- Co robiłaś? - Aislinn pojawiła się za mną jak duch akurat w momencie gdy zamknęłam portal.
- Sprawdzałam czy potrafiłabym obejść czary J-chan, czy może działają
nie tylko przeciw królowej - powiedziałam szybko. - A co, wyczuła to?
- Owszem. Ciągle próbuję jej wytłumaczyć, że
powinnyśmy wracać, bo mamy obowiązki w domu, a tymczasem ona bardziej
interesuje się tym zamieszaniem tutaj.
Uznałam, że nie ma sensu przypominać, kto w ostatnich dniach przodował w
zadawaniu pytań i omal nie został spacyfikowany przez Glaw i jej
gwardię. Albo bardzo nie chcieli wyjawiać swoich sekretów, albo też po
prostu byli niepocieszeni brakiem porządnej walki i gotowi zaatakować
pierwszą napotkaną osobę... Zwłaszcza, że Aislinn była sprzymierzeńcem
"tej małej czarownicy, która odcięła ich od mocy". Nie żeby mieli realne
szanse przeciw którejkolwiek z nich... A może by mieli? W końcu czyj to
świat?
- Marudziła mi przez chwilę, a potem gdzieś zniknęła. Chodź, poszukamy jej - zdecydowała. Sprzeciwiać się też nie było sensu.
Przeszłyśmy do sali, w której siedzieli Lona i Ellil, a także Kylph,
Flydian i Braith, patrząc w kryształową kulę, która pokazywała
poczynania wroga.
- Nie ma jej tu? - zdziwiła się Aislinn. - Mówiła, że będzie.
- Ani na moment nie zajrzała - bóg wiatru od razu wiedział, o kogo chodzi. - A przydałaby się bardzo.
- Przyjrzyjcie się - Braith ustąpił nam miejsca. - Kula sugeruje, że ktoś przedarł się przez barierę i wszedł na wzgórze.
- Po czym to poznać? - zmarszczyłam brwi - Nie widzę nic dziwnego.
- Na chwilę obraz w kuli zakrył cień - wyjaśnił zmartwiony.
- Cień - mruknęła Aislinn. - W takim razie spróbuję się zająć tym cieniem.
Odwróciła się zamaszyście i wypadła z sali. Zdążyłam jeszcze dostrzec, że otoczyła ją poświata...
- Ty, a gdzie są dziewczyny? - zapytał Kylph. - Nie było ich przypadkiem z tobą?
- To miejsce jest tak wielkie, że łatwo się zgubić, zdecydowanie za
łatwo - wzruszyłam ramionami, modląc się w duchu, by moje wyczucie czasu
było dobre i opowieść odpowiednio się ułożyła. Lona chyba coś wyczytała
z mojej twarzy, bo przez moment patrzyła na mnie podejrzliwie.
- I o tym, gdzie się podziała ta dziewczynka, też nic nie wiesz? - upewniła się.
- Słowo honoru - mogłam powiedzieć zupełnie szczerze.
Zanim ktokolwiek jeszcze się odezwał, drzwi się otworzyły i wróciła Aislinn, pchając przed sobą... Aurelię.
- To dziecko potrafi wtopić się w cienie - wyjaśniła. - Z moją władzą nad światłem nie miałam problemów ze znalezieniem jej.
- Przyszłabym do was z własnej woli - dziewczyna podparła się pod boki i
zmierzyła nas dziwnie twardym spojrzeniem. - Gdybym tylko wiedziała,
którędy iść.
Chciałam odpowiedzieć - jej przyjście mnie nie zaskoczyło, nie byłam
jednak pewna, jakie słowa byłyby właściwe - ale jako pierwszy zareagował
Braith.
- Witaj na Ard Blodwen, córko królowej Meiriony - rzekł, klękając przed
nią na jedno kolano; to samo zrobił Flydian. - To zaszczyt gościć cię
tutaj.
- To jest więc ta wasza dobra księżniczka? - uśmiechnął się Ellil. - Chyba warto było się w to dla niej pakować.
- Zaraz tam dobra - prychnęła Aislinn.
Tymczasem Aurelia zbliżyła się do Braitha i gestem nakazała mu wstać.
- Czy reszta twojego ludu postąpiłaby tak samo? - zapytała z napięciem w głosie.
- Oczywiście - stwierdził z niezachwianą pewnością. - Wszyscy kochaliśmy
twoją matkę, pani, i wierzyliśmy zawsze, że okażesz się jej godną
następczynią.
- Wielką odpowiedzialność na mnie zrzuciliście... Widziałam jej portret w
zamku, ukryty za zasłoną - Aurelia mówiła rozgoryczonym tonem osoby
zmęczonej życiem; trudno mi było to pogodzić ze wspomnieniem
chochlikowatej panny ze szkicownikiem. - Ciotka nigdy nie odważyła się go
pozbyć całkowicie. Może miał być ochroną przed waszymi czarami?
- Mimo wszystko nie jesteś swoją matką, Aurelio - powiedziałam. - Nie musisz żyć w jej cieniu.
- Och, wiem, że nie jestem - żachnęła się. - Ciotka często mi to
powtarzała. Czy jeśli bardziej wdałam się w nią i w ojca, dany mi kredyt
zaufania zniknie jakby go nigdy nie było?
- Jeśli wdałaś się w ojca, będziemy o ciebie spokojni - Braith spojrzał na nią ciepło.
- Ja bym nie była, kapłanie obcej wiary, ale to w końcu nie mój świat i
może trzymanie przyjaciółek w szklanych kulkach jest tu na porządku
dziennym - powiedziała Aislinn w przestrzeń. - Na twoim miejscu
spytałabym jednak, po co tu jest.
- A czy to nie oczywiste? - zdziwiła się Aurelia. - Przyszłam z prośbą, abyście zdjęli osłonę.
- I co wtedy? - bogini uśmiechnęła się krzywo. - Ciotunia da znak do ataku i rozpocznie się krwawa jatka?
Księżniczka obejrzała się na nią, ale tylko na chwilę.
- Obie strony uznały mnie jako prawowitą królową - mówiła dalej do
Braitha. - Jutro mam przyjąć koronę i to ode mnie zależy zakończenie tych
zmagań. Dlaczego miałabym pragnąć niepotrzebnego rozlewu krwi?
Przyznam, że spodziewałam się z jej strony takich słów, pasowały do
wizji wielkiego finału; wyobrażałam sobie jednak, że wypowie je z
większą żarliwością i optymizmem. Tymczasem sprawiała wrażenie, że coś
się w niej wypaliło. Albo tak naprawdę wcale nie chciała rządzić w
Talfrynie, albo przez ostatni tydzień coś ją bardzo mocno zawiodło...
Lub ktoś.
- Przedtem oczywiście musimy dokończyć niezałatwione sprawy - westchnęła.
- Wiem, że przetrzymujecie tu moich rodziców i ciotecznego brata,
którego nigdy nie poznałam. Proszę, aby mnie do nich zaprowadzono.
- Za pozwoleniem - wtrącił się Kylph z niepewnym uśmiechem - ale zdawało
nam się, że twoi rodzice tak trochę jakby, wiesz... Nie żyją.
- Chodzi mi o... ludzi - zająknęła się przy słowie "ludzi", ale nie
poprawiła - którzy byli dla mnie rodzicami przez prawie piętnaście lat i
bez wątpienia chcieli nimi być jak najdłużej.
Braith skinął głową i dał jej znak ręką, by poszła za nim. Nie darowałam
sobie pójścia w ich ślady, tak samo Aislinn, Flydian i Kylph. Lona i
opierający się nieco Ellil zostali przy kryształowej kuli.
Pokój był ciemny i niewielki. Na leżance spoczywał wątły, jasnowłosy
młodzieniec, nieco starszy od Aurelii i zupełnie niepodobny do Clytii,
otoczony grupką najlepszych czarodziejów. Kiedy tylko weszliśmy, dwoje z
nich bez zaskoczenia podeszło do księżniczki, a na ich twarzach widać
było wzruszenie.
- Wasza wysokość - zaczęli, ale przerwała im:
- Przez lata dawaliście mi szlabany na kino i telewizję, ukrywając przede mną prawdę, a teraz chcecie się tak wygłupiać?
- Dla nas to była najsłuszniejsza prawda - uśmiechnęli się. - Ale teraz nadszedł czas na inną.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, przez chwilę wyglądała tak jak dawniej. Jakby to "dawniej" nie było przed tygodniem.
- No, chodź - Kylph pociągnął ją za rękę. - Zobacz, co też zwinęliśmy z twojego zamku z takim trudem.
Podeszła do księcia, leżącego z szeroko otwartymi oczami, ale nie reagującego na nic. Trudno było stwierdzić czy w ogóle żył.
- Co mu jest? - spytała.
- Odebrano mu całą siłę życiową - odpowiedzieli jej czarodzieje. - Oprócz
jednej iskierki, której nikt z nas nie może rozniecić w płomień.
- Dlaczego nie? - wtrąciłam się. - Po co ktoś miałby mu odbierać energię?
- Nie wiemy jak to możliwe, ale u tego człowieka siła życiowa była
ściśle połączona z magiczną, jak u nas. Zapewne właśnie magia była
prawdziwym celem.
- Sugerujecie, że zrobiła to kró... regentka? - zapytał wstrząśnięty
Flydian. - Własnemu synowi? I tak samo chce postąpić z księżniczką? Nigdy
naprawdę nie zrozumiem ludzi.
- Ty to powiedziałeś. Dlaczego nie założyłeś, że to nasze dzieło? -
odparował jeden z czarodziejów. - Dostatecznie długo wiernie jej
służyłeś, a my jesteśmy jej wrogami.
- Gdybym nadal jej służył, nie byłoby mnie tutaj.
Aurelia wydawała się nie zwracać uwagi na ich rozmowę ani w ogóle na nic
poza księciem Aledem. Zastanawiała się nad czymś, aż w końcu podjęła
decyzję.
- Tarquinie - przemówiła znowu tym twardym tonem.
Wszyscy obejrzeli się na nią z przestrachem, a kiedy wywołany
zmaterializował się tuż obok niej, odskoczyli. Gdyby nie znajdowali się w
świętym miejscu, z pewnością chwyciliby za broń - albo zaczęli odmawiać
zaklęcia.
- Tak przypuszczałam, że gdzieś się tu kręcisz - powiedziała spokojnie
księżniczka. Nie patrzyła na niego, ale z pewnością czuła na sobie
spojrzenie wężowych oczu.
- Zawsze jestem przy tobie - powiedział po prostu.
- Z wyjątkiem tych chwil kiedy torturujesz więźniów albo knujesz z moją
ciotką - skorygowała. - Wracaj do niej i przekaż, że ma natychmiast
przerwać oblężenie.
- Chcesz... się poddać? - zmiennokształtny zająknął się, wyraźnie
powstrzymując śmiech. - Aurelio, chyba poznałaś już ją na tyle, by
wiedzieć...
- Jak powiedziałeś? - spytała tylko, nadal unikając jego wzroku.
Zmieszał się i przejechał dłonią po włosach; spodziewałam się zobaczyć
na jego twarzy wyraz rozdrażnienia, ale widniał na niej zawód i...
Jeszcze coś, czego nie umiałam sprecyzować.
- Wasza wysokość - rzekł wreszcie bezbarwnym głosem. - Jak rozkażesz.
Po tych słowach znów zmienił się w coś małego i niewidocznego w
ciemności, i już go nie było. Gratuluję sobie w duchu, że nie zapytałam
Aurelii jak doszło do zerwania dawnej zażyłości... I jednocześnie
żałuję, że nie mogłam zobaczyć przypuszczalnej scysji między nimi i jej
opisać.
- Powiedzcie mi - zwróciła się księżniczka do przybranych rodziców. -
Powiedzcie mi całą prawdę o przejęciu władzy przez ciotkę Clytię.
- Całej prawdy nawet my nie znamy - usłyszała w odpowiedzi. - Twój ojciec
umarł od nagłej choroby, prawdopodobnie został otruty; wkrótce po tym
nasz lud przybył tłumnie aby godnie go pożegnać... Ale jej wysokość
królową znaleziono martwą w sali tronowej, po tym jak wpuściła Clytię na
audiencję.
- Nasz lud ogarnął gniew i stanął do pierwszej walki na moc przeciw
Clytii. My zabraliśmy ciebie, abyś przeżyła. Byliśmy nadwornymi magami,
może powinniśmy byli zostać i walczyć, ale ty byłaś najważniejsza...
- Czy zechcecie teraz przyjąć to stanowisko z powrotem? - zapytała Aurelia ze wzruszeniem.
- Nie powinnaś nas o to pytać, ale wydać rozkaz - odpowiedziała z
szacunkiem jej przybrana matka, ale zaraz wszystko zepsuła, dodając: -
...córeczko.
Sielankowy nastrój przerwał sygnał od Lony, że bariera wokół wzgórza padła, bez żadnych uprzednich oznak.
- Jak to się stało?! - zawołał przejęty Braith.
- Co ją nagle napadło?! - dołączyła się zirytowana Aislinn, mając oczywiście na myśli J, nie barierę.
Zaraz też usłyszeliśmy, że Glaw zdecydowała poprowadzić wojowników do
ataku. A po dłuższej chwili drzwi wyleciały z zawiasów i do komnatki
weszła sama Clytia; w kolczudze i postrzępionej pelerynie wyglądała jak
wódz wojenny, a nie jak królowa-czarodziejka. Kroczyła dumnie, nikt jej
nie zatrzymał - tacy byli pewni zwycięstwa czy nadal się jednak
obawiali?
- Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek moja noga tu postanie - przemówiła, rozglądając się wkoło.
- I nie powinna - warknął Braith. - Ty i twoja mroczna magia nie macie prawa wstępu do świętego miejsca.
- Ona jest taka sama jak ja - czarnowłosa kobieta wskazała na bratanicę. -
A jednak tu weszła. Gotowa łamać cały określony porządek, począwszy od
moich planów, snutych przez tyle lat.
- Skoro zniweczyłam twoje plany, ciociu, odwołaj swoich żołnierzy -
poprosiła Aurelia; przy kimś takim jak Clytia na moment opuściła ją
królewska duma. - Dotarło do ciebie moje polecenie, prawda?
- O tak, dotarło - potwierdziła kobieta zamyślony głosem. - To był
pierwszy raz, gdy Tarquin sprzeciwił się moim rozkazom. Pierwszy i
ostatni, na to wygląda.
Oczy księżniczki niebezpiecznie się zwęży... zwęziły.
- Co zrobiłaś? - syknęła. - Co robiłaś przez cały ten czas i co jeszcze zamierzasz? Jakie były twoje plany?
- Dlaczego dopiero teraz o to pytasz? - tym razem w głosie byłej
władczyni pobrzmiewało rozbawienie. - Długo miałam na ciebie oko i wiem
jaka byłaś ufna. Dlaczego?... Nieważne jednak. Po tym jak zabiorę twoją
moc, nie będziesz już musiała się niczym martwić.
- A jednak chcę wiedzieć. Co wtedy zrobisz?
- Będę wystarczająco silna, by ruszyć na Mabon, a potem na Heulwen i
będę mieć cały Trójświat pod swoją kontrolą - oczy Clytii się
rozświetliły. - Nie twierdzę, że nie jest mi przykro z tego powodu, ale
tak trzeba.
- Nie trzeba - sprzeciwiła się Aurelia. - Nie na darmo zaleciłaś mi naukę magii... Będę z tobą walczyć, jeśli nie mam wyboru.
- Nie zgadzam się! - przerwał im Braith. - Stawanie do walki na tym wzgórzu to świętokradztwo, nie...
Nie zdążył dokończyć, bo nagle oplótł nas duszący zawój. Mnie i Aislinn,
Flydiana i obie przeciwniczki. Mogło to trwać minutę albo godzinę -
między światami czas nie jest przecież taki istotny - ale zakończyło się
zawieszeniem w międzysferze... Nie, nie zawieszeniem - każdy z moich
towarzyszy poruszał się swobodnie, jakby po niewidzialnej podłodze,
jakbyśmy wcale nie opuścili świątyni.
- To twoja sprawka, J? - odezwała się półgłosem bogini słońca. Odpowiedzią był cichy śmiech i pojawienie się wywołanej.
- No przecież nie wolno im było tam walczyć - przypomniała z anielskim
uśmiechem. - Osobiście kibicuję tej złej królowej. Jeśli wygra, będzie ją
można popytać o jej pobudki, a smarkula dostanie nauczkę. Wydaje się
rozpieszczona.
- Sama jesteś rozpieszczoną smarkulą.
- O doprawdy, słowo daję, że żyję o wiele dłużej niż ona.
- Można żyć dłużej, ale to nie znaczy, że jest się s t a r s z y m.
Nie jestem pewna czy obie królowe - bo chyba tak należy je nazwać - w
ogóle zauważyły jakąś zmianę. Po prostu mierzyły się wzrokiem, aż
zaatakowały jednocześnie, jak na komendę. Właściwie nie używały żadnych
słów, a i w gestach były oszczędne. Moc kłębiła się między nimi, to
eksplodując, to zaś krążąc jakby w poszukiwaniu słabych punktów u
przeciwniczki.
- Umiesz czarować, to fakt - stwierdziła Clytia. - Ale ja jestem silniejsza. Niejednemu już odebrałam moc.
- A potrafisz stworzyć wiosnę? - zapytała cicho Aurelia. - Bo mam
wrażenie, że magia służy ci tylko do walki. Kiedy ostatni raz się nią
cieszyłaś?
- Przypominasz mi... Mnie samą za młodu. Ciesz się, kiedy przejmę twoje
siły, nie będziesz już musiała stawiać czoła twardej rzeczywistości -
czy starsza kobieta naprawdę mówiła z żalem, czy tylko udawała by
wzbudzić w bratanicy - we wrogu - wahanie? Jeśli to drugie, to jej się
udało. Aurelia straciła koncentrację tylko na kilka sekund, ale to
wystarczyło by Clytia uderzyła z całą swoją siłą. Dziewczyna zawisła w
powie... w przestrzeni, kiedy jej energia spływała ku zwyciężczyni.
Czysta i jasna moc, która bez wątpienia mogła stworzyć wiosnę, zresztą
sama już raz widziałam. Szkoda jej dla takiej ponurej królowej.
Aurelia opadła bezwładnie jak szmaciana lalka, gdy na obliczu Clytii zagościł wyraz triumfu.
- Nareszcie - szepnęła, zupełnie nie zwracając na nas uwagi. - Teraz Mabon stoi przede mną otworem... Już czuję jak mnie wzywa...
Odwróciła się, wyciągając dłoń w kierunku, gdzie granica ze światem była najwyraźniej najcieńsza.
- Już idę - powiedziała nieobecnym głosem - Już wkrótce.
- Co ona wyprawia? Przecież nie może trafić tam, gdzie zechce -
uzmysłowiłam sobie. - Tu nie ma zasłony, jesteśmy poza Trójświatem,
ona...
- Idę - powtórzyła Clytia, po czym otworzyła portal i przeszła przez
niego, nie oglądając się za siebie. Nie zatrzymaliśmy jej; tylko Flydian
podbiegł do ciała Aurelii, ale ono nagle rozsypało się w pył.
- Jaki to świat, ten Mabon? - zapytałam, podchodząc do niego.
- Szalony i chaotyczny - mówiąc to, wyglądał na wystraszonego. - Przypuszczam, że przypomina ludzkie piekło.
- I... I ona tam... - dobiegł nas znajomy i słaby głos. Odwróciliśmy się
wszyscy - Aurelia stała za nami, słaniając się na nogach. Flydian
rzucił się prędko, by ją podtrzymać.
- Nie, nie tam - pokręciłam głową. - Ale najwyraźniej w jakieś zbliżone
miejsce. Mogła wyczuć podobną aurę... Zaraz, jak to się stało, że jesteś
cała i przytomna?!
- Podzieliłam się - wyjaśniła, uśmiechając się nieznacznie. - Widziałam
jak ciotka to robiła, gdy musiała być w więcej niż jednym miejscu
jednocześnie... Nauczyłam się.
- I ona nie zauważyła? - oburzyła się J. - A przecież sprawiała wrażenie niegłupiej.
- Najwyraźniej ambicja zaślepiła ją na inne sprawy - mruknęła Aislinn. - Przerzuć nas z powrotem, z łaski swojej, dobrze?
Nadąsana dziewczynka pokiwała powoli głową i już po chwili staliśmy z powrotem w...
Nie, przepraszam. Nie w świątyni.
Staliśmy mianowicie w okrągłej sali o ścianach tak białych, że aż raziły
w oczy. Gdzieś z tyłu pluskała fontanna, tuż pod sufitem znajdowały się
małe okna, a niżej rozciągał się balkon, na którym stali ludzie w
białych szatach. Białych i zielonych, w takim szpitalnym odcieniu.
Otaczała ich delikatna poświata, aż dziwne, że widoczna w takiej
kolorystyce. Policzyłam prędko - było ich dwanaścioro. Jak bóstw Pieśni.
- Miałaś nas przerzucić na wzgórze - powiedziała Aislinn przez zęby. J tylko rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiń Dziecięcia Chaosu, bo to my was tu sprowadziliśmy - te słowa
padły z ust młodego z wyglądu mężczyzny z ogoloną głową (jak u Kan Yuna z
Omegi... ale nieważne, dziwne skojarzenia się mnie trzymają). -
Chcieliśmy osobiście podziękować za pozbycie się tej, która gotowa była
zatruć cały Trójświat.
- Ale trochę nie o to chodziło - mruknęła J, nadal niezadowolona. - I w
ogóle, co was to obchodzi? Jakie macie prawo do tej historii?
- Zawsze mieliśmy do niej największe prawo - tym razem przemówiła stara
kobieta z włosami spiętymi w wymyślny kok. - Jesteśmy Strażnikami
Trójświata. Pilnujemy równowagi.
- To pewnie wy rozsnuliście tę zasłonę - domyśliłam się. - Czy Trójświat może być osobną domeną? Taką malutką?
- Zasłona nie jest już potrzebna - odpowiedziała kobieta. - Niebezpieczeństwo minęło.
- Niebezpieczeństwo - szepnęła milcząca dotąd Aurelia. - Jeśli ciotka
była taka niebezpieczna, to dlaczego sami jej nie powstrzymaliście?
Skoro jesteście... Strażnikami. Nigdy nawet o was nie słyszałam.
- Nie wolno nam było znowu się wtrącać - tym razem odezwał się inny
mężczyzna, wysoki i pełen godności. - Jesteśmy Strażnikami, ale nie
władcami. Potrzebny był ktoś taki jak ty, królowo.
- Ja się wcale nie prosiłam o bycie królową! Ja tylko szukałam prawdziwej przyjaźni i zaufania, i...
- I odrzuciłaś to wszystko, gdy dowiedziałaś się, że jesteś księżniczką.
Czasem trzeba dokonywać takich wyborów dla wyższego celu. Na przykład
udaremnienia planów Clytii.
- Wybrałam, nie wiedząc, co jest właściwe - dziewczyna z trudem
powstrzymywała łzy. - I ciągle słyszę o jej planach, ale tak naprawdę nie
wiem, co właściwie powstrzymałam.
- Właśnie - poparła ją niespodziewanie J. - Cała ta historia nie trzyma
się kupy, a przecież nie mogło chodzić o zwykłe panowanie nad światem.
- Każda opowiedziana nam wersja jest inna - przyłączyłam się. - Nie wiemy, która jest prawdziwa.
- Dlaczego uważacie to za takie ważne? - zapytał któryś ze Strażników.
- Bo w końcu to dotyczy nas osobiście! - łzy już ciekły Aurelii po
policzkach. - Chcę, żeby ktoś mi wreszcie wyjaśnił, czego chciała moja
ciotka, że musiała tak skończyć?
Cisza. Dłuższą chwilę zajęło całej dwunastce patrzenie po sobie,
porozumiewanie się wzrokiem. W końcu jednak ten, który powitał nas jako
pierwszy, odpowiedział cicho:
- Zemsty...
- Co? Co takiego? - nie mogła uwierzyć Aislinn. - Teraz znowu jakaś zemsta? Na kim niby?
- Na nas.
Aurelia rozejrzała się prędko, spoglądając na nas wszystkich. Na koniec
jej wzrok zatrzymał się na Flydianie, który tylko pokręcił głową bez
zrozumienia.
- Co takiego zrobiliście? - wycedziła, a jej oczy nagle pociemniały.
- Co zrobiliśmy? - powtórzył ten dostojny. - Tacy jak ona zagrażają
równowadze sił. Clytia pozbawiła cię wszystkiego, począwszy od matki, a
ty pytasz, co jej zrobiliśmy?!
- Skoro pragnęła się na was zemścić, to znaczy, że musieliście zacząć. Co zrobiliście?!
- Przeszłość nie ma już znaczenia - ucięła staruszka z kokiem. - Teraz
najważniejsza jest przyszłość i twoje panowanie w Talfrynie.
- W takim razie pewnie wzięliście już pod uwagę, że mogę zechcieć
kontynuować tę zemstę - w głosie Aurelii zabrzmiała nagle nuta słodyczy.
Wszyscy obejrzeliśmy się na nią ze zdumieniem.
- Och, bez obaw - machnęła ręką. - Najpierw będę musiała przywrócić całą
tę równowagę, którą pozwoliliście zburzyć, a to pewnie długo potrwa. Nie
zamierzam działać na szkodę światów.
- Jeśli spróbujesz, będziemy zmuszeni interweniować - zapowiedziała inna Strażniczka.
- Jeśli spróbujecie, dacie mi tylko powód - odparowała i przez chwilę
mierzyli się wzrokiem. Wytrzymała ten pojedynek z godnością, iście po
królewsku. Wtedy tamten uczynił jakiś gest - i tym razem znaleźliśmy się
już we właściwym miejscu, a Kylph, Braith i grupa czarodziejów z
rodzicami Aurelii na czele wpatrywali się w nas wielkimi ze zdumienia
oczami.
- Trzymaj - powiedział Kylph bezbarwnym głosem, wciskając mi do ręki swój komunikator. Odebrałam zupełnie mechanicznie.
- Miya, do diaska! - usłyszałam w słuchawce poirytowany głos Leesy (no
rzeczywiście, to urządzonko ma międzyświatowy zasięg, jak mówiły). -
Gdzieś ty się podziewała, czekamy i czekamy! Zabierzże nas z powrotem!
Na bogów, na śmierć zapomniałam! Prędko otworzyłam portal - widać
zasłona rzeczywiście zniknęła, bo nie sprawiło mi to żadnego problemu - i
w komnatce pojawiły się obie siostry, ciągnąc ze sobą July.
- Jak to... - szepnęła Aurelia i odwróciła wzrok, natomiast blondynka
rozejrzała się po komnatce bez większego zdziwienia (po prawdzie to
skomentowała: "ekolo-wystrój") i zrobiła kilka kroków w jej stronę.
- Co ty najlepszego wyprawiasz?! - zawołała wzburzonym głosem. - To ja w
dzieciństwie chwytałam owady do słoików, a ty je zawsze po kryjomu
wypuszczałaś! Nie sądziłam, że to rządzenie tak ci w głowie przewróci.
- Skąd, Julianno, ja... Nie trzymam ich w tych kulach na co dzień -
wyjąkała Aurelia. - Ale t-teraz nie mam ich ze sobą, bo przecież... Na
wojnę ich nie mogłam zabrać - dokończyła zduszonym głosem, a potem nie
wiem która zrobiła pierwszy krok, ważne, że stały pogrążone w mocnym
uścisku przyjaźni, o której trudno zapomnieć.
- Chyba trochę się spóźniłyśmy - stwierdziła Djellia, rozejrzawszy się i oceniwszy sytuację.
- Może nie - odpowiedziałam. - Może inaczej się nie dało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz