6 III

Apsik raz jeszcze.
Opowieść działa mi na rękę, pozwalając siedzieć w pokoiku i zmagać się z przeziębieniem, zamiast z przeciwnikiem. A z drugiej strony właśnie działa przekornie, pozwalając w ten sposób Aurelii i Tarquinowi na kolejny ruch, którego być może nie zdążę powstrzymać. Ale akurat ja nie mam prawa narzekać - coś musi się dziać.
Siedzę z nosem w zeszycie, a przed oczami przesuwają mi się sceny, które piszę tak, jak je zapamiętałam. Cały czas dzieją się w moim umyśle i nie dają mi spokoju.

Spaceruję z Flydianem po zielonym gaju, do którego przyjechaliśmy powozem, zaprzężonym w dwa łuskowane wierzchowce. Jest naprawdę zielony, tak soczyście i intensywnie, aż zadziwienie mnie zdejmuje, że nic tu nie kwitnie. Ale nie, to nie jest wiosenna zieleń, tylko dojrzała, letnia. To pora owoców - widzę jagody na krzakach. Pora ciepła, na które zupełnie się nie przygotowałam, dobierając strój. Może to też jakieś nadnaturalne, święte miejsce?
Flydian wydaje się zmartwiony, pytam więc, co go trapi.
- Do ostatniej chwili nie byłem pewien czy zdołam wyrwać się z zamku - wzdycha. - Przez to, że zaginął książę, podniesiono alarm...
- To macie jakiegoś księcia? Nigdy nic nie mówiłeś.
- Bo też on sam nie lubi by się rozwodzić nad jego osobą i zwykle zamyka się w swoich komnatach - odpowiada chłopak. - Nawet jeśli królowa pozostanie na tronie, nie będzie mógł po niej dziedziczyć, więc nie uwzględnia go w swoich planach.
- A skąd wiesz? Może dlatego właśnie tak chce znaleźć księżniczkę - zastanawiam się na głos. - Gdyby ożeniła z nią swojego syna, miałaby dwie małe marionetki na tronie.
- Nie mam pojęcia co jest dla niej ważniejsze: władza czy magia - krzywi się Flydian. - Tak czy inaczej, książę Aled od miesiąca nie pokazywał się poza swoimi komnatami, a teraz nagle zniknął...
Przechadzamy się między drzewami, wypatrując śladów magii, próbując wyczuć obecność Aurelii. I w końcu niezawodnemu Flydianowi się to udaje - trafiamy do sielankowego zakątka, gdzie rosną konwalie i tryska źródełko. Nie wiem czy mam się zachwycać pięknym widokiem, czy raczej kręcić nosem i stwierdzić, że jest on nienaturalny o tej porze roku.
Staramy się pozostać niezauważeni i niesłyszalni. Aurelia stoi na środku polany i koncentruje się, gdy w trawie pojawia się coraz więcej kwiatów. Dokoła niej wiszą w powietrzu trzy przezroczyste kule; w każdej z nich jest zamknięta dziewczyna. Jedną z nich już widziałam, tę o kasztanowych lokach. Druga ma związane w kitkę rude włosy i workowate spodnie, a trzecia, z krótką ciemną fryzurką, rozgląda się po swoim więzieniu i opukuje je starannie.
- Jaka szkoda, że pozbawiłaś Juliannę widoku mojego małego pokazu, Amy - zwraca się właśnie do niej Aurelia, otworzywszy oczy. - Teraz pewnie się dąsa, że wypchnęłaś ją ze sklepu.
- Akurat by się cieszyła, że ją tak więzisz bez lusterka - brzmi kpiąca odpowiedź.
- Naprawdę nie musisz nas trzymać w zamknięciu, jak wrogów - mówi zmartwionym tonem kasztanowowłosa. - I bez tego podziwiałybyśmy twoje czary.
- Czy rzeczywiście? - w głosie Aurelii słychać wyrzut (choć nie jest zła, tylko smutna). - Tarquin mi wyjawił, że od dawna o wszystkim wiedziałyście. Trzymając to przede mną w tajemnicy.
- Właściwie tylko July wiedziała na sto procent - mówi z przekąsem ruda kitka. - Ale teraz to już nieważne, prawda?
- Nie drażnij jej, Mikey - syczy jej wystraszona sąsiadka, potrząsając lokami. Od razu zwraca to uwagę młodej czarodziejki.
- Ach, tak? Więc teraz trzeba się mnie bać? - pyta, dotykając dłonią czegoś owiniętego wokół jej szyi. - Może to ja jestem waszym wrogiem, a nie odwrotnie?
- Skądże znowu?! - zaprzecza tamta gorąco. - Ciągle chcemy być twoimi przyjaciółkami! Nie chcemy cię... martwić.
Aurelia nie reaguje na te słowa; stoi przez chwilę jakby w coś zasłuchana. Wreszcie na jeden jej gest wszystkie trzy kule stają się malutkie. Dziewczyna chwyta je i chowa do sakiewki przy pasku... A potem odwraca się w naszym kierunku.
- Możecie już wyjść - mówi, a na jej twarzy pojawia się wreszcie ten niezwykły uśmiech.
Flydian kręci głową, próbuje jeszcze bardziej wtopić się w zieleń, ale łapię go za rękę i ciągnę do przodu. Skoro już zostaliśmy odkryci, nie ma sensu uciekać.
- Nigdy dotąd nie wątpiłeś w moje czary - odpowiada cicho dziewczyna na ledwo słyszalny szept. - Nauczyłeś mnie w nie nie wątpić. W i e m, że zrobiłam wszystko jak należy. - uśmiecha się i znów zwraca się do nas: - Co za nieoczekiwane spotkanie.
- Rozumiem, że nie jesteśmy tu mile widziani? - mówię domyślnie. - Mnie to spotkanie cieszy, bo martwiłam się widokiem sklepu tak niespodziewanie zamkniętego. A ktoś się wygadał o tym gaju...
- A widzisz? To twoja wina - wytyka dziewczyna, trącając dziwne stworzenie palcem. Stworzenie ześlizguje się z jej szyi, po czym rośnie, nabiera nowych kształtów i staje się Tarquinem. W złoto-zielonej szacie zamiast ciepłego swetra i bez okularów... I widać, że jego oczy już nie są szaroniebieskie, ale żółte, o zwężonych źrenicach - zwężonych, to naprawdę odpowiednie słowo, z różnych powodów.
- Jak widać, są inne magiczne miejsca poza naszym sklepem, które przyciągają i nęcą - mówi z lekkim uśmiechem. - Ale towarzystwo to sobie pani ciekawie dobrała.
Kątem oka widzę jak Flydian zaciska zęby i marzy o schowaniu się w mysią dziurę, kiedy pada na niego wężowate spojrzenie.
- Czy przechadzanie się po Aeronwen jest dla ciebie ważniejsze od obowiązków, dworzaninie? Od przeniknięcia w grono buntowników?
- N-nie... Panie - Flydian usiłuje spuścić wzrok, ale nie udaje mu się to.
- Odnoszę wręcz przeciwne wrażenie - mężczyzna kręci głową. - Nie zaufali ci na tyle, byś wiedział o ich planach porwania księcia Aleda, czyż nie?
- Jak mogli mi zaufać, domyślając się, że są pod twoją obserwacją? Jak mogłem zdobyć ich zaufanie, również zdając sobie z tego sprawę?
- Tak, tak. A mówiłem królowej, że takie nienaturalne istoty nie potrafią dać sobie rady, gdy da się im wolną rękę...
- I kto to mówi?! - chłopak coraz bardziej odzyskuje pewność siebie. - Sam jesteś bardziej...
- Już to słyszałem - ucina zmiennokształtny. - Bardziej nienaturalną istotą niż ty. Ale mnie, w przeciwieństwie do ciebie, wcale to nie martwi.
Ciągle się uśmiecha, mówi spokojnie, niemal łagodnie; trudno w nim dostrzec tego potwora, jakiego odmalował przed nami Flydian - celowo (ale który z nich celowo)? W trakcie ich rozmowy Aurelia łapie mnie za rękę i odciąga na stronę.
- A niech się tam kłócą - szepcze z szelmowską miną. - Udał mi się ten gaj, prawda? Był taki zimowo-smutny, ale go ożywiłam.
- Twój ojciec byłby z ciebie dumny - odzywa się Tarquin, niby to patrząc na Flydiana, a jednak słysząc każde jej słowo. Bawi ją to wyraźnie.
- Sam mówiłeś, mój nadopiekuńczy mentorze, że mój ojciec zajmował się mroczną magią śmierci - przypomina uszczypliwie - Jak miałby być ze mnie dumny?
- Odziedziczyłaś po nim talent, ale obróciłaś go w moc życia. Jestem pewien, że właśnie ty zdołasz tchnąć z powrotem radość w tę krainę.
- A co, jeśli buntownicy staną się zazdrośni również o moją magię? - niepokoi się nagle dziewczyna.
- Z nimi również sobie poradzisz - odpowiada Tarquin z przekonaniem, po czym patrzy z ukosa na Flydiana, który od razu blednie.
- Dworzanin wraca ze mną na zamek. A co do naszej ulubionej klientki...
- Zostaw to mnie - uspokaja go Aurelia. - Nikomu nic nie powie... Prawda?
Czuję jak jej wzrok przeszywa mnie na wylot.
- Nie masz się o co obawiać - mówię słabo. - Jak stwierdziła raz twoja przyjaciółka July, jestem osobą postronną.
Ostatnie, co widzę przed zniknięciem w fałdach międzyświatowej zasłony, to zaskoczenie na twarzy dziewczyny. A potem już staram się przekopać jak najdalej, trafić na oślep z powrotem do miasta...

Uff, kręci mi się w głowie. Czuję się jakbym pisała wypracowanie. Napisz opis sytuacji: Szkolna przerwa. Albo: Burza piaskowa. W którym z żyć przez to przechodziłam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz