Skończyło się tak, że to Vanny wysłała Satsuki perfumy, a ja znalezioną nieoczekiwanie bransoletkę. Z szafirem.
Aż się zdziwiłam, bo była przeceniona, a przecież taka śliczna, że sama
bym ją sobie zatrzymała, gdyby nie fakt, że prawie nie noszę biżuterii.
Nawet gdy jakąś kupuję, potem zwykle zalega w kasetce albo wisi na
haczyku przy lustrze... Żal tak marnować.
Dochodzę do wniosku, że nie znam siebie. Nie wiem do czego jestem zdolna
w sytuacjach ekstremalnych, nie znam granic swoich możliwości...
Dobra, nie będę owijać w bawełnę. Spędziłam całą noc w rozmaitych klubach w Ancie i s z a l a ł a m.
Po prostu Carnetia wreszcie dopięła swego i wyciągnęła tam Vaneshkę,
która z kolei wyciągnęła Leo i nas jako eskortę. Było głośno,
gorąco, głośno, pełno dymu i głośno.
Nie mam pojęcia jakim cudem to przetrwałam. I stąd te moje refleksje. Strach się bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz