I nadszedł ten niecierpliwie oczekiwany wieczór, kiedy stanęliśmy na progu domu na Rozdrożu.
Trójka zapowiedzianych gości i jeden nie do końca zapowiedziany -
mianowicie, z Satsuki przybył Sapphire, który, jak mówiła, nie mógł się
od niej odczepić. Fakt, u mnie też był dwa dni temu i na czas pieczenia
ciast zostawiłyśmy go na łaskę i niełaskę Tenariego, więc teraz był już
pewnie gotowy na wszystko. W każdym razie nasza czarująca gospodyni
Vanille powitała nas serdecznie. Zwłaszcza demoniątko.
Miałam nadzieję, że na wieczerzy nie będzie nic przypominającego cheeseburgery.
Oprócz nas był też Rick, jego siostra Noelle, Andrea i oczywiście Blue. A
także Clayd, dla którego było to pierwsze Przesilenie poza Althenos.
Poza tym był śnieg, zamarznięte jezioro (chciałabym je zobaczyć iskrzące
w słońcu!) i wspaniała atmosfera. Tak po ziemsku świąteczna.
Czy muszę mówić, że zanim podano do stołu, spędziliśmy parę miłych chwil na dworze, obrzucając się śniegiem? Chyba nie.
- A!!! Szafir! Co ty kombinujesz?! - Satsuki gwałtownie odwróciła głowę, wskutek czego została pocałowana w ucho.
- Oj, nie bądź taka - chłopak spojrzał na nią żałośnie.
- No, co? - burknęła, otrzepując się ze śniegu. Świetnie, cały przedpokój w śniegu.
- No, jemioła!
Obie spojrzałyśmy w górę. Faktycznie, potężna kula jemioły zwieszała się z sufitu.
- Taaak - podeszła do nas Vanny, holując za sobą Clayda i Tenariego na
przyczepkę. - Blue to ostatnio przytargał, nie mam pojęcia skąd i po co.
Przecież nie wyobrażam sobie, by miał z kimś pod tym stanąć!... - nagle urwała i zadumała się nad czymś, wywołując tym śmiech u Clayda.
- A po co się wiesza w domu jemiołę? - uśmiechnął się szeroko Sapphire. - Saaat...
Ale ona tylko się roześmiała i pobiegła na górę. Dopędziliśmy ją szybko i
zamiast grzecznie zasiąść do stołu, zaczęliśmy biegać po domu. Aż
dziwne, że nikt nas nie złapał za fraki i nie usadził na miejscach. Nie
obyło się bez zaliczenia mojego ulubionego miejsca na Rozdrożu, czyli
strychu, a także bez włączenia wieży na cały regulator. Oczywiście
popłynęły świąteczne piosenki, z Last Christmas na czele. No proszę, nawet tu to można usłyszeć...
W końcu, trochę zadyszani, zajęliśmy miejsce przy stole. Zimowe szaleństwa zaostrzają apetyt. Tenariego.
- Co jest, dwójka niezapowiedzianych gości? - głowił się Rick, patrząc na puste krzesła i nie mogąc się nas doliczyć.
- Nie, dwójka, która utknęła pod tą nieszczęsną jemiołą - prychnęła Andrea, wnosząca właśnie kolejne danie. - A pal ich licho.
- No, przecież wisi jeszcze druga na górze - uśmiechnął się złośliwie Blue. - Starczy dla wszystkich!
Dzięki umiejętnościom kulinarnym Andrei wieczerza wigilijna była godna
zapamiętania i opowiedzenia następnym pokoleniom, aczkolwiek przysmaki
przyrządzone przeze mnie i moją siostrę wyglądały na stole jak obrazy
kubistyczne zabłąkane na wystawie impresjonizmu. Na szczęście były
jadalne. Keks nie wzbudzał specjalnych obaw, a placki z jabłkami, mimo
że z wierzchu trochę czarne, wewnątrz miały jednak jabłka, a nie węgiel.
I wszyscy próbowali nie mówić z pełnymi ustami. A było o czym rozmawiać!
Andrea projektowała mi suknię na bal i zastanawiałam się jak to pogodzi
z kreacją dla Vanny... Sat wypytywała mnie o aleję i chciała się tam
kiedyś wybrać... A Blue niespodziewanie często wymyka się do Marzenia,
jak mi wyznała na ucho Vanny, gdy już oderwała się od... Jemioły.
Były także prezenty pod prześliczną choinką w doniczce, co odnotowałam z
pewną paniką. Bo się tak z pustymi rękami wepchałam... Ale nie, o
prezentach więcej napiszę, gdy będę na to psychicznie przygotowana.
Teraz nie ma szans.
Później, gdy już się najedliśmy, zaczęło się przypominanie sobie
rozmaitych okolicznościowych pieśni i piosenek, bo większość z nas tylko
na śpiewanie miała siłę. Tylko Ten-chan się wyłamał i znalazł siłę na
fruwanie dokoła stołu i wsadzanie nam w usta różnych pozostałości po
kolacji. Krytyk naszych zdolności wokalnych się znalazł, też coś. Mógłby
sam spróbować.
I zastanawiałam się czy jeszcze gdzieś zebrała się dziś taka mieszanina
różnych ras z różnych światów żeby obejść Przesilenie, a raczej
Gwiazdkę. Pewnie w Marzeniu - będą mi musieli opowiedzieć co robili tego
dnia. Egil nigdy przedtem nie spotkał się z takim świętem...
W każdym razie, mimo tego zróżnicowania, czułam, że prawdziwa z nas wspólnota. Bo o to przecież w tym dniu chodzi, prawda?
Jak zwykle straciłam poczucie czasu, dlatego gdy pojawiłam się z
powrotem w Blue Haven, było już przed północą. Oczywiście Vanny mnie
zatrzymywała, ale bolała mnie trochę głowa i chciałam się wyspać, a
gdybym została na Rozdrożu, chyba by mi się to nie udało.
Tenari był akurat zajęty książeczką z baśniami, którą dostał ode mnie
pod choinkę, więc szybko przeszłam do domu, aby schować prezent od Vanny
pod łóżko, inaczej by się do niego dorwał i byłaby katastrofa... Ale
nie spodziewałam się, że zastanę kogoś śpiącego w moim fotelu.
Podeszłam cicho, zastanawiając się jak długo musiał tu siedzieć, że w
końcu nie wytrzymał i odpłynął. I dlaczego był właśnie tutaj, zamiast
wrócić do siebie, pozapalać te swoje lampy i podlać nocną łzę.
Oczywiście spał jak kamień, a na jego kolanach zwinęła się w kłębek
Strel i udawała, że śpi.
- No już, nie musisz pilnować. Wróciliśmy - szepnęłam, głaszcząc ją po
łebku. Natychmiast otworzyła oczy i miękko zeskoczyła na podłogę.
Miałam trzy wyjścia: pozwolić Aeiranowi odespać, obudzić okrutnie i
wykopać albo wykopać bez budzenia, ale z okazji czasu dobroci dla innych
zdecydowałam się na to pierwsze. Zgarnęłam lotofenka i wróciłam do Blue
Haven.
- Ten-chan, dzisiaj piżama party w herbaciarni! - zawołałam, zabierając
się do rozkładania kanapy. - Może nam Strel przemówi ludzkim głosem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz