Obudziłam się z dziwnym
wrażeniem, że coś jest nie tak jak powinno. A właściwie, jak później
osądziłam, z dziwnym wrażeniem, że coś jest właśnie tak jak powinno. Ale
w takim razie to chyba nie powinno być dziwne? Lepiej nie będę się
zagłębiała w te dywagacje, bo wyglądają na bredzenie w stanie upojenia
aurą Ard Blodwen, a to już nieaktualne. Przestało być aktualne w samą
porę.
Obudziłam się mianowicie n i e będąc w stanie owego upojenia, w dodatku potrząsana przez Djellię.
- Co? - wymamrotałam. - Znowu coś mówiłam przez sen?
- Nie, ale wstań - odpowiedziała z niepewną miną. - Ktoś kategorycznie zażyczył sobie, żebyś się stawiła.
Któż mógłby?... Na powrót zamknęłam oczy, ale odrzuciłam koc i na oślep zaczęłam szukać ubrania.
Dotarłyśmy do głównej sali świątynnej po może dziesięciu minutach.
Jeszcze na schodach usłyszałyśmy podniesiony głos Braitha, który
wyraźnie chciał kogoś uspokoić, ale tak bez powodzenia, jak i bez
przekonania.
- Na bogów, odłóżcie te włócznie! - wołał. - Tu, w świętym miejscu,
chwytanie za broń jest profanacją! Jak to się stało, że muszę wam o tym
przypominać?!
- Spokój został już zburzony, świętość odeszła - odpowiedział ktoś gniewnie.
- Nic nie odeszło - zaprzeczył jasny dziewczęcy głosik, na dźwięk
którego stanęłam jak wryta. - Wręcz przeciwnie, jak widzę, nawet coś
przyszło. Zdrowy rozsądek.
Djellia pociągnęła mnie do środka i ujrzałam sporą grupkę z
wyciągniętymi włóczniami, otaczającą drobną postać z czymś jaśniejącym w
ręku. Słońce dopiero wschodziło, zresztą w sali nie było okien, ale
światła wystarczyło by ocenić sytuację.
- Jeśli uważasz rzucanie się na ciebie z bronią za przejaw zdrowego
rozsądku - odezwałam się słabo. - to może jeszcze coś z ciebie wyrośnie.
Nieustraszeni strażnicy rozstąpili się z wahaniem, kiedy podeszłam do J, przymilnie uśmiechniętej.
- Nie, no właściwie zbyt dużo tego rozsądku też niekoniecznie jest wskazane - stwierdziła.
- Ta mała czarownica jest bez wątpienia wysłanniczką Clytii! -
zagrzmiała Glaw, najbardziej zawzięta bojowniczka, wynurzając się
spomiędzy innych. - To chyba jasne, że przybyła zabrać nam naszą magię, a
my nie zdążyliśmy jej powstrzymać!
- Nic wam nie zabrałam - prychnęła dziewczynka. - Nie schowałam magii
przed wami, tylko was przed magią. Jeszcze tego brakuje żebym takie coś
brała do ręki...
Przerwała, widząc, że pojawił się Ellil w towarzystwie Leesy, która
stanęła w oddali, obok siostry. Po chwili dołączyła do nich również
Lona.
- No tak, to mogłaś być tylko ty - skomentował bóg wiatru, podchodząc
bliżej. Jego wzrok padł na światełko na otwartej dłoni J, więc pochylił
się aby się lepiej przyjrzeć.
- Latarka - ocenił bezbarwnym głosem. Na te słowa "latarka" podskoczyła
do góry i sfrunęła na podłogę, rosnąc i przybierając znajomą (i
obrażoną) postać bogini słońca.
- Nie pozwalaj sobie - fuknęła. - Zresztą nie rozumiem, po co tu jesteśmy, to niepotrzebna strata czasu.
- Właśnie, po co tu jesteście? - zainteresowałam się.
- Wpadłyśmy po drodze z paru innych ciekawych miejsc - wyjaśniła J z
anielskim uśmiechem. - A że zobaczyłam wszechobecną... gotowość do walki -
rozejrzała się ze sceptyczną minką - pomyślałam sobie, że mogłabym
trochę pomóc.
- Mogłabyś nie owijać w bawełnę - mruknęłam. - Idę o zakład, że wiesz więcej niż mówisz.
- Poza tym jak to z paru innyych miejsc? - dołączył się Ellil. -
Szwendasz się i w dodatku zabierasz ze sobą Aislinn, a potem będziesz
się stresować, że coś się stało w naszym świecie, kiedy nie patrzyłaś?
- Xai pilnuje - dobiegła go cicha odpowiedź.
- Xai pilnuje... - powtórzył słabo. - A potem cały bałagan spadnie nam na głowę, bo komu?
Słysząc to J wcale się nie speszyła, a uśmiechnęła się do towarzyszki z zadowoleniem.
- Wygląda na to, że myślą zupełnie prawidłowo - powiedziała. - A do końca
nie byłam pewna, czy uda mi się ich odciąć od tej dziwnej magii.
- A jesteś pewna, że to magia? - zmarszczyła brwi Aislinn. - Może na tym
wzgórzu rośnie coś, co produkuje opary odurzające, a one przenikają do
powietrza i...
- Zdecydowanie magia - wtrąciłam. - I to skrajnie dobroczynna. Łatwo może przeistoczyć wojownika w zrelaksowanego pacyfistę.
- To po co oni wszyscy tu są? Przecież takie miejsca należy odwiedzać
tłumnie tylko i wyłącznie w czasie pokoju! - zdumiała się J, upewniając
mnie przy okazji, że dobrze się przyjrzała tej opowieści.
- Co?! - zareagowała od razu Aislinn. - W czasie pokoju takie miejsca w ogóle nie są potrzebne!
- A wiecie, że to całkiem niezła strategia - uznał Ellil odkrywczo. -
Schować się w takiej świątyni i zwabić do niej królową. Bez wątpienia od
razu zacznie tańczyć na trawce i rozdawać wszystkim kwiatki.
No świetnie. Dwa tygodnie na Ard Blodwen i dopiero doszedł do takiego
wniosku. To rzeczywiście miło ze strony J, że wzięła sprawę w swoje
ręce, pomyślałam nieoczekiwanie. A jednocześnie ogarnęło mnie miłe
uczucie powrotu do dni, kiedy wysłuchiwałam sprzeczek przedstawicieli
panteonu i wywierałam dobry wpływ na Shyama... Miłe? Miłe?! Jakbym z
ulgą nie uciekła stamtąd do Lony i jej załogi! Gdybym teraz wróciła do
świata J, pewnie tęskniłabym za ową załogą... Z tego wszystkiego
zakręciło mi się w głowie i uznałam, że chcę do domu. A najlepiej na
Krawędź. Ale jedyne, co było mi dane, to oprzytomnieć i zobaczyć jak
wszyscy zebrani wpatrują się w nas baranim wzrokiem.
- Wiecie, chodźmy się przejść - zaproponowałam prędko i opuściliśmy
salę, odprowadzani podejrzliwymi spojrzeniami. Lona i siostry wyszły już
wcześniej.
- Co słychać u Taranisa? - zagaiła wesoło J, kiedy szliśmy krętymi
schodami. Wspominałam już kiedyś, że nie cierpię krętych schodów? Całe
szczęście, że te były przynajmniej szerokie.
- Nawet. O. Nim. Nie. Wspominaj - odezwał się Ellil, co spotkało się z politowaniem w spojrzeniu Aislinn.
- Ale dlaczego? - zmartwiła się dziewczynka. - Przecież sama go nie
odwiedzę i nie powiem "o, wybacz, stary, zawaliłam sprawę", prawda?
- To akurat możesz n a m powiedzieć - prychnął. - My go musimy znosić na co dzień.
- Ty go musiałeś znosić przez wieki, powinieneś przywyknąć już dawno temu.
- I właśnie w tym cały problem, wyobraź sobie....
- A ile razy o was mity spisywano! Zawsze razem!
- ...Chyba zaraz wrócę do naszego świata i dam się wessać - jęknął bóg wiatru boleśnie.
Gdybyśmy akurat nie wyszli z drzewa, pewnie zarobiłby po głowie od
Aislinn. Tymczasem, nie patrząc, trafiliśmy na zewnątrz i na
przesłuchanie. Miałam jakby małe deja vu - Lona i Kylph stali po obu stronach Flydiana, który wyglądał na bardzo zmęczonego i bardzo zdenerwowanego.
- O, dobrze, że jesteście - powitała nas Lona. - Schowamy go gdzieś zanim Glaw go zauważy?
- A myślisz, że zdoła go gdziekolwiek przegapić? - zapytałam sceptycznie.
- Nie powinno mnie tu być - wykrztusił chłopak. - Nie powinienem w ogóle przychodzić na to wzgórze... To nie miejsce dla mnie...
- Bo jego magia kłóci się z twoją? Czy może się wstydzisz? - zwróciłam
się do niego. - Mógłbyś zdecydować, po której stronie stanąć, wiesz?
- Zawsze... Zawsze stałem po waszej! - oburzył się.
- Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, niekoniecznie tak to wyglądało.
- A co miałem robić?! Słowo daję, że nie chciałem was szpiegować ani... wydać.
- A wydałeś? - Lona spojrzała na niego z ukosa.
- Nie musiałem - westchnął. - Przybyłem was ostrzec. Będą tu jutro.
- Tak tuż przed koronacją Aurelii? - pokręciłam głową. - Co za pewność siebie.
- Wejdźmy do środka, dzieciaku - Lona klepnęła Flydiana w plecy. - Musimy wszystko dokładnie omówić.
- Racja - mruknęła J, która do tej pory doskonale udawała, że jej tu nie ma. - Ja też chętnie posłucham.
Ale to spojrzenie Aislinn bardziej przemówiło mnie i Ellilowi do
wyobraźni niż słowa małej. Spojrzeliśmy po sobie z bezradnymi minami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz