Muszę przyznać, że Vanny
świetnie się bawi na Carne. Jesteśmy teraz w Hassley, czyli w mieście
składającym się praktycznie z samych ciemnych ulic. Niebezpieczne
miejsce, a jednak po obejrzeniu go sobie z grubsza w moim towarzystwie
kuzynka zaczęła się samowolnie wypuszczać na wyprawy. Stwierdziła, że na
pewno się nie zgubi, bo to miasto przypomina jej miejsca, w których
niegdyś bywała (nie wiem, czy chciałabym je zobaczyć). Z drugiej strony
ciekawe, czy byłaby taka beztroska, gdyby jej na przykład zabrać Blue. Nie
odstępuje jej na krok, bardziej jak osobisty bodyguard niż Strażnik
Rozdroża, i Vanny to chętnie wykorzystuje... Choć nie przestają sobie
przy tym dogadywać. Ale gdyby przy mojej kuzyneczce nie było Blue, jak
by sobie poradziła gdy ścigali ją łowcy osobliwości? Swoją drogą była
ogromnie zdziwiona dlaczego wśród rozmaitych kosmitów z wyłupiastymi
oczami i innych indywiduów zabrali się właśnie za nią. Ale tacy jak oni
zwykle mają nosa i wiedzą, kogo lub co łapać, choć nawet tutaj ich
działalność jest nielegalna. Zdobycz jest potem dokładnie sprawdzana w
jakichś zakazanych laboratoriach, a następnie preparowana i wystawiana
na pokaz w galerii.
Tak, w Hassley mają nawet galerię. Ale bynajmniej nie sztuki.
Albo sprzedają Omedze. Zależy jaka jest cena.
Niemal żałuję, że nie zatrzymaliśmy się jednak w Sellah. Fakt, że
przypomina raczej śmietnisko niż miasto, ale przynajmniej jedyni łowcy,
jacy tam grasują, to łowcy części grzebiący w złomie.
Po co ja się w ogóle zgodziłam? Nie lubię tego miejsca, do diabła, nie
lubię i tyle! I wcale nie dlatego, że stąd się wywodzi Lex. Po prostu to
nie moje klimaty. W chwilach desperacji zaczynam tęsknić za
baśniowością Foltrenu...
No cóż, Vanny chłonie Carne radośnie, jakby oglądała cyberpunkowy film w trójwymiarze. Przez różowe okulary.
A może tylko sprawia takie wrażenie, nie wiem. Nie jestem aż taką znawczynią charakterów, za jaką mnie niektórzy mają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz