Gotowa jestem stanąć przy
ścianie i walić w nią głową tak długo, aż dziurę wybiję. Niespecjalnie
nowy stan, pojawiający się zawsze kiedy brak mi jakiegoś kawałka
układanki. Nie tylko pod względem fabularnym - po prostu skoro już
wplątaliśmy się w te zmagania o magię, należy wszystko jakoś rozwiązać,
żebyśmy mogli się wyplątać i ruszyć dalej, nie zostawiając żadnych
niedokończonych spraw.
Ale prawdą jest też, że brakuje mi tak z połowy opowieści... Nie
chronologicznie, o nie. Jednak pamiętnikowanie jest o tyle niewygodne,
że nie mogę nadać historii nowego wymiaru, spoglądając na nią oczami
Aurelii. Tymczasem mam tylko świadectwo gromady zbuntowanych istot na
kłującą w oczy oczywistość zamiarów królowej. Jakie dokładnie są te
zamiary, każdy naturalnie mówi co innego, ale po co się tym przejmować?
Ważne, że jest zła i należy ją powstrzymać, prawda?
A co do historii wniesie Aurelia? Pomyślmy, poukładajmy, napiszmy. Otóż
kilkanaście lat temu rdzenni mieszkańcy Talfrynu wpadli w gniew, gdy
ówczesna królowa poślubiła czarnoksiężnika. Byli mianowicie zazdrośni o
magię, którą, w swoim przeświadczeniu, tylko oni rozumieli i potrafili
wykorzystać. W rezultacie dokonali zamachu na królową i jej małżonka, a
nowo narodzoną księżniczkę uprowadzili i słuch po niej zaginął. Tron
zdołała uratować - uratować! - Clytia, która, podobnie jak jej brat,
parała się magią, i od tamtej pory prowadziła poszukiwania dziecka... Aż
w końcu odnalazł je Tarquin. Jak - to jest jeszcze do uzgod... Do
wywiedzenia się, nie mam pojęcia czy kiedykolwiek.
Skąd o tym wiem? Gdybym wzięła historię ot tak znikąd, nie musiałabym
odpowiadać na to pytanie; mogłabym ją za to rozwinąć i napisać jak
należy. Faktem natomiast jest, że powyższe rewelacje przedstawiła mi
sama Aurelia jakieś pół godziny temu. Ukazała mi się jako zjawa czy też
iluzja, słusznie wnioskując, że osobę mogącą przenikać przez zasłonę
należy mieć na oku... I poprosiła mnie o pomoc. Tak, dokładnie tak. W
walce z buntownikami. Nie, oczywiście, że dziewczyna nie chce żadnej
przemocy - pragnie pokoju i pojednania, ale skoro uprowadzili syna jej
ciotki, to najpierw należy go odbić, a dopiero potem podpisywać
traktaty, nieprawdaż?
Trochę się zmartwiła, kiedy przypomniałam jej, że przetrzymuje w małych
kulkach własne przyjaciółki i nawet jeśli nie chce zacząć pojednania o d n i c h, to w ich rodzinnym mieście pewnie już media trąbią o
zaginięciach młodych dziewcząt. Spłoszyła się, odparła, że to już jej
sprawa i sama się nią zajmie, a na koniec poprosiła bym jutro po
południu wyszła na miasto i patrzyła. O doprawdy, jutro to ja będę miała
inne priorytety!
Nawiasem mówiąc, wieść niesie, że ze zniknięciem księcia Aleda były
związane dziwne zjawiska typu trąby powietrzne w pałacu i ożywione meble
biegające po korytarzach. Brzmi niepokojąco znajomo... Jeśli to jest ta
akcja, którą zapowiadał Kylph, to mam ochotę wytargać chłopaków za uszy
i zwymyślać za to, że nie dali mi popatrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz