4 XI

Muszę przyznać, że Vanny świetnie się bawi na Carne. Jesteśmy teraz w Hassley, czyli w mieście składającym się praktycznie z samych ciemnych ulic. Niebezpieczne miejsce, a jednak po obejrzeniu go sobie z grubsza w moim towarzystwie kuzynka zaczęła się samowolnie wypuszczać na wyprawy. Stwierdziła, że na pewno się nie zgubi, bo to miasto przypomina jej miejsca, w których niegdyś bywała (nie wiem, czy chciałabym je zobaczyć). Z drugiej strony ciekawe, czy byłaby taka beztroska, gdyby jej na przykład zabrać Blue. Nie odstępuje jej na krok, bardziej jak osobisty bodyguard niż Strażnik Rozdroża, i Vanny to chętnie wykorzystuje... Choć nie przestają sobie przy tym dogadywać. Ale gdyby przy mojej kuzyneczce nie było Blue, jak by sobie poradziła gdy ścigali ją łowcy osobliwości? Swoją drogą była ogromnie zdziwiona dlaczego wśród rozmaitych kosmitów z wyłupiastymi oczami i innych indywiduów zabrali się właśnie za nią. Ale tacy jak oni zwykle mają nosa i wiedzą, kogo lub co łapać, choć nawet tutaj ich działalność jest nielegalna. Zdobycz jest potem dokładnie sprawdzana w jakichś zakazanych laboratoriach, a następnie preparowana i wystawiana na pokaz w galerii.
Tak, w Hassley mają nawet galerię. Ale bynajmniej nie sztuki.
Albo sprzedają Omedze. Zależy jaka jest cena.
Niemal żałuję, że nie zatrzymaliśmy się jednak w Sellah. Fakt, że przypomina raczej śmietnisko niż miasto, ale przynajmniej jedyni łowcy, jacy tam grasują, to łowcy części grzebiący w złomie.
Po co ja się w ogóle zgodziłam? Nie lubię tego miejsca, do diabła, nie lubię i tyle! I wcale nie dlatego, że stąd się wywodzi Lex. Po prostu to nie moje klimaty. W chwilach desperacji zaczynam tęsknić za baśniowością Foltrenu...
No cóż, Vanny chłonie Carne radośnie, jakby oglądała cyberpunkowy film w trójwymiarze. Przez różowe okulary.
A może tylko sprawia takie wrażenie, nie wiem. Nie jestem aż taką znawczynią charakterów, za jaką mnie niektórzy mają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz