5 XI

Tym razem znowu straciłam ich z oczu, bo Vanny postanowiła zdobyć jakiś pojazd, żeby w razie czego nie mieć problemów z ucieczką... To znaczy, żeby było jej wygodniej zwiedzać, oczywiście. Choćby miał to być stary, rozwalający się grat. Uprzedziłam ją, że wynajem takiego sprzętu jest na Carne niemożebnie drogi, ale Blue uspokoił mnie, że w razie czego on się będzie targował.
Uspokoił, akurat.
Ale co tam, to, że chodzę podminowana cały dzień, nie znaczy, że jeszcze i im miałabym nawrzucać...

Dziewczyna miała dość długie brązowe włosy, związane w dwie kitki. Nosiła elegancką, jasną kurtkę i bladoróżowy beret, i zupełnie nie pasowała do scenerii. Zdawała sobie z tego sprawę, dlatego narzekała. Dość głośno.
- Lepiej się trochę pohamować, gdy się stoi przed sklepem z bronią - zagaiłam. - Inaczej ktoś może stamtąd wyjść i zastrzelić.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem i roześmiała się. Miała miły, delikatny głos, nawet gdy wymyślała na dziury w chodnikach (nosiła wysokie obcasy).
- Poważnie? - zapytała.
- Pewnie, że poważnie. Tu jest Carne, bądź co bądź.
- Czy my się już nie spotkałyśmy? - przyjrzała mi się uważnie. Ja też ją kojarzyłam.
- Siedziałam wtedy z nosem w zeszycie, a jednak mnie pani zapamiętała?
- No, tak. Zawód wymaga ode mnie umiejętności kojarzenia faktów - uśmiechnęła się szeroko. - Arquillon, biblioteka. Tak?
- Tak jest. Chyba nie przyjechała pani szukać wyrzutka wśród wyrzutków?
- Niestety tak - skrzywiła się. - Przepowiednie to moja pasja, ale nie wzięłam pod uwagę tutejszych warunków. W dodatku mój tak zwany partner gdzieś utknął i się spóźnia! - tupnęła nogą i zaraz w popłochu obejrzała obcas. - A przepraszam, pani też?
- O, nie - zamachałam rękami w proteście. - Ja tu w celach turystyczno-rekreacyjnych.
Teraz dopiero wlepiła we mnie spojrzenie. Potwierdziłam skinieniem głowy.
W tej chwili podjechała do nas żółta (choć odrapana) elektryczna taksówka i wysiadł z niej Ern Fáel ev Saedd. Tylko jego mi tu do szczęścia brakowało. Popatrzył na mnie powłóczyście i uśmiechnął się do mojej rozmówczyni.
- Mirando - powiedział. - Nie możesz tak stać pod sklepem z bronią, bo jeszcze wezmą cię za tarczę strzelniczą.
- Gdybyś mnie tu nie zostawił - syknęła - i sam nie pojechał szukać kwatery, nie miałabym tego problemu! Ile cię nie było, no?! Nawet się nie tłumacz, nie będę pytać, co robiłeś żeby tę kwaterę dostać, mam tylko nadzieję, że nie ma w niej karaluchów!
Zauważyłam, że Ern w obliczu jej ataku poczuł się jakby niepewnie i śmiałam się w duchu.
- Nie ma - mruknął, nie patrząc już na nią. - Taksówka czeka, zawiezie cię. Ja mam jeszcze w planie kolację. - To powiedziawszy mrugnął do mnie i zaczęłam się zastanawiać dlaczego w porę stamtąd nie poszłam.
Miranda fuknęła ostatni raz, a potem z godnością weszła do taksówki i odjechała.
- Przepraszam za nią - uśmiechnął się ponownie. - Naprawdę czuje się sobą tylko tam, gdzie jest dużo magii, dobre drinki i wygodne miejsce do posiedzenia z książką. Mam nadzieję, że nie wyraziłem się na wyrost i zgodzisz się zjeść ze mną kolację?
- Dlaczego miałabym? - ku swojej zgrozie poczułam, że mam ochotę się zalotnie uśmiechnąć. On tym po prostu zaraża...
- Dlatego, że gwarantuję najlepszą kuchnię w tym mieście i żadnego uwodzenia.
- To dopiero - powiedziałam ostrożnie. - I jesteś pewien, że uwierzę?

- Przyznam ci się - usłyszałam, gdy skończyliśmy - że intrygujesz mnie jak mało kto.
Odsunęłam talerz i z niechęcią popiłam czerwonym winem - niestety mieli tu poza tym tylko szampana i likier.
Zaskoczyło mnie, że kolacja miała się odbyć w akurat naszym hotelu, bo jedzenia na pewno nie mieli tam specjalnie dobrego. Tymczasem Ern wszedł pewnym krokiem do sali restauracyjnej i szepnął coś facetowi za barem, który dał nam coś świecącego i elektronicznego. I najzwyczajniej w świecie przeniosło nas to do innej sali, do której, jak wyjaśnił mój towarzysz, nie prowadzi inne wejście. Sala była bardziej elegancka, w powietrzu unosił się egzotyczny zapach, a posiłek rzeczywiście był godny polecenia. No i była scena, na której śpiewała drapieżnym głosem kobieta w obcisłej czarnej sukni. Jakbyśmy pomylili filmy i trafili do czarnego  kryminału...
- Mówiłeś zgoła co innego, gdy się poznaliśmy - prychnęłam. - A ja i tak sądzę, że nie mam czym intrygować.
- Owszem, masz. Zjawiasz się tam gdzie my częściej niż pozwala prawo zbiegów okoliczności, masz znajomości w wyższych sferach z moją rodziną włącznie i szukasz Kryształów Niebios tylko po to by inni ich nie znaleźli...
- Nie szukam! A bywanie we właściwych miejscach o właściwym czasie to takie kronikarskie przekleństwo.
- I najważniejsze - dokończył Ern. - Opierasz mi się.
Uniósł swój kieliszek w górę i uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Za intrygę - zaintonował. - I za jej pomyślne zakończenie.
- To znaczy jakie?
- To oczywiste - wyjaśnił. - Kryształy w ENDzie, ty zaś...
- Nie kończ - przerwałam. - Miało być bez uwodzenia!
- Kłamałem - puścił do mnie oko. - Zatańczymy?
Co mi szkodziło... Najwyżej mogłam mu podeptać nogi, co by mnie nie zmartwiło. Ale kiedy splotłam się z nim w tańcu, czułam się jakby odzierał mnie z czegoś tylko mojego, osobistego. I nie chodzi o to, że rozbierał mnie wzrokiem. Nawet nie mogłam stwierdzić, że nie potrafię się z nim zgrać, bo okazał się świetnym tancerzem, który poprowadziłby doskonale każdą partnerkę - może dlatego, że zmiękłaby mu w ramionach i mógłby ją urobić jak plastelinę. A jednak coś mi nie pasowało...
- Jeśli czegoś ode mnie chcesz, powiedz to wreszcie - szepnęłam.
- A nie domyśliłaś się do tej pory? - zapytał z rozbawieniem.
I nagle w powietrzu zaiskrzyło, zwiastując pojawienie się kogoś nowego... Ktoś nowy był wysoki i chudy, miał rozczochrane włosy i nosił ciuchy krzyczące swoim wyglądem: Jestem z Omegi! Towarzyszyły mu cztery humanoidalne postacie z błyszczącego metalu.
- Czy to ładnie tak przeszkadzać w momencie kulminacyjnym? - westchnął Ern.
- Po to właśnie są kulminacje - mruknęłam.
- Nie będę długo przeszkadzał - zapewnił agent konkurencji. - Pozwól mi tylko porozmawiać z tą panią o Kryształach Niebios.
- Ta pani raczej się nie zgodzi - odpowiedział Ern i stanął przede mną w obronnej pozie.
- W takim razie będę nalegał - uznał rozczochrany i pstryknął palcami. Roboty ustawiły się jak do ataku.
- A mogę o coś zapytać? - uśmiechnął się wrednie rudowłosy. - Jesteś tu w imieniu Omegi czy tego szczeniaka z rodu Hôdemei?
- Nie twoja sprawa - przybysz pstryknął jeszcze raz. Roboty ruszyły w naszym kierunku, Ern zaczął inkantować.
- Myślisz, że twoje iluzje się przydadzą? Moje zabaweczki nie mają oczu, nie zobaczą ich.
- A ty mnie mało znasz - odparował Ern i wypuścił z dłoni kilka kul purpurowej energii. Ale maszyny były szybsze i twardsze niż myślał. Trafił dwie, ale za słabo. Cofnął się pod ścianę, a ja siłą rzeczy razem z nim... Roboty też zaczęły atakować jakimiś pociskami, ale jakimś cudem złapał je w ręce, a gdy odrzucił je w stronę przeciwników, miały ten sam purpurowy kolor. Tym razem rezultaty były o wiele lepsze, ale ciekawa byłam kto zapłaci za dziury w podłodze.
- Nieźle, Saedd - agent Omegi pochylił głowę z uznaniem. - Ale tylko cię sprawdzałem. Mam w zanadrzu coś, przed czym się już nie obronisz.
Ern uśmiechnął się tak, że aż mnie dreszcze przeszły.
- Tak się składa, że ja też mam coś w zanadrzu - rzekł, przyciągając mnie szybko do siebie. - Lepiej żebyś nie próbował uszkodzić tej pani, jeśli chcesz się dowiedzieć, gdzie jest Kryształ Ognia.
Usiłowałam się wyrwać, ale trzymał mnie mocno, nawet jedną ręką.
- A w innym przypadku się dowiem? - roześmiał się tamten. - Czyżbyś proponował mi współpracę?
- Ależ skąd - rudowłosy uniósł rękę, gotowy do rzucenia kolejnego zaklęcia. - Proponuję, żebyś stąd zniknął.
To było jak mgnienie oka - nagle za rozczochranym stanął ktoś jeszcze, coś ze świstem przecięło powietrze i zostałam gwałtownie wypuszczona...
Spojrzałam na Erna - syczał z bólu. Tylko. Osobiście bym zemdlała, gdyby mi ktoś przestrzelił dłoń.
A potem zerknęłam na nowo przybyłego, który trzymał w dłoniach łuk. Na chwilę zaledwie zerknęłam, ale zdążyłam zanotować, że zamiast swoich nieśmiertelnych wypłowiałych dżinsów i czarnej góry nosił krzykliwie barwny strój z doskonale widocznym znakiem W. Jak to Clayd powiedział? Że wyglądał jak błazen?
Po prostu wyglądał jak prawdziwy agent Omegi. Co go do tego podkusiło?!
- Widzę, że szybko się pocieszyłaś - w jego głosie jak zwykle czaił się uśmiech, ale również coś niebezpiecznego.
Jeszcze raz rzuciłam okiem na przystrzelonego do ściany Erna i bez namysłu stamtąd zniknęłam.
Nie bez ulgi przeniosłam się do pokoju, który zajmowałam z Vanny, ale Lex przeskoczył tam za mną.
- Widzę, że wiesz gdzie mnie szukać - prychnęłam.
- Znam Carne jak własną kieszeń, przecież wiesz - uśmiechnął się krzywo. - A może wolałaś tam zostać? W końcu czekoladę i truskawki zawsze gdzieś można znaleźć...
- Jeśli uważasz, że uznałam rendez-vous z Ernem za szczyt marzeń, to się grubo mylisz!
- Z kim w takim razie? - podchwycił.
Zignorowałam to pytanie. Usiadłam na łóżku ze spuszczoną głową.
- Dlaczego odszedłeś od Sheril? - zapytałam cicho.
Nie odpowiedział. Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego postawie, na jego twarzy... Jakąś bezradność.
A potem otworzyły się drzwi i wpadła moja kuzynka.
- Słuchaj! Nie uwierzysz, co nam... - zaczęła już od progu, ale zobaczyła, kto jest w pokoju i zamarła. Machinalnie zamknęła drzwi - tak jak jej radziłam, na wszystkie zamki - i powoli podeszła bliżej. Wyglądała jakby zobaczyła ducha.
- Witaj, Vanille - posłał jej ten swój chłopięcy uśmiech. - To było do przewidzenia, że prędzej czy później zechcesz tu zawitać.
- Śniłeś mi się - powiedziała głucho.
- Mam nadzieję, że to był ciekawy sen - skrzywił się zabawnie.
Vanny nie odpowiedziała i zdumiało mnie jej zachowanie. Do tej pory odnosiła się do Lexa z sympatią, tymczasem teraz patrzyła na niego jakby jej kogoś zabił... W końcu wzruszył ramionami, pomachał mi i zniknął.
- Co się stało? - zapytałam kuzynkę. Ona tylko westchnęła i pokręciła głową, a ja nagle poczułam się bardzo niewyraźnie.
Sięgnęłam do wyłącznika i zgasiłam światło, a potem położyłam się na łóżku.
- A tobie co się stało?
- Za jasno mi - odpowiedziałam zduszonym głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz