11 I

Jest śnieżyca, wiatr wyje tak wściekle, że nawet Ellil schował się pod kołdrę z wystraszoną miną. Jechaliśmy póki było to możliwe, ale w końcu śnieg zasypał nawet zaczarowaną drogę i Rien zareagował na to potokiem słów, których znaczenia nie jestem pewna, więc nie przytoczę nawet gdybym chciała.
Ale może od początku. Otóż przyjechała po nas dorożka zaprzężona w dwa medreny (takie skrzyżowanie renifera z jeleniem), sporo większe niż kiedykolwiek widziałam. Powożący nią Rien - chłopiec może czternastoletni, z koralikami w rudych włosach - wydawał się dobrze znać Djellię i poinformował, że jesteśmy oczekiwani w Wenden. Tak, dokładnie to powiedział "wasza trójka", choć przecież nadwyżka pasażerów nie była początkowo przewidziana.
Gdy tylko wyjechaliśmy z ciemnego lasu, zaczęła się zima niczym z kartek świątecznych; tylko drogi, którą jechaliśmy, nie tknął śnieg. Poza tym pola i drzewa pokryte były bielą - z której czasem wyglądały błyszczące oczy jakichś nieznanych stworzeń - a niebo nad nami rozświetlały powoli gwiazdy. Prawdziwa uczta dla oka, które od dawna nie widziało porządnej zimy... Nic nie zapowiadało zamieci, która zaczęła się w środku nocy. A do tej pory nawet nie było nam zimno, choć byliśmy ubrani raczej jesiennie.
W każdym razie, nawymyślawszy porządnie siłom natury, Rien zaczął działać i to szybko. Wydobył z kieszeni kurtki małą szkatułkę, a z niej prawdziwy baśniowy namiot instant z łopoczącą flagą na czubku i dwoma cieplutkimi pokoikami wewnątrz. Choć nie został niczym przymocowany do gruntu, nie zmógł go śnieg ani wiatr.
- Żeby zaśnieżać drogę, na której nikogo nie może spotkać nic złego, to czysta bezczelność - burknął Rien, kiedy weszliśmy do środka, a Ellil zaczął się rozglądać, żeby sprawdzić na jakiej zasadzie to działa.
- Sugerujesz, że ktoś chce nam w ten sposób przeszkodzić? - zdziwiła się Djellia. Zdjęła już swoja ciepłe poncho, pod którym miała pokaźną ilość korali i amuletów.
- Pani Arkia na pewno prędko się z tym upora - uspokoił ją. - Sama wiesz jak ona potrafi się gniewać.

- Aż dziwne, że Lee nie urządziła ci jakiegoś przesłuchania - stwierdziła Djellia o poranku, po krótkim, ale ożywczym śnie. - Wręcz czekałam aż to zrobi.
- To znaczy? - zabrałam się do grzebania w swojej torbie. Już zdążyłam wyjąć z niej herbatę i zmartwić się na zapas czy będzie tu jak ją zaparzyć. - Miałabym udowodnić, że naprawdę znam Lonę tak dobrze jak twierdzę? Jakie macie powody do podejrzliwości?
- Łatwo robimy sobie wrogów - wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się ciepło. Na zewnątrz nadal huczał wiatr.
Znalazłam wreszcie to, czego tak zawzięcie szukałam w torbie. Przypomniałam sobie o tym już przy rozkładaniu namiotu, ale byłam zbyt śpiąca, by sprawdzić od razu.
Czy pudełeczko z modelem światów uda się wreszcie otworzyć.
- Co to takiego? - Djellia zareagowała zdumieniem pomieszanym z podziwem i usiadła obok mnie na łóżku, kiedy miniatura międzysfery rozpostarła się przed moimi oczami. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć.
- Sama chciałabym wiedzieć - bąknęłam w końcu. - Nic, co kiedykolwiek widziałam.
Rzeczywiście, zbiór światów, które mi się ukazały, nie był rozłożony na cztery strony, tylko bardziej chaotycznie, a między barwnymi punkcikami krążyło powoli coś czarnego. W niczym nie przypominało to wszystko Domeny Promienistych i nie omieszkałam wyrazić na głos swojego zdziwienia.
- Nigdy o takiej nie słyszałam - powiedziała Djellia. - Domenę, w której przebywamy, nazywają Lustrzaną.
- O takiej z kolei ja nie słyszałam... Ale ten model i tak powinien ukazywać światy, z których pochodzi. Tak został stworzony.
Czy rzeczywiście? Nigdy nie pytałam Aeirana, po prostu przyjęłam to za pewnik. Tak czy inaczej... Daleko mnie rzuciło, nie da się ukryć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz