28 XI

Tak jak obiecywała Nindë, dowiozła mnie bez problemu, a Brangien i Arten jechali po jej śladach. Wjechaliśmy w ten dziwny magiczny korytarz, czy może aleję, ale na jej widok zaczęłam się zastanawiać czy nie pomyliły nam się jednak lokacje... Ponieważ do tej pory nie widziałam, by było tam jasno - a teraz przestrzeń wręcz świeciła srebrem. I mieniła się w oczach.
- Ależ pięknie - skomentowała Brangien z zachwytem. - I mówisz, że zmienia barwy?
- To ma jakiś związek z fazami księżyca - przytaknęłam. - Podczas nowiu było tu po prostu czarno...
- No dobra, ale taka zależność nie musi od razu świadczyć o tym, że to miejsce jest żywe.
- Clayd się z nim porozumiał - przypomniałam. - Więc coś tu musi być. Może nie od razu dusza, ale jednak... Coś.
- Magia tutaj aż wibruje - zauważył Arten. - Może to jest właśnie sedno sprawy?
- Znaczy, że niby magia ożywiła to miejsce? Jak w Straconym Mieście?
- Mnie, kochanie, nie pytaj - pokręcił głową. - Bo chyba nie wiem o czym mówisz.
- To nic, Miya opowie.
- Co to znaczy "Miya opowie"?! - fuknęłam. - Przyjechaliśmy tu na przejażdżkę, nie na słuchanie opowieści!
- Tak, pysiaczku, tak - Brangien zsiadła z konia, a potem ściągnęła mnie. - Sama zobacz, czy tu jest niebezpiecznie? Można sobie zrobić postój!
- Tylko dlatego, że Arten nie zna opowieści?
- Tak! Trzeba było mu ją opowiedzieć, kiedy miewaliście po temu okazje. A teraz ja muszę wszystkiego pilnować!
- Kiedy miewaliśmy po temu okazje - mroczny elf również zeskoczył na ziemę - zajmowaliśmy się niekoniecznie opowieściami. Czego powinnaś się domyślić.
- Ja się niczego nie zamierzam domyślać - burknęła, chyba zła, że zainicjowała taką rozmowę. - Miya, uspokoisz nasze cięte języczki i opowiesz nam o Nekh'An?
Westchnęłam ciężko, bo jaki miałam wybór?
- Dawno temu - zaczęłam standardowo - i względnie daleko stąd istniało wielkie i piękne miasto. Było ono słynne na cały świat, ponieważ pochodzili stamtąd najwięksi - i najlepsi - czarodzieje. I tam zmierzali również ci, którzy pragnęli czarodziejami zostać. Jednak nie tylko z tego powodu nazywano Nekh'An Magicznym Miastem, ale również dlatego, że uważano to miejsce za na swój sposób żywe. Mieszkańcy kochali je i wydaje się, że ono również kochało ich...
Urwałam na chwilę i zasłuchałam się w ciszę. Wszyscy milczeli, nawet Tenari, któremu już to kiedyś opowiadałam. I miałam wrażenie, że sama aleja jakby przestała się mienić. Jakby znieruchomiała, czekając na dalszy ciąg.
- Ale znalazł się jeden człowiek, który zamknął epokę dobrych dni - podjęłam. - Wychowanek i uczeń najwyższego mistrza magii, cudowne dziecko, z którym wiązano wielkie nadzieje. Tymczasem wyrósł na czarnoksiężnika bawiącego się życiem i śmiercią, okazał się osobą bez uczuć. Nauczył się przywłaszczać sobie ludzkie dusze i chciał mieć ich jak najwięcej. Dlatego pewnego dnia zaatakował Nekh'An.
Znowu zamilkłam, ale nie dla efektowności. Po prostu zaschło mi trochę w gardle.
- Najpierw rzucił klątwę na swego dawnego mistrza - ciągnęłam - aby nie stanął mu na przeszkodzie. Jednak nie pozbawiał życia każdego z magów - zabrał sobie duszę samego miasta. Czarodzieje, związani z Nekh'An duchowo i emocjonalnie, wyczuli to. Czuli jak miasto krzyczy w ich głowach, jak słabnie. Stanęli w jego obronie, ale ich czary obróciły się przeciwko nim. Wszyscy zginęli, a ich przeciwnik dostał ich dusze jak na tacy. Z Nekh'An pozostały tylko ruiny i od tej pory nazywa się je Straconym Miastem.
- A co się stało z czarnoksiężnikiem? - zapytał Arten i aż się zaskoczyła mnie ulga jaką odczułam gdy go usłyszałam. Czyżbym za bardzo się przyzwyczaiła do wtrętów Egila?
- Umarł - odpowiedziałam - Dużo później, ale jednak.
- Dobrze mu tak - skwitował, a mnie zrobiło się żal, że nie bardzo jest okazja by opowiedzieć mu coś jeszcze. To wszystko, co kazało mi zapalić świeczkę pod drzewem pamięci w Melgrade. Ale postanowiłam, że jeszcze to sobie odbiję. Do tego czasu Tares z Nekh'An może pozostać w mniemaniu Artena typowym czarnym charakterem. Najwyżej będzie miał niespodziankę.
- I jaki z tego morał? - rzucił kolejne pytanie.
- Tamto miasto zyskało coś w rodzaju duszy dzięki nagromadzeniu działającej tam magii - wyjaśniła Brangien. - Może więc właśnie czary ożywiły i to miejsce?
- Czyżby jakaś zapomniana magia znalazła tu swoje ujście? - załapał. - Jaka zatem? Jeśli związana z księżycem... Nie adepci z Ha'Tierny, bo oni byli źli, a to miejsce raczej nie.
- Wyznawcy Wielkiej Białej Bogini? - zadumała się moja przyjaciółka. - Nie, też nie pasują. Ich moc pochodzi z natury i do natury wraca.
- Może ci spod patronatu Tsuminy? - podsunęłam pół żartem. - Magowie z wysp Hon? Ale w takim razie ta aleja musiałaby być strasznie stara.
- A kto powiedział, że nie jest? - Brangien poderwała się na równe nogi. - Mam ochotę się przejechać i zobaczyć dokąd można nią dotrzeć!
Wskoczyła na El Fuego, najwyraźniej gotowa do szlaeńczej jazdy.
- No, już! - zawołała. - Kto się ściga?
- Ja! - odpowiedziała ochoczo Nindë. Tenari podfrunął na jej grzbiet.
- Nie moglibyście być... - zaczęłam, ale Brangien machnęła ręką, powiedziała "niedługo wrócimy" i tyle ją widziałam.
- Gonimy za nimi? - zaproponował Arten, uśmiechając się szeroko. - Został nam jeszcze jeden koń, zmieścimy się.
- Żeby twoją wybrankę do końca zazdrość zżarła? - zapytałam słodko.
- Daj spokój - żachnął się. - Przecież kto jak kto, ale ona nie byłaby zazdrosna. A już na pewno nie o ciebie.
- Wielkie dzięki...
- Wiesz co mam na myśli. Nadal jesteś uroczą, kochaną istotą, ale... No, w końcu ty nas wyswatałaś!
- Nie twierdzę, że zbrzydłam - roześmiałam się. - Tylko że taka chłodna uczuciowo istota raczej zazdrości nie wzbudzi. No tak, masz rację. Nie wzbudzi.
- Co ty wygadujesz - oburzył się. - Nie jesteś...
- To dlaczego zawsze uciekam? - przerwałam mu, nagle smutniejąc.
- Bo może po prostu jeszcze nie trafił się taki, który potrafiłby cię przy sobie zatrzymać?
Westchnęłam. On mógłby okazać się kimś takim, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Ale nadal miałam pewność, że za kolejnym razem trafił lepiej. Uśmiechnęłam się słabo.
- To co, jedziemy ich szukać?
- Przydałoby się.
Ale zanim wsiedliśmy na Artenową klacz, dobiegł nas stukot kopyt. Zbliżał się do nas znajomy czarny kształt.
Spojrzałam w tamtą stronę i zamarłam.
Nindë powróciła sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz