prawda żadnych specjalnych czarów, ale nie przeszkadzało to
by nogi same się rwały w pląsy. Na zachlapanej brukowanej drodze
okręciłam się dwa razy i zaczęłam tańczyć do jakiegoś własnego rytmu.
- Czy podarujesz mi następny taniec, panienko? - jakiś młodzieniec o
wymizerowanej, ale wesołej twarzy stanął przede mną i szurnął nogami.
- Przykro mi, ale niezbyt dobrze tańczę w parze - uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Jesteś już czwarta, która mi odmawia - zasmucił się. - Wiem, że od
tańca z panną do zdobycia jej serca daleka droga, jednak rok w rok jest
coraz trudniej nawet z tańcami...
- Akurat moje serce jest od dawna zajęte, ale nie martw się, jeszcze
sporo dziewcząt tańczy samotnie - spróbowałam go pocieszyć. Zamiast tego
zdumiał się mocno.
- Jak to od dawna zajęte? Przecież nosisz wianek - pokręcił głową, nie rozumiejąc.
Już miałam wyjaśnić, że nie mam pojęcia, o co chodzi z tymi wiankami,
ale Djellia i Leesa chwyciły mnie pod ręce, skinęły chłopakowi głowami
na pożegnanie i odciągnęły mnie w jakiś zaułek.
- Za żadne skarby nie wdawaj się we flirty z tymi wiechciami na głowie! -
syknęła Leesa. Dopiero wtedy zauważyłam, że obie pozbyły się już swoich
wianków.
- A bez wiechci mogę? - zdjęłam tę wątpliwą ozdobę; zapachniała jeszcze mocniej.
- Bez wiechci nikt cię nie zaczepi - wytłumaczyła Djellia. - Oznaczają one, że jesteś panną, która szuka męża.
- A skąd to wiecie?
- Kiedy ty się wiłaś jak wąż do muzyki zaklinacza, my podsłuchałyśmy
grupkę facetów, rozmawiających o tym, do których dziewczyn zagadać -
prychnęła Leesa. - Szczęście, że byli odwróceni do nas plecami.
- Lepiej chodźmy, mam nadzieję, że dobrze zapamiętałam drogę do tamtego
sklepu - skrzywiła się jej siostra. - Nawet wyłączając ten rysunek, jest
tam sporo rzeczy, które pewnie chętnie zobaczysz.
- Na przykład przystojny właściciel, tak, siostrzyczko?
- Nie przypisuj mi własnych priorytetów, dobrze? Ani Miyi, zwłaszcza jeśli twierdzi, że już kogoś ma.
- Zajęte serce zajętym sercem, a estetyka estetyką...
Zachichotałam, bo coś takiego mogłaby powiedzieć któraś z moich
przyjaciółek. Ot, z tak błahego powodu na moment poczułam się tu na
miejscu.
Mogłabym napisać, że miasto okazało się bardzo ładne, kojarzące się
właśnie z takimi średniowiecznymi festynami, barwnymi korowodami... No
właśnie, barwnymi. Czego jak czego, ale barw tam akurat zabrakło - jakby
zmył je deszcz. Jakby ludzie byli tak utrudzeni, że nawet w świąteczny
dzień trudno im było wynurzyć się z szarej codzienności. Albo wreszcie
jakby widoczny z oddali, stojący na skale zamek rzucał aż tak długi
cień.
- Coś w tym jest - przyznały siostry, kiedy podzieliłam się z nimi moimi myślami. - Zdaje się, że tu rządzi jakaś zła królowa.
Niby łatwo było znaleźć sklep, skoro dokoła były tylko stragany, jednak z
zewnątrz wydawał się niepozorny, a na pierwszy rzut oka wręcz
podejrzany. W środku natomiast pełno było przykurzonych ksiąg, dziwnych
przedmiotów o nieznanym zastosowaniu... I, nie wiedzieć dlaczego,
zapachu pierników.
Okno wystawowe było oszklone i wisiały w nim firanki. Chyba właśnie
przez te firanki sklep przestał wydawać się podejrzany jużna drugi rzut
oka. Właśnie po nich rozpoznała go Djellia; kiedy zaś weszłyśmy do
środka, rozległ się delikatny dźwięk dzwoneczków. Miałam dziwne
wrażenie, że znalazłam się w innej bajce, bardziej współczesnej, choć
wcale przez to nie mniej baśniowej.
- Obraz wisiał tu - Djellia skwapliwie podprowadziła mnie do ściany, na
której znajdowało się dużo małych dzieł sztuki. - O, tu... gdzie go nie
ma. W tym pustym miejscu.
- Szlag - syknęłam. - Przecież nie będę teraz biegać od domu do domu i szukać, kto go kupił!
Pokręciłam głową w bezsilnej złości i bezczelnie usiadłam w znajdującym się obok bujanym fotelu.
- Uważaj - ostrzegła Leesa - bo jak zepsujesz, będziesz musiała kupić.
- A mamy w ogóle jakąś gotówkę? - zadumała się jej siostra, na co ja załamałam się jeszcze bardziej.
- Czy mogę w czymś pomóc? - dobiegł nas melodyjny głosik.
Podniosłam się z fotela i spojrzałam w tamtą stronę. Spomiędzy regałów z
książkami wyszła drobna dziewczyna w niebiesko-zielonej sukience i
uśmiechnęła się do nas. Mogła mieć najwyżej piętnaście lat, miała miłą,
trójkątną twarzyczkę i czarne włosy, fantazyjnie upięte, gdzieniegdzie z
cienkimi warkoczykami. W jej uśmiechu i spojrzeniu była nuta
zamyślenia... Ale raczej zamyślenia na temat, jaki tym razem spłatać
figiel. Przypominała małego elfa albo psotnego duszka i wszystkie trzy
złapałyśmy się na natychmiastowym odwzajemnieniu jej uśmiechu.
- Właściwie tylko się rozglądałyśmy... - zaczęłam niepewnie. Miałam
wrażenie, że ta dziewczyna mogłaby każdego nakłonić do zakupu
czegokolwiek samym wyrazem twarzy, wolałam więc być przezorna.
- Szukałyśmy pewnego rysunku - Djellia nie była taka ostrożna i
wypchnęła mnie do przodu. - O, ta pani do niego pozowała, a nigdy nawet
nie zobaczyła efektu, ale chyba ktoś już zdążył kupić?
Dziewczyna spojrzała na mnie bystro i uśmiechnęła się jakby smutniej.
- Nikt nie kupił, ale na razie rysunku tutaj nie ma - rozłożyła
bezradnie ręce i zobaczyłam, że kilka palców ma zabandażowanych. - Tar...
Kierownik zaniósł go do ponownego oprawienia. Dzisiaj nieoczekiwanie
szło roztrzaskało mi się w rękach, kiedy chciałam się dokładniej
przyjrzeć... Lubię ten rysunek - zakończyła z poczuciem winy w głosie.
Nie mogłam nie odetchnąć z ulgą.
- Całe szczęście, że nie ucierpiałaś przez to za bardzo - powiedziałam. - Jak myślisz, kiedy będzie z powrotem?
- Najpóźniej pojutrze - młodziutka sprzedawczyni poweselała, po czym
spojrzała na Djellię i Leesę. - A panie już tu były, pamiętam. Może tym
razem się panie na coś zdecydują?
- Byłyśmy - przyznała Leesa. - Ale ciebie nie widziałyśmy.
- To dlatego, że rzadko stoję przy kasie - zachichotała dziewczyna. - Ale zawsze obserwuję, kto nas odwiedza.
Na koniec obiecałyśmy wrócić pojutrze, z gotówką i nadzieją, że nikt nie
zdąży sprzątnąć nam rysunku sprzed nosa. A kiedy wychodziłam,
zauważyłam, że od wewnątrz nie widać w oknie uliczek miasta - wręcz
przeciwnie, wnętrze sklepu i nasze odbicia. To jak weneckie lustro...
Albo czary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz