25 XI

Zanim wróciłam do domu, obrałam jeszcze kurs na góry Fe'Xil, odwiedzić srebrne smoki. Wszystkie, na jakie się natknęłam, były w ludzkiej postaci, twierdząc, że jest wygodniejsza przy robieniu generalnych porządków. No dobrze, ale Przesilenie jest dopiero za miesiąc, nie musieli tak wcześnie zaczynać... Z drugiej strony, to znak, że Ka'Shet i jej gromadka już bez żadnych oporów uznają to miejsce za dom, a nie tylko za punkt tymczasowego pobytu. Bo przecież już dawno mogliby wrócić do Srebrnej Domeny i próbować "naprawić" Alkhai Golt, tymczasem tego nie robią. Nie chce im się?
Przegadałyśmy z Lilly cały wczorajszy dzień. Przenocowałam u niej i miała nadzieję, że przegadamy również dzisiejszy, ale trzeba przyznać - spieszyło mi się do Tenariego. Na pocieszenie obiecałam, że następnym razem go przywiozę. Bo czemu nie? Mały niesforny demon latający pośród świętych istot Ładu? Chciałabym to zobaczyć i Lilly też by chciała.
- Będziesz miała czas w najbliższych dniach? - zapytałam w którymś momencie. - Planuję małą wyprawę i przydałaby mi się osoba znająca się na "duchowych" sprawach.
- Nic a nic - pokręciła głową.
- Trudno... W takim razie zgarnę kogoś z Teevine.
- Wierz mi, sto razy bardziej wolałabym z tobą jechać niż siedzieć tutaj - mruknęła Lilly. - Od kiedy nie ma Shee'Ny, nie mam na kogo zwa... liczyć, że mi pomoże przy rytuałach w imię Światłości i przy bardziej niewdzięcznych zajęciach. Wszystko na mojej głowie... Z woli babci oczywiście.
- Właśnie, jak tam Shee'na? - zaciekawiło mnie. - Dostała wreszcie zgodę na tę praktykę?
- Owszem! A wiesz dlaczego? Bo została skierowana do Srebrnej Domeny - zachichotała moja przyjaciółka. - I to gdzieś w pobliżu obszarów, które przewraca do góry nogami Pai Pai ze swoją bandą archeologów, uwierzysz? Tylko że już drugi tydzień tam małpa siedzi a nawet depeszy nie przysłała... Za to San mnie bombarduje listami.
- Na jaki temat?
- Żąda przepisów - wyjaśniła. - Chce się nauczyć przyrządzać arcydzieła sztuki kulinarnej żeby być idealną żoną.
- O - zatkało mnie na moment. - Czyżby data ślubu już była ustalona?
- Co ty tak teraz ostatnia się wszystkiego dowiadujesz? - zdziwiła się Lilly.
- Nie martw się, postanowiłam to nadrobić.
- No to ci powiem: oczywiście, że nie!! - wybuchnęła śmiechem. - Skoro zaręczyła się, jak na siebie, szybko, to pewnie do ślubu będzie się psychicznie przygotowywać przez następny rok. Co najmniej. Wiesz przecież, jak ona się długo nawraca.
- Ale skutecznie - też się roześmiałam. - Może kiedyś i do herbaty ją wreszcie przekonam?
Do domu wróciłam w optymistycznym nastroju. Przy okazji odbierania Tenariego nie obyło się bez obiadu w Marzeniu - "bo jak ty tak możesz codziennie na samej herbacie funkcjonować" - a jeszcze potem bez przejażdżki na nieco już znudzonej Pokrzywie.
Teraz jestem już po gorącej kąpieli i siedzę z herbatą przy biurku, a z wieży słychać dźwięki Tea House Moon. Do tej melodii najlepiej pasuje ciepła casablanca... Ale pasuje też do długich zimowych wieczorów, kiedy za oknami hula wiatr i ściele się biel.
I chyba znów nachodzi mnie myśl o domu, który nie opiera się porom roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz