- Na Litoterona i
Stettelbacha, dlaczego TO bezczelnie twierdzi, że lepiej wie, dokąd
lecimy?! - warczał Kylph, wczepiając palce w swoją bujną czuprynę. Aż
dziwne, że dotąd nie wyrwał sobie ani garści włosów. Ani że nie rozniósł
jeszcze sterówki.
- Ty go lepiej nie obrażaj, bo jest dość nerwowy - ostrzegł Ellil, ale minę miał przy tym diabelską.
- Nerwowość, mój dawny rywalu, to stan zarezerwowany dla istot posiadających gruczoły - z głośnika popłynął chłodny, metaliczny głos. - Skoro sam składasz się wyłącznie z czystego powietrza, nie powinieneś nawet wiedzieć o jej istnieniu.
- Do diaska, to mówi! - zdziwiła się stojąca w drzwiach Leesa. - A wcześniej tylko pisało na ekranie!
- Bo wcześniej Ellil z tym nie gadał - wyjaśnił słabym głosem Kylph i osunął się na fotel.
- Jasne - wycedził bóg wiatru. - Może jeszcze powiesz, że moją podstawową formą powinny być po prostu nadmuchane ciuchy?
- A jak wtedy wytłumaczysz potrzebę posiadania stroju? - odparował jego niewidoczny rozmówca, a ja omal nie przewróciłam się ze śmiechu.
- Skoro jesteś tylko zbitkiem impulsów elektrycznych, nie masz prawa
posiadać rozumu ani tym bardziej własnego zdania - uciął Ellil i wypadł
ze sterówki. Leesa ledwo zdążyła przed nim uskoczyć, a komputer
pokładowy zwyczajnie wyłączył głos.
- Jak właściwie do tego doszło? - zapytałam dziewczynę, kiedy już złapałam oddech.
- Kulfon się zarzekał, że po prostu pomylił dyskietki - mruknęła. - Tak czy inaczej, niech sobie cierpi.
Gwoli wyjaśnienia - "lokator" dyskietki podrzuconej nam przez J doszedł
do takiego stanu bytu chyba wtedy, kiedy ludzie okiełznali
elektryczność. Po prostu stwierdził, że skoro nie ma różnicy między nim a
tym prądem, który płynie w przewodach, to po co mu fizyczna postać...
Jego istnienie to po prostu uporządkowany ruch atomów, nie ma więc prawa
ulegać także emocjom. Teoretycznie rzeczywiście powinien już dawno
zatracić całą osobowość, ale bardzo możliwe, że to właśnie jemu Ellil
zawdzięcza rozmaite wirusowe problemy, z którymi się zmagał w swojej
pracy informatyka.
- Jeśli tak, to powinieneś mu podziękować - zauważyłam. - Chyba sporo zarobiłeś, no i stawałeś przed prawdziwymi wyzwaniami.
- On nie zasługuje na podziękowania - prychnął Ellil. - To zwyczajny kawał sukinkota.
Uznałam, że taki opis niespecjalnie pasuje do tego czegoś, z czym się
dziś zetknęłam, ale przezornie nie wypowiedziałam tej myśli na głos.
- Poza tym to byłby pierwszy raz, kiedy jeden z nas podziękowałby
drugiemu - dodał bóg wiatru kpiącym tonem. Doprawdy, czy wszystkie Siły
Wyższe muszą ze sobą ostro rywalizować? Ciekawe, co by powiedział nasz
nowy towarzysz, gdyby mu podsunąć tamte opracowania mitów, z których
miałam niezły ubaw...
A, zapomniałabym. Kazał się nazywać Taranisem. Kiedy stwierdziłam, że w
wielu światach byli bogowie gromu noszący to imię, słusznie zwrócił
uwagę, że w swoim świecie był jeden jedyny.
- Trzeba to draństwo unieszkodliwić - postanowił Kylph, kiedy zebraliśmy
się na wojenną naradę w sterówce. Autopilot działał jak należy, co
znaczyło, że nowy lokator jest obrażony i się nie odzywa. Zresztą i tak
nie lecieliśmy w żadne konkretne miejsce...
- Nie mam nic przeciwko - uznał Ellil. - Możemy go wysadzić w jakimś świecie bez technologii i tam zostawić.
- Póki co, lepiej go nie dopuszczać do sterowania. Możemy je chyba przełączyć na podstawowe?
- Chyba możemy - westchnęła Lona. - "Nefele" powinna jeszcze pamiętać jak się lata na magię.
- Znaczy, będziemy się może po kolei podłączać i doładowywać zasilanie? - zaprotestowała Leesa. - Wiesz ile z tym będzie roboty?!
- Chętnie pomogę - zaofiarowałam się. - Ellil pewnie też, prawda?
Wywołany kiwnął głową ze szczerym zaciekawieniem.
- Powiedzmy... - mruknęła dziewczyna. - Ale w takim razie, Kulfon, musisz
zdjąć tę pokręconą tarczę od Deuce’a, bo będzie kolidować.
- Zrobi się - machnął ręką i poszedł się tym zająć.
Byłam ciekawa jak magiczna tarcza może kolidować z magicznym zasilaniem,
ale nikt nie umiał mi dokładnie wyjaśnić na jakiej zasadzie ona
działa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz