Jak tu pięknie! Takiego
lokum pozazdrościłyby nam wszystkie leśne elfy i teggity światów... A
driady oczywiście wniosłyby oskarżenie o eksperymenty na naturze. Nic
nowego. Ale akurat tego lokum nie wyhodowano ze zwykłego drzewa, daję
głowę. Jest o g r o m n e i według legendy wyrosło w jedną noc (coś mi w
tym momencie dzwoni w uchu, ale bajka jednak nie ta), a te wszystkie
kręte korytarze, sale i schody razem z nim. Nigdy nie gubi liści i
podobno nie można go spalić - nie żeby kiedykolwiek próbowano... W
każdym razie powiedziano mi, że taka świątynia - tak, bo wyjściowo to
świątynia - nigdy nie powstałaby gdzie indziej niż na Ard Blodwen. Całe
wzgórze jest niesamowicie przesycone magią, a w dodatku jest to naprawdę
dobra, pozytywna magia... Choć jednak nie działa na mnie tak jak mówił
Kylph. Owszem, uspokaja, ale nie oczyszcza mi umysłu, raczej go... Wręcz
mąci. Trudniej mi myśleć, a łatwiej układać się do snu i odpływać w
jakieś niekontrolowane majaki. Dlatego najwięcej czasu jak na razie
spędzam w jak największej odległości od wzgórza, czyli na "tarasach" w
koronie drzewa - starając się nie patrzeć przy tym w dół.
Nasi sprzymierzeńcy, a jest ich tam tłum, wyglądają na spokojnych i
szczęśliwych. Nikt nie zorientowany w sytuacji nie uwierzyłby, że są w
przededniu bitwy, prawdopodobnie ostatecznej.
- Dlaczego właściwie Taranis ma kontrolę nad "Nefele"? - nie mogłam zrozumieć.
- Szkoda gadać - machnął ręką Kylph. - Kiedy tylko tu dotarliśmy,
sferolot zaczął działać jakby chciał i nie mógł. Nie było innego
wyjścia, tylko przełączyć sterowanie i, tego... Zacząć się modlić?
Modlić się, jasne.
- Czy magia tego miejsca kłóci się z każdą inną? - zaczęłam się
zastanawiać. - Nie, nie z każdą. Ty się tu przecież dobrze czujesz, a
Ellil jest wręcz wniebowzięty.
- Jestem wniebowzięty - poświadczył bóg wiatru, zjawiając się
niespodziewanie. - Jestem wniebowzięty, bo mogę sobie poszumieć w
liściach tego giganta i żadna konkurencja się mnie nie czepia.
Bez uprzedzenia złapał mnie za ręce i zakręcił się ze mną w drobną
kaszkę, jak dzieciak. Całe szczęście, że taras był duży i nie dało się z
niego spaść.
- Czyżbym pozostała tutaj jedyną rozsądną? - spośród splątanych gałęzi
wyłoniła się Lona. - Im dłużej tu pozostajemy, tym bardziej wyglądacie na
odurzonych.
- A nieprawda - zaprzeczył Kylph. - Miya jest tylko dzień i co?
- Dzięki - mruknęłam, łapiąc równowagę. - Słuchaj, o najrozsądniejsza. Wieść niesie, że gościcie tu pewnego księcia...
- Owszem, gościmy - westchnęła. - Tylko zaraz został przejęty przez
Braitha i głównych kapłanów, więc nawet go sobie nie obejrzałam.
- A wczoraj sprowadziliśmy jeszcze parkę czarodziejów - dodał Kylph. - Ale to beznadzieja...
- Co, dlaczego beznadzieja? - zmarszczyłam brwi. - Wszyscy tu albo chodzą
radośni i podśpiewują pod nosem hymny, albo są obojętni na wszystko
poza tutejszą magią. A kiedy przyjdzie stanąć przeciw Clytii, to co?
Obojętnie się poddadzą?
- Miejmy nadzieję, że jednak nie - skrzywiła się Lona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz