I znowu ludzie wyglądali na
ulice, ale tym razem z (nabożnym?) lękiem w oczach. Pochód, który
przemierzał miasto, składał się z oddziału hybryd w kolczugach z głęboko
czarnego metalu i górującego nad nimi wzrostem dowódcy, potężnej istoty
w zbroi, która wyglądała jak zrobiona z łusek smoka. A może to nie była
zbroja? Może to nie był hełm zakrywający twarz, tylko...? Nie widziałam
oczu, nie mogę osądzić. Próbowałam wypatrzyć Flydiana, ale idące
postacie były tak do siebie podobne, że nie wiem czy w ogóle tam był.
Niczego nie jestem pewna; pochód mienił się i rozmazywał w oczach,
intonując jednogłośnie wezwanie. Skąd wiedziałam, że to wezwanie, skoro
nie zrozumiałam ani słowa? Stąd, że ton był podniosły i porywający do
boju; stąd, że z wielu domów wychodzili mężczyźni, a czasem i kobiety,
by z wyrazem gotowości na twarzach przyłączyć się do oddziału.
Taką samą gotowość widziałam przez chwilę u Leesy, która o mało nie
wybiegła z gospody, ale w porę została przytrzymana przez Djellię, z
siłą jakiej trudno się spodziewać po kruchej, miłej kobietce. Później
długo siedziały razem i trwały w mocnym uścisku, a w oczach młodszej z
sióstr malowała się wściekłość - może na nich, a może na siebie...
A wieczorem nad naszym dachem pojawiła się nagle "Nefele" i wylądowała z
taką gracją, jakiej nigdy nie spodziewałam się po Kylphie. I miałam
rację, bo kiedy weszłyśmy na pokład, nie zastałyśmy nikogo.
No, nikogo materialnego.
- Skoro już ktoś tu wszedł, wymagam identyfikacji głosowej.
- Taranis? - odezwałam się niepewnie.
- Głos zidentyfikowany - zabrzmiała odpowiedź z głośnika.
- Ze co proszę? - zirytowała się Leesa. - Zjawiasz się tu, lądujesz,
otwierasz drzwi, a nie masz pewności, kogo wpuszczasz na pokład?!
- Zwracam uwagę, że komputer pokładowy nie posiada oczu.
- To może jeszcze mamy ci kamerkę zainstalować, elektryczny hipokryto?!
- Łatwiej byłoby ci się wbić z powrotem w ludzką postać - mruknęłam i
nagle uświadomiłam sobie, co mi się tu nie zgadza. - A właściwie jakim
cudem ty kierujesz statkiem? Odblokowali cię?!
- Okoliczności zmusiły ich do podjęcia rozsądnych działań - ton głosu był neutralny, ale w słowach kryło się zadowolenie.
- I tak z własnej woli po nas przyleciałeś? - zapytała podejrzliwie Djellia. - Żeby nas zabrać do Lony i chłopaków?
- Domysł jest względnie prawdziwy - odpowiedział jej Taranis i zaraz nabrał wody w usta. Metaforycznie.
- No to dobra - westchnęła. - W takim razie nie ruszaj się stąd póki nie zapłacimy za pokój.
Wygląda na to, że finał tej opowieści rozegra się na Ard Blodwen...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz