No dobrze, zwolnijmy trochę i poszukajmy wyjaśnień o co właściwie chodzi...
Po dwóch dniach śnieżycy wiatr ucichł tak nagle jak się zaczął, jakby
ktoś znienacka nacisnął klawisz "power" (po tak długim pobycie w
technicznym świecie lepszych porównań znajdować nie umiem). Rankiem
wystawiliśmy nosy z namiotu i ujrzeliśmy drogę bez śladu śniegu.
Zapraszała do dalszej jazdy, a piękna pogoda również do niej zachęcała.
Pozostało więc spakować namiot, przywołać gwizdnięciem spuszczone z
zaprzęgu medreny, którym, w przeciwieństwie do ludzi, żadna zamieć nie
straszna... I wreszcie odśnieżyć dorożkę.
- Następnym razem może to przewidzieć i dać mi sanie - fukał nasz młody
woźnica, ale i tak przyznał, że spodziewał się dłużej czekać na poprawę
pogody.
Oczywiście pytałam, kim jest ta jego szefowa, ale tylko oburzył się, że o
niej nie słyszałam, natomiast Djellia zapewniła, że wkrótce sama się
dowiem.
Brukowana droga zawiodła nas prosto do jednej z dwóch kamiennych wież
stojących po obu stronach bramy Wenden. Widząc te solidne budowle można
by się spodziewać, że miasto będzie otoczone równie mocnym murem.
Tymczasem zobaczyłam ogrodzenie z metalu powyginanego w wymyślne wzory -
a to kwiaty, a to pnącza (później Ellil przyznał, że odruchowo szukał
wśród nich lilii)... Bez większego trudu dałoby się po nim wspiąć, tym
bardziej, że wydawało się niestrzeżone, a brama była zamknięta na
głucho. Nam jednak nie chodziło o wejście do samego Wenden, a do wieży,
co z kolei wydawało się niemożliwe.
Nie było w niej mianowicie żadnych drzwi. Tylko dwa okienka, zdecydowanie zbyt wysoko.
Ellil, któremu podczas jazdy nie schodził z twarzy dziwny uśmieszek
zadowolenia, od razu zaproponował, że do jednego z nich podleci, ale
został zakrzyczany. I nie mógł zrozumieć dlaczego się z niego
podśmiewam.
- Czytywałeś baśnie? P a m i ę t a s z czasy baśni? - spróbowałam mu
wytłumaczyć. - Od kiedy zjawiliśmy się w tym świecie, jesteśmy ich
częścią. Wczuj się i czekaj.
- Ja tam się czuję raczej turystą na wycieczce bo baśni - mruknął, ale
stał już spokojnie i patrzył, co robi Rien. Ten zaś zaanonsował nasze
przybycie do jednego z kwiatów (sporo przerośniętego) powoju, który piął
się od drzwi aż po dach wieży. Wtedy w ścianie pojawiły się drzwiczki z
symbolem kota ze skrzydłami, a dorożka zniknęła razem z zaprzęgiem.
Kręte i wąskie schody (brrr) zaprowadziły nas do niewielkiej komnaty,
urządzonej jak buduar eleganckiej damy i pełnej wiszących na ścianach
obrazów. Pani wieży siedziała wygodnie w fotelu, ale podniosła się na
nasz widok. W długiej, srebrzystej sukni i z takim makijażem wyglądała
jak Królowa Śniegu.
- Do teleskopu - poleciła Rienowi, który tylko skinął głową i pobiegł
schodami jeszcze wyżej. Wtedy dopiero jej wzrok spoczął na nas, a
konkretnie na Djellii.
- Pozdrowienia - powiedziała dziewczyna z uśmiechem, zaczynając grzebać w
sakiewce, którą miała pod peleryną. - Przywiozłam to, co kazałaś.
- Prosiłam, dziewczyno, prosiłam - pani Arkia potrząsnęła śnieżnobiałymi
lokami, niestarannie zebranymi i upiętymi. - Mam nadzieję, że nie
okazało się to zbyt ryzykowne.
- Wręcz przeciwnie - w głosie Djellii zabrzmiało nagle zaniepokojenie. -
Helderowie wcisnęli nam Puszkę Pandory ze złością i rozczarowaniem. I
dodali, że nie chcą więcej się w to mieszać.
- Bo widzisz... To nie jest oryginał - kobieta roześmiała się
dźwięcznie, odbierając od niej mieniące się walcowate pudełeczko ze
zdobionym wieczkiem i przyglądając mu się dokładnie.
- Jak to nie?! - przestraszyła się czarnowłosa. - Wygląda tak jak opisywałaś... I jest tak samo ciężka...
- Jest z ciężkiego metalu - poprawiła pani wieży. - Gdyby jednak udało ci
się ją otworzyć, odkryłabyś, że jest pusta w środku... Najwyraźniej
helderowie odkryli to dzięki tym swoim aparatom.
- Brzmisz jakbyś od początku wiedziała, że odda im fałszywkę.
- Och, za dobrze znam tego łotrzyka... Usiądźcie - przypomniała sobie
Arkia i wyczarowała nam więcej foteli. - Prawdziwą Puszkę Pandory
najpewniej zabrał z powrotem tam, gdzie jej miejsce.
- Ale dlaczego wysłałaś nas z takim nic nie znaczącym zadaniem...?
- Na pewno nie jest nic nie znaczące. Obiecałam tym nieszczęsnym elfom zwrot Puszki, więc c o ś trzeba im zwrócić.
- I uważasz, że elfy okażą się mniej przenikliwe niż helderscy uczeni?!
- Nie. Ostrożniejsze - stwierdziła cierpko Arkia. - Herbaty? Kakao? Miodu?
Chętnie zażyczyłam sobie herbaty i od razu dostałam filiżankę z gotowym naparem. Pachniał ziołami.
- Czy Puszka Pandory zawiera wszystkie nieszczęścia jakie trapią ludzkość? - zapytałam, korzystając z chwili ciszy.
- Och, już od dawna nie - pokręciła głową srebrna czarodziejka. - Teraz
jest w niej coś innego... Tym bardziej więc elfy z Wenden nie chcą jej
nawet dotykać. Nawet na nią patrzeć. Ale posiadać ją chcą...
Zamyśliła się na moment, po czym ponownie zwróciła się do Djellii.
- Teraz możesz mi już oficjalnie przedstawić swoich towarzyszy - powiedziała władczo, na co dziewczyna z trudem zdusiła chichot.
- Miya jest dawną znajomą Lony - wyjaśniła. - A Ellil jest przyjacielem Miyi.
- Fajnie - podsumował bóg wiatru. - Jakoś dawno nie zdarzyło mi się zawrzeć żadnej przyjaźni.
- No dobrze - skinęła nam Arkia. - Zatem które z was jest tym zagrożeniem dla Natury?
- Zagrożeniem dla Natury? - oboje spojrzeliśmy po sobie z osłupieniem.
- Natura dobrze wyczuwa zakłócenia. Chciała je powstrzymać - białowłosa
wstała i zaczęła chodzić po pokoju. - A wy przybywacie spoza tego świata.
Jesteście z pozamaterialnej? Może któreś z was uosabia jakiś żywioł?
- Ja mam więź z jednym z żywiołów - mruknęłam. - Ale jako żywo go nie uosabiam.
- A ja tak - przyznał się Ellil. - Tyle że nic a nic z nim nie robiłem od kiedy tu jestem! Sama moja obecność przeszkadza?
- Bogowie są zazdrośni - szepnęła Arkia bardziej do siebie niż do niego. - Nie lubią konkurencji... Nieprawdaż?
Westchnęłam, bo przypomnieli mi się bogowie z Pieśni i już miałam się odezwać, kiedy do pokoju wpadł Rien.
- Przyglądałeś się tak długo czemuś konkretnemu? - czarodziejka zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem.
- Nie, ja... - z jakiegoś powodu się zarumienił. - Całe miasto przygotowuje się do festynu.
- Dobrze. Za dwa dni w Wenden odbędzie się uroczystość - wyjaśniła Arkia
Djellii, odesławszy chłopca gestem. - Świątynia na jakiś czas zostanie
prawie pusta, tak dla odmiany. Zaniesiesz wtedy Puszkę tam, skąd mój
drogi siostrzeniec ją wykradł.
- Ja?! - dziewczyna aż się zakrztusiła. - Więc to jeszcze nie koniec zadania?
- Według Deilony jesteście moimi dozgonnymi dłużnikami, a ja szanuję jej
zdanie - można by pomyśleć, że te słowa będą ironicznie, ale białowłosa
mówiła całkiem poważnie. - Oczywiście twoi towarzysze mogą ci pomóc,
jeśli nie masz już cierpliwości do moich fanaberii.
- Dlaczego sama tego nie zrobisz? - wtrącił się Ellil.
- Bo nie mogę opuścić wieży aż do nowiu, a dogodniejszej pory na oddanie
Puszki długo nie będzie - spojrzała na niego z ukosa (na tego
bezczelnego zakłócacza sił Natury, uch). - Poza tym, gdyby ktoś
przypadkiem zobaczył jak profanuję ją swoim dotykiem, wygnanoby mnie
natychmiast.
- A może i okazałoby się, że to podróbka - westchnęła Djellia. - Dobrze, odstawię tę rzecz na miejsce.
- Nawet jeśli wpadniesz w kłopoty, Deilona pewnie zjawi się w ostatniej chwili - zauważyła Arkia. - Ma w tym wprawę.
- No, nie wiem. Nasz sferolot jest w naprawie, musiałam z Lee lecieć do helderów pożyczonym...
- Pójdziemy z tobą - pocieszyłam ją. - Przyjrzymy się temu festynowi, a w
razie czego po prostu przerzucę nas z dala od wściekłych elfów. Mam z
takimi doświadczenie.
- Miya podróżuje po światach, zbierając opowieści - odpowiedziała
Djellia na pytające spojrzenie czarodziejki. - Przybyła do nas z Domeny
Promienistych.
Kiedy padła ta nazwa, Arkia zadumała się, a potem jej oblicze na chwilę
pociemniało. Zaraz jednak opanowała się i popatrzyła na mnie z
uśmiechem. Bardzo ładnym i bardzo miłym.
- To pięknie - rzekła. - Ja też byłam taką podróżniczką... Dawno temu.
O, a jednak nic się jeszcze nie wyjaśniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz