Heaven can wait, we’re only watching the skies
Hoping for the best, but expecting the worst
Are you going to drop the bomb or not?
Let us die young or let us live forever
We don’t have the power but we never say never
Sitting in a sandpit, life is a short trip
The music’s for the sad men
Can you imagine when this race is won?
Turn our golden faces into the sun
Praising our leaders we’re getting in tune
The music’s played by the madmen
Forever young, I want to be forever young
Do you really want to live forever,
Forever and ever?
Alphaville
Teraz, kiedy już siedzę przy własnym biurku i przeszkadza mi tylko Tenari, ciągnący za pasek od mojego szlafroka, jakoś trudno mi się cofnąć pamięcią do ostatnich wydarzeń. A przecież miały miejsce tak niedawno... Tylko że ostatnie dni zlały mi się w jedno i chwilę trwało zanim odzyskałam poczucie czasu.
Chociaż właściwie... Czy ja kiedykolwiek miałam poczucie czasu?
- Myślicie, że już wrócili z Kryształem do tej swojej bazy? - zapytałam Quedę.
- Jeśli miejsce jego ukrycia było łatwo dostępne... - mruknęła, mierząc spojrzeniem Carnetię. Nie odwiodłam jej od pozostania w Marzeniu, uparła się, że będzie mnie pilnować.
- Zawsze możemy na nich poczekać - zauważył Tas.
- Jasne - prychnęła Queda. - Z tobą - naukowcem bez żadnej woli walki i z telepatą-rekonwalescentem na pewno rozbijemy ich w pył!
- I z nami - przypomniała Carnetia. - I z Éveardem.
- Który może być teraz gdziekolwiek - dodałam. - Do tego, o ile pamiętam, nie wiemy nawet, w której z Trzech Dolin rezyduje Kenji.
- Dowiemy się - Rigel ciągle wyglądał ciut niewyraźnie i "odzywał się" rzadko, ale w przeciwieństwie do Quedy nie tracił optymizmu.
- Dobra - podjęłam decyzję. - Mam pomysł, od czego możemy zacząć poszukiwanie.
Na obszarze wykopalisk w Drugiej Dolinie praca trwała w najlepsze... I tak, zdaję sobie sprawę, że można było jakoś ciekawiej nazwać te doliny. Ale podobno to właśnie one zostały jako pierwsze stworzone przez bóstwa Srebrnej Domeny i tak już zostało.
- A ciebie co tu przywiało? - Pai Pai na mój widok wytrzeszczyła oczy.
- Szukam kogoś zorientowanego w terenie i padło na ciebie - uśmiechnęłam się, dając znaki towarzyszom że jak się odezwą, będze po nich. - Nie pomogłabyś mi w znalezieniu pewnych osób, które się tu skryły?
- Skryły? W Trzech Dolinach? - parsknęła śmiechem. - Toż tu wszystko widać jak na dłoni!
- No to może gdzieś w jaskiniach... Albo pod ziemią?
- Kochanie ty moje, coś źle trafiłaś. Co to ja, górnik jestem?
- A tam co niby robicie? - wskazałam ręką na potężną górę, poddawaną właśnie próbom wiercenia.
- Przeszukujemy - pokazała mi język. - Chodź, zobaczysz, kogo nam tu zesłali!
To dopiero była niespodzianka, gdy na szyję rzuciła mi się Shee'Na.
- Maddy, jak dobrze, że przynajmniej ty o nas pamiętasz! - pisnęła. - Głupia Lilly nic a nic nie pisała, dopiero jej musiałam sama wysłać list żeby ją obudzić!
- A nie pomyślałaś, że ona czekała na wiadomość od ciebie? - roześmiałam się. Wtedy podeszła moja szanowna świta, rozglądając się z zainteresowaniem.
- No no - nie wytrzymał Tas. - Piękny okaz srebrnego smoka Sera'fiel. To jedno z waszych odkryć?
- Nie, stażystka - odpowiedziała zimno Pai Pai, a Shee'Na zwęziła źrenice i syknęła po gadziemu.
- W zasadzie nie zgadłabym, że najlepszym miejscem praktyki dla początkującej czarodziejki będą wkopaliska - stwierdziłam.
- Ja też nie - Shee'Na od razu przestała zwracać uwagę na agentów. - Może się coś komuś pomyliło... Ale tu jest fajnie, bo mogę ćwiczyć wyszukiwanie przedmiotów i raz odkryłam taką świetną koronę, która po oczyszczeniu okazała się zło... - rozkaszlała się, bo zabrakło jej tchu. Powietrze było naprawdę mroźne.
- Albo obrazowanie myśli - dodała Pai Pai, uśmiechając się krzywo.
- Właśnie! - podjęła Shee'Na. - Bo widzisz, jakbym na przykład odebrała czyjeś myśli, potrafiłabym stworzyć projekcję osoby, która je emituje - oświadczyła dumnie. - Nawet nie wiedząc jak wygląda!
Ładne rzeczy. Oto jak bardzo nasze myśli mogą świadczyć o nas... Dobry przykład tej dziwnej magii arquillońskiej.
Shee'Nie nie wystarczały słowa, postanowiła poprzeć je demonstracją. Skoncentrowała się na chwilę i nagle obok pojawiło się jej idealne odbicie. Tylko trochę prześwitujące. Uśmiechnęło się do wszystkich i zniknęło.
- No dobrze - odezwała się Queda. - Ale spróbuj w ten sposób zobrazować czyjeś myśli, a nie tylko własne. Potrafiłabyś?
- Oczywiście, że nie - obruszyła się Shee'Na. - Musiałabym być jakąś telepatką czy czymś takim! Gdzieś ty się uchowała, że takich oczywistych rzeczy nie wiesz?
Nie mogłam nie parsknąć śmiechem, a Rigel, który też wyglądał na rozbawionego, przymknął oczy i wykonał ruch głową w stronę Shee'Ny, jakby dając jej jakieś znaki. Na moment jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, ale skoncentrowała się znowu... I nagle stała przy niej postać Quedy. A przynajmniej z założenia Quedy, bo wyglądała jak narysowana ręką przedszkolaka.
- No tak. Jak widać, w czyichś myślach nie jestem wprawiona - machnęła ręką, rozwiewając projekcję i uśmiechnęła się do telepaty z uznaniem. A Queda się obraziła.
- Czy po to tu przybyliśmy by marnować czas? - wysyczała. O dziwo, poparła ją Carnetia.
- Żaden czas się nie marnuje - odparowałam. - O pośpiechu mówilibyśmy dopiero gdyby Kenji zdobył wszystkie trzy Kryształy... Połączył w jedno trzy rzadkie rodzaje kamieni...
- Tego dokonał Tas - przyznała agentka. - Ale znalezienie Kryształu Ognia będzie dla tamtych kwestią czasu, jeśli dalej będziemy się tylko... Bawić!
Zamrugałam i rzuciłam Rigelowi porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiechnął się.
A niech go, nic im nie wyjawił!
Napadła mnie ochota na podroczenie się trochę z END-em. Zdjęłam z szyi wisiorek i, nie bacząc na ich zdziwienie, zaczęłam uderzać nim o najbliższą skałę. Metal, którym został pokryty, potrafi zagłuszyć działanie każdej mocy, ale łatwo się kruszy...
- Teraz może i go znajdą - powiedziałam w końcu, pokazując im Kryształ Ognia i czując przepływającą przeze mnie jego energię, tak jak kiedyś, dawno temu. - Chyba że pierwsi znajdziemy ich.
- Nie mam tak niemożliwego zasięgu - powtórzył Rigel któryś raz z kolei.
- Wierzę w ciebie - klepnęłam go w ramię. - Jeśli tutaj nie wychwycisz żadnej obcej myśli, przeniesiemy się do innej doliny.
- Jak miło byłoby mieć jakiś lepszy pomysł - powiedziała z zadumą Queda. Tas nie wyraził żadnej opinii.
- Tu wszędzie czuję obecność tych teggitów z wykopalisk - poinformował Rigel z rezygnacją. - Mogę im wejść do umysłów, ale nie czuję nic poza nimi. I nami.
- Zakładacie, że mogą być gdzieś pod ziemią - zamyśliła się Pai Pai. - Więc może spróbujcie tam? - wskazała na wspomnianą już górę.
- Wiesz, co robisz? - spytałam przekornie. - Pomagasz szemranym.
- Ty też - odcięła się. - A zawsze się odgrażałaś, że w życiu tego nie zrobisz, choć też jesteś istotą Chaosu.
- Chaos może mieć różne oblicza - wzruszyłam ramionami. - Tak jak różni są ci, których mienimy jego Filarami...
Udaliśmy się w kierunku góry. Akurat trwała przerwa obiadowa i dokoła było pusto.
- Myślicie, że tam w środku może być coś poza litą skałą? - zapytała sceptyczka Queda.
- Tam jest podobno skarb! - zawołała Shee'Na z entuzjazmem. - Najstarsze i najświętsze sekrety Srebrnej Domeny są ponoć pochowane gdzieś w tej górze albo pod nią! Tak zawsze mówił tata, ale babcia w to nigdy nie wierzyła.
- I będziecie profanować świętość tego miejsca?
- Nie będziemy - mruknęła Pai Pai. - Ta góra jest otoczona jakąś barierą. Od miesiąca próbujemy ją sforsować i nijak się nie udaje.
- Czary? - zainteresował się Tas.
- Nie wiem... Żadna magia też na toto nie działa - nachmurzyła się teggitka. - Podejrzewamy, że ma to gdzieś swoje źródło i należy je zlikwidować... Tylko najpierw musimy je znaleźć.
- A jeśli nie jest magiczne tylko techniczne? - podchwycił agent. - Ten dzieciak - gdy faktycznie był jeszcze dzieciakiem - wychowywał się u dalekiego krewnego, wynalazcy. A jeden z jego ludzi jest świetnym technikiem.
- Fakt, ten wariat Ronald, który przenicował własną siostrę na metalową puszkę - przytaknęła Queda i nagle odezwał się w niej długo tłumiony optymizm. - Rigel, sięgnij tam myślami! Jeśli nic dotąd nie przekroczyło tej bariery, to może one tak?
Westchnął, ale kiwnął głową i zabrał się do dzieła. Dość długo to trwało i widziałam, że wkłada w to sporo wysiłku... Ale nagle coś wychwycił i przerzucił do zaskoczonej Shee'Ny. Wykazała się refleksem i stworzyła projekcję osobnika równie malowniczego jak przedtem wizja Quedy. Żadne z nas by go nie rozpoznało, gdyby nie cztery czerwone krechy na jego - z założenia - twarzy.
- Hehehe! - zarechotała Carnetia. - Ładnie urządziłam sukinsyna!
- Są tam gdzieś, są! - pisnęła Queda jak mała dziewczynka. - Miya nas tam teleportuje, prawda?
- Jasne, i skończymy jako odciski w skale - ostudziłam jej zapał. - Będą mieli archeolodzy co odkrywać. Słuchaj, skąd ja mam wiedzieć gdzie dokładnie się teleportować?!
- Podążaj za myślą - przekazał mi Rigel i rzeczywiście, rzucił mi jakąś niewyraźną myśl. Czepiając się jej, otworzyłam portal, bo czy miałam jakiś wybór?
- Widzisz, teraz ty też pomogłaś szemranym - Pai Pai zwróciła uwagę Shee'Nie.
- Pomogłam Mad - odcięła się i były to ostatnie słowa jakie usłyszałam zanim weszliśmy w portal...
...i trafiliśmy w zawirowanie...
Znalazłam się w jakimś małym pomieszczeniu, oświetlonym tylko w jednym punkcie. Światło z wielobarwnej kuli padało na leżącą pod nią dziewczynkę o jasnych włosach...
...Znajome wspomienie. Lex mnie przyprowadził w to miejsce rok temu... I dotąd nic się tu nie zmieniło?
Może gdybym wtedy nie stawiała głupich pytań, ominęłoby mnie to wszystko?
- Nie podchodź bliżej - ostrzegł mnie chłopięcy głos.
- Nie podejdę - powiedziałam cicho. - Wiem, że to wymiar w wymiarze... I nie płynie w nim czas, prawda?
Rudowłosy chłopiec podszedł, patrząc na mnie z uwagą.
- Skąd ja cię znam? - zapytał. - Choć nie, źle zadałem pytanie. To ty próbowałaś nam odebrać kiedyś te posążki... Powinienem raczej się zastanawiać. d l a c z e g o cię znam. Co takiego nas ciągle styka?
- Zbiegi okoliczności - westchnęłam. - Czy to ta dziewczynka jest powodem, dla którego tak gorączkowo chcesz kontrolować czas?
Uśmiechnął się lekko, niemal przyjaźnie.
- Oni, ci z Omegi, nie potrafią zrozumieć. Ale ty... Tobie mogę opowiedzieć, zanim oddasz mi Kryształ Ognia, prawda?
Nie miałam nic przeciwko opowieści, o oddaniu Kryształu mogłabym podyskutować.
- Jak rodzice zginęli, mieszkałem u takiego jednego - zaczął markotnym tonem i w tym momencie naprawdę był dzieckiem, zagubionym dzieckiem. - Był konstruktorem i pewnego razu wyszedł ze swojej pracowni, oznajmając, że stworzył mi siostrę. Zajrzałem, a tam była ona, Ami. Całkiem jak żywa... Nie, nie jak żywa. Po prostu żywa.
Jeszcze raz spojrzałam na dziewczynkę. Nigdy nie powiedziałabym, że jest czymś innym niż zwykłym ludzkim dzieckiem...
- Przedtem nie miałem nikogo takiego jak ona... Nieważne ile razy mówił, że ona jest tylko androidem i nie potrafi czuć - ciągnął. - Aż raz zdradził mi, że zamontował w niej... Materiał wybuchowy, wiesz?
Jego uśmiech stał się teraz szalony.
- Powiedział, że od początku była nieudanym eksperymentem, więc gdy przyjdzie pora, wyśle ją w jakieś miejsce... Nie pamiętam gdzie, ale nie cierpiał tego miejsca... I całe wysadzi. Włączył ten ładunek i następnego dnia zginął.
- Zabiłeś go?
Kenji Hôdemei pokręcił głową ze śmiechem.
- Ona to zrobiła! - zawołał. - Pytała "czemu płaczesz, Kenji-nii?" a potem poszła i to zrobiła. Była bardziej udanym eksperymentem niż przypuszczał.
- Nie udałoby się rozbroić tego ładunku?
- Za bardzo był z nią połączony. To by ją zabiło... Zepsuło - zaśmiał się znowu. - Tak mówili wszyscy, do których ją zabierałem. Zostało jej jeszcze dwadzieścia minut istnienia.
- I dlatego to wszystko? Dlatego szukałeś sposobu na kontrolę nad czasem, przestałeś rosnąć i ukryłeś ją tam? Żeby nadal istniała?
- Tak. I nic nie stanie mi na drodze, ty też nie.
- A nie kierowała tobą po prostu żądza potęgi, pragnienie zyskania mocy zmieniania światów? - byłam w tym momencie okrutna, ale nic na to nie mogłam poradzić. - Łatwo się zasłaniać szczytnymi celami, Kenji-kun. Czy naprawdę cel uświęca środki?
Przerwałam, gdy strumień gwiezdnej energii omal mnie nie trafił.
- A jednak nie rozumiesz! - krzyknął Kenji, a wyraz jego oczu wzbudził we mnie lęk. - Nic nie rozumiesz, nikt nie rozumie!!
Ale zamiast zaatakować ponownie, upadł na kolana i zaczął uderzać pięściami o podłogę.
I nagle - nie bez zdziwienia - zdałam sobie sprawę, że klękam przy nim, chwytam jego dłoń i kładę na niej Kryształ Ognia.
- Dobrze - powiedział. - Za chwilę zobaczycie.
Podniósł się i wykonał gest ręką - dziewczynka zniknęła ze swojego posłania i stanęła przed Kenjim. Oczy miała otwarte, uśmiechnęła się i zawisła mu na szyi.
...Nawet mi nie podziękował.
Patrzyli na mnie to ze zdziwieniem, to z wyrzutem. Wszyscy stali dokoła podwyższenia, na którym leżał dziwny kamienny dysk. Moi towarzysze. Świta Kenjiego - Kan Yun, Rally, Ronald i ten podrapany przez Carnetię.
I Dárce - trzymał się z dala, wciśnięty w kąt, a na twarzy miał wypisaną nienawiść.
- Jaka powinna być kolejność tych kryształów? - chłopiec już je ułożył na dysku, ale nic się nie stało.
- Sam nie wiesz, jak się do tego zabrać, chłopcze - zaśmiał się sucho Dárce. - Więc może lepiej daj sobie spokój?
- Nie. Nie dam - syknął Kenji. - Już tak niewiele czasu zostało... To się musi stać teraz!
Ami stała obok niego i patrzyła na kryształy z uśmiechem. Chyba wydawały jej się ciekawą łamigłówką i zastanawiała się dlaczego jej "brat" tak łamie sobie nad nimi głowę.
- Może po prostu przyjmiesz naszą pomoc zamiast uparcie trzymać się swojej dumy? - Ronald doskoczył do niego, gotowy wziąć sprawę w swoje ręce.
- A wtedy ty zabierzesz to wszystko dla Omegi, tak? Mowy nie ma!
- I tak mógłbym to zrobić. Zauważ, że my wszyscy, którzy ci pomagamy, należymy do Omegi. Mamy przewagę liczebną.
Uśmiechnął się szyderczo, słysząc syk rozdrażnienia chłopca. Ale nie spodziewał się, że znajdzie godnego przeciwnika...
- Nie groź mu - androidka postąpiła krok do przodu; minę miała błagalną. - Proszę, nie bądź dla niego niedobry - powiedziała, chwytając Ronalda za ręce. Musiała mieć silny uścisk, bo agent Omegi wytrzeszczył oczy i odebrało mu mowę. Próbował uwolnić ręce, ale mu się nie udało.
- Sam widzisz, że nie ma co ze mną zadzierać - rzekł Kenji. - Ami jest moją najgroźniejszą bronią, a jeśli będziemy tracić czas, wysadzi nas wszystkich w powietrze. Chcesz tak?
Agent pokręcił głową i dziewczynka go puściła.
- Ale proszę - powiedział niedbale Kenji i cofnął się. - Sprawdź, na ile cię stać.
Ronald stanął przy Kryształach, ale również nie wiedział w jakiej kolejności je ułożyć.
- Każdemu odpowiada jedno słowo - usłyszeliśmy znów cichy, lecz świetnie słyszalny głos Dárce'a. - Trzeba odgadnąć te słowa i odczytać ułożone z nich zdanie.
- Ależ Szlachetny! - krzyknęła w jego stronę Queda. - Dlaczego im pan pomaga?!
Nie odpowiedział. Czyżby Kenji zapewnił mu skorzystanie z Kryształów, gdy sam już to zrobi? Dárce mi nigdy nie wyglądał na takiego, co to idzie na ustępstwa, więc trudno mi było w to uwierzyć...
Ronald jeszcze nie ułożył klejnotów, ale wymawiał pod nosem ewentualne kombinacje słów.
- Ogień, wiedza, światło... - mówił. - Wiedza... Światło wiedzy... Światło wiedzy?
Przebiegł wzrokiem po zebranych. Ani słowa z ich strony... Tylko jedno skinięcie głową. Na zachętę.
- Światło wiedzy... - agent gorączkowo ułożył na dysku Kryształy i dokończył. - ...Pali!
I spaliło.
W mgnieniu oka agent Omegi stał się żywym słupem ognia. Zdenerwowany Kenji zabrał Ami i odbiegli na bok. Wszyscy cofnęli się pod ściany.
- Ronaaaaaaaaaald!!! - krzyczała Rally piskliwie, ale i ją odciągnięto. Od płomienia buchało przeraźliwe gorąco i nikt nie śmiał się do niego zbliżyć dopóki sam się nie rozwiał, odsłaniając pustkę.
- O jednego mniej - mruknęła Queda, nie bez triumfu w głosie.
Kenji rzucił się do podwyższenia z Kryształami, ale Dárce okazał się szybszy. Zastąpił mu drogę.
- Wybacz, chłopcze - powiedział bez skruchy w głosie. - Ale głupcom nie należy dawać takich zabawek do rąk.
- Płonie - wycedził Kenji. - Nie "pali", ale "płonie", prawda? Tak to powinno brzmieć?
- Mógł się jeszcze do końca zastanowić - skinął głową arystokrata. - Ale teraz już za późno. Zabieram Kryształy.
- Nie zrobisz tego!!! - chłopiec cisnął w niego kulą energii, ale już i inni zaczęli się zbierać wokół podwyższenia. Tylko ja ciągle stałam z boku.
I Carnetia.
Czułam na sobie jej wzrok, niemal słyszałam słowa "pomóż Éveardowi". Do diabła.
Zaczęła się już regularna bitwa między END-em a Omegą, między Dárcem a Kenjim. Żaden nie miał zamiaru przegrać. I mogłam zrobić tylko jedno - przenieść siebie i Carnetię tuż obok Kryształów, dotknąć ich i powiedzieć:
- Światło wiedzy płonie.
I faktycznie, pojaśniało, zapłonęło i Kryształy wniknęły w dysk, tworząc coś w rodzaju... Zegara? No dobrze. Teraz to dopiero by się Kenji głowił nad obsługą. Już wszyscy zobaczyli, co zrobiłam, przestali atakować siebie nawzajem i spoglądali na mnie z oczekiwaniem. A dwóch z nich - z największym.
Patrzyłam na mieniącą się tarczę w moich dłoniach i zastanawiałam sie nad naturą czasu. Czego mogłabym dokonać mając coś takiego do dyspozycji? Czy potrafiłabym manipulować czasem?
I czy w ogóle mi to potrzebne, skoro...
Uderzyła mnie nagła myśl, że gdybym zechciała... Gdyby...
Przerwało ją niespodziewane szarpnięcie. To Carnetia wyrwała mi dysk z rąk. Otoczyła ją poświata, zaczęła emanować mocą podobną jaką widziałam u Vaneshki gdy broniła Leo przed Ernem. Anielska moc?
- Carnetio, oddaj mi to - Dárce wyciągnął do niej rękę. - Proszę...
A ona posłała mu złośliwy uśmiech.
- Jak myślisz, Éveard? - odezwała się słodko. - Czy to da się połamać?
Trzy kamienie, z których został zrobiony dysk, są twarde, każdy z osobna. Ale połączone są nietrwałe, jak nietrwała jest teraźniejszość...
Dysk rozprysnął się w rękach Carnetii na tysiące kawałków. I nie było już Kryształów Niebios. Było tylko głośne wyładowanie, które zatrzęsło pomieszczeniem. Strop zaczął się obsuwać. Agenci Omegi zebrali się razem i zniknęli. Tak jak zniknął Dárce.
- No dobra - powiedziałam. - Wszyscy do mnie, wynosimy się stąd zanim wszystko zawali się nam na głowy!
Błyskawicznie znaleźli się przy mnie. Agenci END-u i Carnetia.
- Kenji-kun! Nie masz po co tam siedzieć! - zawołałam w stronę chłopca, który istotnie siedział na ziemi ze spuszczoną głową. Nie zwrócił na mnie uwagi.
I wtedy podeszła do niego Ami - ta dobra, kochająca siostra, anielsko uśmiechnięta Ami. Najgroźniejsza broń, powiedział. Czy bardziej widział w niej towarzyszkę w samotności, czy właśnie broń?
- No już, Kenji-nii - pogłaskała go po głowie. - Wstań i uciekaj.
Wstał, owszem. Ale zamiast zniknąć, mocno objął dziewczynkę.
- Zatańczmy w kole na dwie osoby - rzekł zachrypniętym głosem. - Tak jak dawniej. Zanim wszystko się skończy.
Roześmiała się i klasnęła w dłonie. Chwycili się za ręce i zaczęli tańczyć w kółko, coś przy tym śpiewając. A wszystko trzęsło się coraz mocniej.
- Nic tu po nas - zrozumiałam i teleportowałam nas na zewnątrz.
Wylądowaliśmy tuż obok zaskoczonej Pai Pai.
- Szybko wracacie - stwierdziła. - Mam rozumieć, że naprawdę byliście w tej górze?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale z wnętrza góry dochodziło dudnienie... I coś sobie przypomniałam.
- Pai Pai - rzuciłam. - Biegnij i powiedz wszystkim, żeby wiali jak najdalej stąd... I my też wiejmy!
Przeniosłam się poza teran wykopalisk, a moja wierna świta za mną. Z daleka patrzyliśmy jak potężna eksplozja rozrywa górę na kawałki.
- Taka mała dziewczynka, a taka wybuchowa - podsumowała lekko Queda, otworzyła przejście i cała trójka agentów opuściła Drugą Dolinę. Tylko Rigel obejrzał się i posłał mi jakąś miłą myśl, która dotknęła lekko mojego umysłu i zniknęła zanim zdążyłam ją uchwycić.
- Cóż, nie znaleźliśmy tam świętych tajemnic Srebrnej Domeny - westchnęłam. - Ale i tak Pai Pai jeszcze mi nawrzuca za ten bałagan.
Usłyszeliśmy czyjeś kroki. Za nami stanął Dárce - zaskoczyło nas, że nie wyniósł się na dobre.
- Nie ma już Kryształów Niebios - powiedział. - Ale są inne sposoby... Zawsze będą jakieś sposoby. Ten dzieciak nie potrafił już dłużej czekać, ale ja nie zamierzam się poddać. Zatem... - spojrzał na mnie przeszywająco. - Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
- Może się jeszcze kiedyś spotkacie?! - prychnęła Carnetia.
Przyjrzał jej się uważnie, podszedł i położył jej ręce na ramionach.
- A co do ciebie, Carnetio... - chwycił lekko jej podbródek, uniósł jej twarz i pocałował. Bez żadnych emocji, za to ona gwałtownie wpiła się ustami w jego usta i wyglądało na to, że nigdy się od niego nie oderwie.
A jednak to zrobiła - i zdzieliła go w twarz otwartą dłonią.
- Pewnie zasłużyłem - powiedział głosem bez wyrazu. - Żegnaj, Carnetio.
I tyle go widziałyśmy.
Uff, dobrnęłam do końca. Nie tylko do końca tego zapisku, ale również, jak się wydaje, do końca afery z Kryształami.
I tylko jedno będzie mi przypominało przeszłość. W dodatku tę najbardziej spychaną w niepamięć. To, że dotknęłam Kryształu Ognia i trochę jego mocy znów we mnie wniknęło. Powinnam pozwolić, aby moja krew zawrzała i zużyć tę odrobinę mocy. Nigdy nie poczuję się istotą ognistą, nie ma mowy. A jednak...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz