16 XII

Dopiero co zjadłam śniadanie, a tu już gość! W dodatku taki, którego pojawienie się nie wróży zbyt dobrze.
- Rigel, lubię cię - oznajmiłam szczerze. - Ale jeśli choć spróbujesz pomyśleć o tych przeklętych Kryształach, wywalę cię w międzysferę na dziób.
- Nawet nie śmiem - odebrałam. - Zostaw wszystko tak jak jest, żeby nie pomyśleli, że uciekłaś. Kieruj się do Trzech Dolin w Srebrnej Domenie.
Ukłonił się i tyle go było. Mogłabym mu pogratulować, wyniósł się niemal w stylu Xelli-Mediny. Co mi humoru nie poprawiło.
Skoro radził bym zostawiła wszystko jak jest, musiał mieć nadzieję, że szybko wrócę. Ja też miałam taką nadzieję. Tenari jeszcze spał i wyglądało na to, że pośpi długo. Ostatnio wrócił do nocnego trybu życia i szaleje, nie dając mi zasnąć...
Przed wyjściem przystanęłam na moment i założyłam na szyję łańcuszek z Kryształem Ognia ukrytym w wisiorku.

Do wszystkich diabłów, dlaczego nie sprecyzował gdzie konkretnie w Trzech Dolinach powinnam się stawić?! Trochę się naszukałam, zanim dobiegło mnie wreszcie wołanie. Mentalne.
- Przepraszam za te niedogodności - przesłał mi Rigel chwilę później, gdy już się spotkaliśmy. - Za to jeśli ktoś cię śledził, na pewno go w ten sposób zgubiłaś.
- Jesteś przewrażliwiony - wytknęłam mu. Siedział na kamieniu, w towarzystwie wysokiego, chudego faceta o bezbarwnym wyglądzie, okutanego w burą pelerynę. Taki mógłby łatwo zniknąć w tłumie i szybko zostać zapomniany. Żaden z nich nie pasował zaś do krajobrazu.
Właśnie zaczął sypać śnieg.
- W dodatku zwabiłeś mnie tu podstępem - kontynuowałam.
- Nie było żadnego podstępu, tylko jasne i zrozumiałe wezwanie - odezwał się skrzypiącym głosem ten nieznajomy. - Mogłaś na nie nie odpowiadać.
- Ciekawość okazała się silniejsza niż rozsadek - westchnęłam. - I tak oto wychodzę na wspólniczkę END-u.
- Wolałabyś Omegi? - usłyszałam z tyłu wesoły głos.
Tuż za mną pojawiła się niebieskoskóra kobieta, którą już kiedyś spotkałam, Queda. Za nią, w pewnym oddaleniu, stała postać szczelnie opatulona płaszczem z futrzanym kapturem.
- No no - przewróciłam oczami. - Ern też będzie?
- Jakoś nie żywił specjalnego pragnienia przygody - zachichotała Queda, podchodząc bliżej i ciągnąc za sobą towarzyszkę.
- Trzeba było go zmusić, kimkolwiek jest. Tak jak mnie - odezwała się tamta z sarkazmem. Zatkało mnie na dźwięk jej głosu.
- I jeszcze w dodatku duszę się w tym... kaftanie bezpieczeństwa - nie przestawała mówić Carnetia, odchylając trochę kaptur.
- Zanim go włożyłaś, było ci za zimno - przypomniała Queda. - Zdecyduj wreszcie.
- Zdecydowałam zostać w domu, ale ty mnie zignorowałaś
- Bo tak dawno nie spotkałam nikogo z mojej rasy - odparła agentka żałośnie. - Nie mogłam sobie po prostu odmówić!
Carnetia tylko prychnęła i przystanęła obok mnie.
- Co to za kółko wzajemnej adoracji?
- Niestety agenci Chaosu - wyjaśniłam. - I mam dziwne przeczucie, że potrzebna im jest twoja pamięć.
- Jeśli chcą, żebym podzieliła się z nimi moją wiedzą - uśmiechnęła się triumfalnie. - Nigdy tego nie zapomną.
- Nie wątpię - mruknęłam, a następnie rzuciłam głośniej w kierunku agentów. - Będziemy tak tu siedzieć bezczynnie?
- Musimy jeszcze na kogoś zaczekać - odpowiedział mi ten najwyższy.
Domyślałam się, na kogo, więc nie zdziwił mnie widok lądującego na ziemi pojazdu międzyprzestrzennego, niewielkiego, lecz zwrotnego i lśniącego jakby został świeżo zakupiony - lub wykonany na zamówienie. Drzwi pojazdu otworzyły się przed kimś bogato ubranym i pełnym dostojeństwa.
Wyszedł na zewnątrz i otaksował nas wzrokiem.
- Zaczekaliście - powiedział, jakby z lekkim zdziwieniem. - A przecież moja nieobecność oszczędziłaby wam niepotrzebnych dylematów.
Rigel uśmiechnął się lekko, Queda dygnęła. Carnetia zaś wyglądała jak ktoś zagnany w kąt, zaszczuty i... wygłodzony. Tak, rzadko kiedy widuje się taki głód jak w jej oczach. Chyba chciała coś krzyknąć, ale sama była zdumiona słysząc tylko swój zduszony jęk:
- Éveard... Éveard...
- Witaj, Carnetio - zwrócił się do niej poufnym, intymnym tonem. - Czy uwierzysz, jeśli powiem, że brakowało mi wizyt u ciebie?
Oszołomiona, zdołała jednak słabo pokręcić głową.
- Już rozumiem... Jakiej pamięci ode mnie chcecie - wykrztusiła i uniosła zaciśnięte pięści jakby chciała się bić. - Ale kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że nie dowiesz się, gdzie jest ten cholerny kryształ!?
- Czyżby miał pan z tą osobą na pieńku? - zapytała Queda. - Tego nie wiedziałam. Może nie trzeba było jej tu przyprowadzać?
- Może... Carnetio, posłuchaj mnie - spróbował Dárce. - To nie ja chcę odnaleźć Kryształ, lecz oni. Ja jestem tu tylko na ich prośbę.
- Więc trzeba było tej prośby nie słuchać - uśmiechnęła się upiornie. - Może bym wtedy uwierzyła... Że przestałeś już szukać sposobu, by przywrócić do życia tę, tę...
- Wystarczy - uciął. - Zamilcz, Carnetio, zanim powiesz coś, czego będziesz potem żałować.
- O nie, na pewno nie będę żałować! - syknęła. - Więc jeśli nie chcesz, żeby twoja wrażliwa dusza cierpiała z powodu moich słów, odeślij mnie do domu, rozumiesz?! Przestań tracić czas na...
Urwała i zachwiała się, patrząc ze zdziwieniem na swoje ramię, a następnie wyszarpnęła coś z rękawa i rzuciła w śnieg. W chwilę później przytrzymywał ją mocno wysoki i groźnie wyglądający mężczyzna, który wyszedł znikąd. Za nim stanął człowiek z ogoloną głową - psionik z Omegi, niech go...
- Racja, nie warto tracić czasu - usłyszeliśmy ironiczny głos Kenjiego Hôdemei. Ten z kolei pojawił się w towarzystwie rozczochranego faceta w długim płaszczu, z dziwnym pistoletem w dłoni. Wszyscy mieli na głowach połyskujące metalicznie obręcze.
- Ustawiliście się na widoku, kłócąc się tak, że głuchy by usłyszał - uśmiechnął się chłopaczek szeroko, podczas gdy za nim coraz bardziej były widoczne kontury pojazdu, stapiającego się w jedno z niebem i na oko większego niż ten Dárce'a. - Zachowujecie się, przykro mi to mówić, jak Omega. A my dla odmiany postępujemy jak END. Zabierzemy tę panią ze sobą.
- Nie śpi - stwierdził ten groźny, któremu Carnetia usiłowała się wyrwać. - Ale to dobrze; może umili nam lot. Całkiem pociągająca...
- Trochę za bardzo jak dla ciebie - oznajmiła mu wyniośle.
Kenji przyglądał się temu z niesmakiem, gdy Rigel błyskawicznie wyjął coś z kieszeni i wystrzelił tym w jego kierunku. Również trafił w ramię, które zawisło ciężko, jakby ciągnąc Kenjiego w dół.
- Pozwólcie nam więc w zamian zachować się jak wy - na twarzy telepaty również pojawił się uśmiech.
Kenji o mało nie upadł, ale natychmiast zjawił się przy nim Kan Yun.
- Ronald!! - zawołał chłopiec gardłowo. Zawołany potrząsnął burzą włosów, wcisnął jakiś guzik na swojej broni i strzelił do Rigela. Telepata nie zdołał uniknąć ataku, bo z pocisku wyłoniły się cienkie obwody, które owinęły się wokół niego i zajaśniały.
- Powodzenia - mruknął Kenji, wycofując się ze swoją świtą - i Carnetią - do pojazdu. Na to Dárce bez namysłu pobiegł do swojego stateczku i poleciał za nimi, nie poświecając nam ani spojrzenia. A było na co zwracać uwagę. Ciągle anonimowy wysoki agent END-u podbiegł do Rigela, chcąc wyplątać go z obwodów... Ale nie zdążył. Telepata upadł, wyraźnie wstrząsany bólem, choć nie odezwał się ani słowem.
Tylko mentalnie. Mentalnie coraz bardziej...
Chyba wszyscy złapaliśmy się za głowy, gdy jego krzyk przeszył nasze umysły i wwiercił się w nie bezlitośnie. Chyba, bo nie widziałam. Wzrok mi zaszedł mgłą. Wiem na pewno, że ja tak zrobiłam, później usłyszałam jak pozostali agenci padają, a potem sama zemdlałam.

Na szczęście ktoś musiał go wyłączyć, bo gdy się ocknęłam, już tylko dudniło mi w głowie. Nade mną pochylała się Queda.
- No już, nie spać - powiedziała, ale też wyglądała dość niewyraźnie.
- Która godzina? - to były pierwsze słowa jakie przyszły mi do głowy. - A zresztą... U mnie jest pewnie i tak inna niż tu.
Podniosłam się i rozejrzałam. Rigel leżał z zamkniętymi oczami na pelerynie chudego, który najszybciej doszedł do siebie. Kiedy podeszłam do niech chwiejnie, telepata się ocknął, spojrzał na mnie ze zdziwieniem i rozchylił usta... Ale potem jakby coś sobie przypomniał i zamknął z powrotem.
- Nie wyszło zbyt ciekawie, co? - jego pierwsza myśl ledwo do nas dobiegła.
- Chyba Omega zdobyła punkt - powiedziałam cicho.
- Przepraszam - uśmiechnął się równie słabo. - Sądziłem, że szybko się uwiniemy i wrócisz do domu zanim zdążysz zatęsknić... Ale pewnych rzeczy i osób nie wolno jednak nie doceniać.
- Na przykład twojego umysłu - prychnęłam. - Następnym razem użyj go przeciw nim, nie przeciw nam, OK?
Zamrugał, przewrócił oczami i znów stracił przytomność.
- I co teraz? - zapytałam. - Dárce zwiał, Kenji zwiał, może dacie sobie wreszcie spokój? Chyba że wiecie gdzie ich szukać...
- Nie musimy - pokręciła głową Queda. - Kenji tutaj wróci, ma swoją siedzibę w którejś z Trzech Dolin. Jak już wydobędzie z twojej znajomej miejsce ukrycia Kryształu Wiedzy...
Zacisnęła zęby i prychnęła. Wiedziałam, że urażona ambicja nie pozwoli żadnemu z nich się poddać.
- Więc lepiej się zmywajmy zanim to się stanie - zaproponowałam. - Lepiej przeczekać w jakimś bezpiecznym miejscu i naładować akumulatory.
- A znasz jakieś absolutnie bezpieczne miejsce? - uśmiechnęła się krzywo.
Westchnęłam. Wyglądało na to, że nie uwolnię się od tej przeklętej historii dopóki się nie zakończy, więc wolałam żeby przynajmniej stało się to szybko. Sobie nie zamierzałam ich zwalać na głowę, ale...
...Ale chyba znałam takie miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz