Jest śnieżyca, wiatr wyje 
tak wściekle, że nawet Ellil schował się pod kołdrę z wystraszoną miną. 
Jechaliśmy póki było to możliwe, ale w końcu śnieg zasypał nawet 
zaczarowaną drogę i Rien zareagował na to potokiem słów, których 
znaczenia nie jestem pewna, więc nie przytoczę nawet gdybym chciała.
Ale może od początku. Otóż przyjechała po nas dorożka zaprzężona w dwa 
medreny (takie skrzyżowanie renifera z jeleniem), sporo większe niż 
kiedykolwiek widziałam. Powożący nią Rien - chłopiec może 
czternastoletni, z koralikami w rudych włosach - wydawał się dobrze znać
 Djellię i poinformował, że jesteśmy oczekiwani w Wenden. Tak, dokładnie
 to powiedział "wasza trójka", choć przecież nadwyżka pasażerów nie była
 początkowo przewidziana.
Gdy tylko wyjechaliśmy z ciemnego lasu, zaczęła się zima niczym z kartek
 świątecznych; tylko drogi, którą jechaliśmy, nie tknął śnieg. Poza tym 
pola i drzewa pokryte były bielą - z której czasem wyglądały błyszczące 
oczy jakichś nieznanych stworzeń - a niebo nad nami rozświetlały powoli 
gwiazdy. Prawdziwa uczta dla oka, które od dawna nie widziało porządnej 
zimy... Nic nie zapowiadało zamieci, która zaczęła się w środku nocy. A 
do tej pory nawet nie było nam zimno, choć byliśmy ubrani raczej 
jesiennie.
W każdym razie, nawymyślawszy porządnie siłom natury, Rien zaczął 
działać i to szybko. Wydobył z kieszeni kurtki małą szkatułkę, a z niej 
prawdziwy baśniowy namiot instant z łopoczącą flagą na czubku i 
dwoma cieplutkimi pokoikami wewnątrz. Choć nie został niczym 
przymocowany do gruntu, nie zmógł go śnieg ani wiatr.
- Żeby zaśnieżać drogę, na której nikogo nie może spotkać nic złego, to 
czysta bezczelność - burknął Rien, kiedy weszliśmy do środka, a Ellil 
zaczął się rozglądać, żeby sprawdzić na jakiej zasadzie to działa.
- Sugerujesz, że ktoś chce nam w ten sposób przeszkodzić? - zdziwiła się
 Djellia. Zdjęła już swoja ciepłe poncho, pod którym miała pokaźną ilość
 korali i amuletów.
- Pani Arkia na pewno prędko się z tym upora - uspokoił ją. - Sama wiesz jak ona potrafi się gniewać.
- Aż dziwne, że Lee nie urządziła ci jakiegoś przesłuchania - 
stwierdziła Djellia o poranku, po krótkim, ale ożywczym śnie. - Wręcz 
czekałam aż to zrobi.
- To znaczy? - zabrałam się do grzebania w swojej torbie. Już zdążyłam 
wyjąć z niej herbatę i zmartwić się na zapas czy będzie tu jak ją 
zaparzyć. - Miałabym udowodnić, że naprawdę znam Lonę tak dobrze jak 
twierdzę? Jakie macie powody do podejrzliwości?
- Łatwo robimy sobie wrogów - wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się ciepło. Na zewnątrz nadal huczał wiatr.
Znalazłam wreszcie to, czego tak zawzięcie szukałam w torbie. 
Przypomniałam sobie o tym już przy rozkładaniu namiotu, ale byłam zbyt 
śpiąca, by sprawdzić od razu.
Czy pudełeczko z modelem światów uda się wreszcie otworzyć.
- Co to takiego? - Djellia zareagowała zdumieniem pomieszanym z podziwem
 i usiadła obok mnie na łóżku, kiedy miniatura międzysfery rozpostarła 
się przed moimi oczami. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie nic 
powiedzieć.
- Sama chciałabym wiedzieć - bąknęłam w końcu. - Nic, co kiedykolwiek widziałam.
Rzeczywiście, zbiór światów, które mi się ukazały, nie był rozłożony na 
cztery strony, tylko bardziej chaotycznie, a między barwnymi punkcikami 
krążyło powoli coś czarnego. W niczym nie przypominało to wszystko 
Domeny Promienistych i nie omieszkałam wyrazić na głos swojego 
zdziwienia.
- Nigdy o takiej nie słyszałam - powiedziała Djellia. - Domenę, w której przebywamy, nazywają Lustrzaną.
- O takiej z kolei ja nie słyszałam... Ale ten model i tak 
powinien ukazywać światy, z których pochodzi. Tak został stworzony.
Czy rzeczywiście? Nigdy nie pytałam Aeirana, po prostu przyjęłam to za 
pewnik. Tak czy inaczej... Daleko mnie rzuciło, nie da się ukryć.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz