7 III

Gotowa jestem stanąć przy ścianie i walić w nią głową tak długo, aż dziurę wybiję. Niespecjalnie nowy stan, pojawiający się zawsze kiedy brak mi jakiegoś kawałka układanki. Nie tylko pod względem fabularnym - po prostu skoro już wplątaliśmy się w te zmagania o magię, należy wszystko jakoś rozwiązać, żebyśmy mogli się wyplątać i ruszyć dalej, nie zostawiając żadnych niedokończonych spraw.
Ale prawdą jest też, że brakuje mi tak z połowy opowieści... Nie chronologicznie, o nie. Jednak pamiętnikowanie jest o tyle niewygodne, że nie mogę nadać historii nowego wymiaru, spoglądając na nią oczami Aurelii. Tymczasem mam tylko świadectwo gromady zbuntowanych istot na kłującą w oczy oczywistość zamiarów królowej. Jakie dokładnie są te zamiary, każdy naturalnie mówi co innego, ale po co się tym przejmować? Ważne, że jest zła i należy ją powstrzymać, prawda?
A co do historii wniesie Aurelia? Pomyślmy, poukładajmy, napiszmy. Otóż kilkanaście lat temu rdzenni mieszkańcy Talfrynu wpadli w gniew, gdy ówczesna królowa poślubiła czarnoksiężnika. Byli mianowicie zazdrośni o magię, którą, w swoim przeświadczeniu, tylko oni rozumieli i potrafili wykorzystać. W rezultacie dokonali zamachu na królową i jej małżonka, a nowo narodzoną księżniczkę uprowadzili i słuch po niej zaginął. Tron zdołała uratować - uratować! - Clytia, która, podobnie jak jej brat, parała się magią, i od tamtej pory prowadziła poszukiwania dziecka... Aż w końcu odnalazł je Tarquin. Jak - to jest jeszcze do uzgod... Do wywiedzenia się, nie mam pojęcia czy kiedykolwiek.
Skąd o tym wiem? Gdybym wzięła historię ot tak znikąd, nie musiałabym odpowiadać na to pytanie; mogłabym ją za to rozwinąć i napisać jak należy. Faktem natomiast jest, że powyższe rewelacje przedstawiła mi sama Aurelia jakieś pół godziny temu. Ukazała mi się jako zjawa czy też iluzja, słusznie wnioskując, że osobę mogącą przenikać przez zasłonę należy mieć na oku... I poprosiła mnie o pomoc. Tak, dokładnie tak. W walce z buntownikami. Nie, oczywiście, że dziewczyna nie chce żadnej przemocy - pragnie pokoju i pojednania, ale skoro uprowadzili syna jej ciotki, to najpierw należy go odbić, a dopiero potem podpisywać traktaty, nieprawdaż?
Trochę się zmartwiła, kiedy przypomniałam jej, że przetrzymuje w małych kulkach własne przyjaciółki i nawet jeśli nie chce zacząć pojednania o d  n i c h, to w ich rodzinnym mieście pewnie już media trąbią o zaginięciach młodych dziewcząt. Spłoszyła się, odparła, że to już jej sprawa i sama się nią zajmie, a na koniec poprosiła bym jutro po południu wyszła na miasto i patrzyła. O doprawdy, jutro to ja będę miała inne priorytety!
Nawiasem mówiąc, wieść niesie, że ze zniknięciem księcia Aleda były związane dziwne zjawiska typu trąby powietrzne w pałacu i ożywione meble biegające po korytarzach. Brzmi niepokojąco znajomo... Jeśli to jest ta akcja, którą zapowiadał Kylph, to mam ochotę wytargać chłopaków za uszy i zwymyślać za to, że nie dali mi popatrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz