And whose actions touch the lives of us all
He rose with energy and style
Touch my hand, kiss my child
Sway us all with his smile
He readily accepts acclaim
But soon forgets that he came
From the back streets like them
We pray to the east, we pray to the west
And we see the gods of the new church
As they undertake their vow
Tell me who can save us now?
Save us from the lords of the new church
Don't say no...
Here's a man some believe is a visionary
Here's a man who is driven by greed
He made a fortune overnight
In a deal that he knew
Was too good to be true
Now as he bends the rules of play
Becomes obsessed with the game
Has to go all the way...
They feast and they fly
While we pay the real price
But what price do we place on life?
Tasmin Archer
- Obudź się. Dojechaliśmy - mój towarzysz potrząsał mną gwałtownie. Uśmiechał się, oczy błyszczały mu gorączkowo.
- Wypad, bo zapomnę sen - pogoniłam go i poleżałam jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami. Sen rzeczywiście miałam godny zapamiętania, ponieważ był, co mi się rzadko zdarza, niemal baśniowy. Niestety jego sedno zdążyło mi umknąć, więc podniosłam się z westchnieniem, przy okazji przeglądając się w podłodze. Przez głowę przemknęło mi dziwne pytanie: czy Kaede też się w niej odbijał? Nie miałam pojęcia, skąd mi się wzięło, więc złożyłam to na karb zaspania. Zresztą nie miałam jak sprawdzić, bo sam zainteresowany opuścił już pojazd.
Ja także wyszłam, głowiąc się jeszcze nad czymś, na co powinnam zwrócić uwagę, ale oczywiście zapomniałam co to było.
Stolica Ha'O'Hany... Już bardziej Nowy Jork niż Las Vegas, choć tu też były neony. Tylko wyłączone, bo w dzień nie dawałyby takiego efektu.
Pojazd dowiózł nas przed wielką srebrzystą kopułę z ledwo widocznym wejściem. Otoczona była ekranami, przy których zgromadziły się spore gromadki ludzi. Teraz jednak się już rozchodzili, mamrocząc pod nosem, że "szkoda, że tak krótko".
- Co jest, już się skończyło?! - zawołał Kaede, nie wiem czy bardziej podekscytowany, czy zdenerwowany.
Kiedy zebrani go usłyszeli i zobaczyli, zaczęli się dla odmiany tłoczyć wokół nas. I klaskać. Odniosłam wrażenie, że ktoś ich zaprogramował na umiłowanie rozrywki, nieważne w jakiej postaci. Rudowłosy z wściekłością wyrwał się tłumowi i pobiegł do wejścia. Ruszyłam za nim przez wąski i ciemny korytarz, starając się nie stracić go z oczu, ale zupełnie przestał zwracać na mnie uwagę. Na szczęście wbiegliśmy w bardziej otwartą przestrzeń i tam się zatrzymał.
Pomieszczenie było wielkie i obwieszone kamerami. A poza tym całkiem puste... Jeśli nie liczyć dwóch postaci w centrum, no i nas - koneserów sztuki oglądających obraz w galerii. Pietę.
Powalony Sei'Hyô leżał z głową na kolanach ubranej na niebiesko kobiety o misternie upiętych jasnych włosach. Chyba zarejestrował nasze przybycie, bo coś do niej szepnął - natychmiast oderwała od niego zatroskane spojrzenie i chwyciła leżącą obok broń. Odruchowo zacisnęłam palce na rękojeści Grievance, ale miałam nadzieję, że obejdzie się bez walki.
- Dlaczego tak się przyglądasz mojej broni? - przemówiła kobieta mocnym, ale melodyjnym głosem. - Zastanawiasz się czy przetniesz ją jednym ciosem swojego miecza?
Przyłapałam się na tym, że rzeczywiście bezczelnie się gapię. Wizyty w galerii sztuki ciąg dalszy?
- Nie... Zastanawiam się jak ją opisać - pokręciłam głową. - Skrzydła motyla i żądło pszczoły...
Faktycznie, miało toto długie i cienkie ostrze, jak szpada, ale bardziej fantazyjną rękojeść. Niczym motyl właśnie.
- Czy ty jesteś Jasnooką z Krawędzi? - zapytała retorycznie.
- Przykro mi, jestem tylko zdesperowaną kronikarką z Blue Haven - prychnęłam. - Czy ty jesteś Tomine?
- Odsuń się od niego - usłyszałam zamiast odpowiedzi.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Głos jej stwardniał i choć ciągle klęczała przy Sei'Hyô, wydawała się być w pełnej gotowości do walki. Łatwo mi było zrozumieć dlaczego ci z kwatery głównej żywią do niej taki respekt... Potem spojrzałam na swojego towarzysza i bez wahania się odsunęłam. Zrobiłabym to nawet bez nakazu, bo uśmiechał się jak szaleniec.
- Ta niedoróbka zwyciężyła? - odezwał się nieswoim (a może właśnie swoim?) głosem. - To jakieś nieporozumienie... Ale tym lepiej. Przyślij go do mnie, Tomine, a szybko zrobię z nim porządek.
- Chcesz działaś wbrew planom naszego przywódcy - skomentowała tamta cierpko. - Nie pierwszy to raz... Ale ostatni.
- Jakim planom?! Czy ty w ogóle znasz te plany? Czy ktokolwiek je zna?
- Dość - kobieta wstała, a Hyô z pewną ulgą podniósł się do pozycji siedzącej. - Przybierz swoją wyjściową postać i skończ to przedstawienie albo będę zmuszona sama je zakończyć.
- Nie dasz mi rady - brzmiała odpowiedź i w jednej chwili zamiast Kaede stał przed nami ktoś zupełnie inny. Ktoś w szarym mundurze ze złoceniami, o zaczesanych do tyłu ciemnych włosach... Tylko uśmiech pozostał ten sam, równie szalony.
I nagle miałyśmy wątpliwą przyjemność oglądać ów uśmiech w wersji zwielokrotnionej.
- Twoje lustrzane sztuczki nie robią na mnie wrażenia - Tomine wycelowała w niego swoją szpadą. Losowo, w środkowego.
- Mówię ci, że nie dasz mi rady! - zawołało siedem głosów. W siedmiu dłoniach pojawiły się białe płomienie.
Przewróciłam oczami - moja nadzieja na uniknięcie walki legła w gruzach.
- A teraz? - zapytałam i wbiłam Grievance w podłogę. Natychmiast wytrysnął z niej strumień wody, który rozlał się w pięć identycznych ze mną postaci
- Który jest prawdziwy? - zapytałam cicho Tomine.
- Tak naprawdę? Żaden - stwierdziła i pomknęła jak strzała ku najbliższemu przeciwnikowi. Zupełnie jej nie przeszkadzało, że tamci walczą mocą, a ona tylko swoją szpadą. Unikała ognistych pocisków tak zwinnie, jakby trenowała to i tylko to przez całe życie.
Również rzuciłam się w wir walki, a moje wodne sobowtóry powtarzały każdy mój ruch. Coś takiego nie zawsze jest wygodne, niestety.
- Myślisz, że jeśli pokonamy tego właściwego, pozostali też padną? - spytałam, akurat mijając się z Tomine.
- Próbuj - usłyszałam. Ładna mi odpowiedź, nie ma co.
Cięcie, unik, znowu cięcie. Nie wiem czy to nasza broń tak głośno dźwięczała, czy raczej oni pod jej uderzeniami... Odłamki zwierciadła. Odbicie zawsze będzie tylko odbiciem... Czego dowodem był fakt, że nasi przeciwnicy nie byli tak doskonałymi wojownikami jak im się wydawało. To mogło znaczyć, że temu właściwemu powinno iść odrobinę lepiej niż sześciu pozostałym... Tylko jak znaleźć choć chwilę, by im się przyjrzeć?!
I w końcu ta chwila nadeszła. Nagle wszyscy znieruchomieli, jakby zbledli, zmatowieli... A jeden tkwił w bryle lodu, która przed chwilą pojawiła się znikąd.
- Ty to zrobiłaś? - Tomine spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Nie, nie ja - pokręciłam głową. - Chyba Hyô-kun... - obejrzałam się niepewnie, znajdując potwierdzenie swoich słów. Sei'Hyô stał dość chwiejnie, a powietrze wokół jego wyciągniętych rąk stawało się coraz bardziej mroźne.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła jasnowłosa. - Nie możesz się tak przemęczać, dopiero co...
- Nie trać czasu, tylko kończ!! - przerwał jej z niezwykłą stanowczością. Zawahała się, ale po chwili uniosła szpadę i z niewiarygodną siłą wbiła ją w lód. I to wystarczyło.Nie tylko bryła lodu rozpadła się na kawałki, ale i po naszym przeciwniku zostało tylko rozbite lustro. Zaś pozostała szóstka po prostu zniknęła.
- Na szczęście nie wyglądasz na przesądną - wymamrotałam i usiadłam na podłodze. Tomine podbiegła do Hyô i zmusiła go by się na niej oparł.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała.
- W końcu to on uczył mnie magii luster - uśmiechnął się lekko. - Kto miał go rozpoznać, jeśli nie ja?
- Czy ja dobrze słyszałam, że on sam nie był prawdziwy? - zmarszczyłam brwi. - To znaczy, że gdzieś jeszcze jest oryginał?
- Jest - skinął głową Hyô. - To prawa ręka przywódcy. Ale nie spotkaliśmy nigdy ani jednego, ani drugiego. Tomine jest najwyżej postawioną osobą jaką tutaj znam.
- Przestań - kobieta objęła go mocno. - Już i tak nie ma organizacji. Wszyscy albo uciekli, albo... Nie zdążyli uciec - wykrztusiła i nagle się załamała. Role się odwróciły; to Hyô zaczął się zachowywać jak ten silniejszy.
- Opowiedz - poprosił.
- Sam wiesz, że miałyśmy sprawdzić jak tamci dwoje poradzą sobie w terenie... I sam widzisz, że wróciłam sama - Tomine potrząsnęła głową i zwróciła się do mnie z wyjaśnieniem. - Dwa inne produkty. Dwoje przekształconych. Zabili moją przyjaciółkę, a sami uciekli nie wiadomo dokąd. Tylko ja zostałam... Okazali się za silni bym mogła ich ścigać w pojedynkę.
- A ty jesteś produktem, czy raczej producentką? - nie darowałam sobie.
- Niestety producentką - powiedziała gorzko. - I zbyt wiele z tego wszystkiego stało się właśnie przeze mnie.
- A co z Kaede?
- Rzeczywiście mnie pokonał - przyznał Hyô. - Właściwie dziwię się, że mnie przy tym nie zabił... Teraz jest na pokładzie statku, leci na spotkanie z przywódcą.
- Gdybym dotarła tu wcześniej, próbowałabym go powstrzymać, ale nie zdążyłam - mruknęła Tomine.
- Kolejny latający pojazd, co? - skrzywiłam się... I nagle do mnie dotarło.
- Szlag - syknęłam. - Szlag, szlag, szlag. Czyli teraz pewnie się bije z oryginałem.
- Dlaczego tak uważasz? - Tomine spojrzała na mnie jakbym była jasnowidzem, który właśnie przepowiedział jej dwanaścioro dzieci.
- Jasnooka zawsze wpada na takie pomysły - wzruszył ramionami duch lodu.
- Słuchajcie, macie jeszcze jakieś latające paskudztwo do dyspozycji? - poderwałam się z podłogi. - Muszę się tam dostać, to trzeba przerwać!
- Nie zdążysz.
- Niech to, gdybym mogła się teleportować...
- Właściwie to jest pomysł - powiedziała powoli Tomine. - Tylko bardzo ryzykowny dla kogoś postronnego. Ja muszę tu zostać i zająć się Hyô, ale jeśli chcesz...
- Ty musisz tu zostać i ewakuować ludzi z miasta - sprostowałam. - Jaki masz pomysł?
Kobieta skoncentrowała się, jednocześnie składając dłonie, nad którymi coś zamigotało i zatrzepotało. Mały motyl o skrzydłach z kolorowych paciorków.
- On cię zabierze do miejsca... Nie, nie do miejsca, bo nie wiesz, co to za miejsce. Wyobraź sobie Kaede i skup się mocno na tym wyobrażeniu. A kiedy już się do niego przeniesiesz, wtedy wyobraźcie sobie miejsce i skaczcie tam.
Byłam pewna, że ma na myśli tylko miejsca w obrębie tego świata, ale to mi dawało możliwość powrotu na Krawędź... Radość psuł mi fakt, że pierwszy raz do teleportacji potrzebna mi była magiczna zabawka.
Wzięłam motyla w ręce i pomknęłam myślami do Kaede, po czym coś wokół mnie załopotało, jakby kolorowe skrzydła...
...I znalazłam się na pokładzie czegoś bez wątpienia lecącego wyżej i wyżej. Pokład ten był dobijająco lustrzany.
Zwarci dotąd w walce przeciwnicy odskoczyli od siebie, pewnie po to by obrzucić się groźnymi spojrzeniami, gdy nagle zauważyli mnie. Kaede na mój widok westchnął z rezygnacją.
- No, ty już jesteś prawdziwy - ucieszyłam się.
- A jednak musiałaś mi przeszkodzić, co? - warknął.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że nic ci nie przeszkodzi - przypomniał drugi mężczyzna. Był prawie nie do odróżnienia od swoich kopii, tylko jego mundur miał srebrne wykończenia, a nie złote. No i zamiast szalonego uśmiechu miał prawdziwie żołnierską postawę.
- Wybaczy pani, jeśli moje odbicie sprawiło kłopot - ukłonił mi się. - Okazało się zdradzieckie... Jak wszyscy ostatnio. Być może tylko ja pozostałem lojalny.
- Czasami o wiele lepiej jest się zbuntować - ucięłam i zwróciłam się do rudowłosego: - Lecisz niby na spotkanie z przywódcą, a marnujesz energię w taki sposób?!
- A ty co byś zrobiła na moim miejscu?!
- Zostałabym na ziemi - prychnęłam. - A tak robisz dokładnie to, o co im chodzi.
- Prawdziwy wojownik nie porzuci swego przeznaczenia - dobiegło mnie ze strony oryginału (jak to brzmi, do licha...). - Proszę się odsunąć, nie zwykłem atakować kobiet.
- Całe szczęście - uśmiechnęłam się i stanęłam między nimi. - Kaede, spadamy.
- Nie ma mowy!! - wrzasnął i podbiegł do mnie, tworząc w pośpiechu kulę ognia. Napotkał ostrze mojego miecza zanim zdążył jej użyć.
- Jaka szkoda, że i ty nie jesteś dżentelmenem - westchnęłam. - Widzisz, właśnie rzucamy się sobie do gardeł, co to ma znaczyć? Że jedno z nas stoi po stronie organizacji?
- ŻE CO?!
- Możecie już przestać skakać sobie do gardeł - przerwał nam tamten... szlag, nawet nie wiem, jak o nim pisać. - Dolecieliśmy na miejsce.
Rzeczywiście, pojazdem już nie trzęsło.
- No i co teraz? - Kaede odsunął się ode mnie i spojrzał przeciwnikowi w twarz. - Wypuścisz nas, czy mam przejść po twoich resztkach?
Ton jego głosu sugerował, że najmilej widziane byłoby to drugie.
- Nasza walka nie została rozstrzygnięta. Nie wiem, na ile cię stać, renegacie... Ale idźcie. Być może nie skończy się to... - jedyny lojalny odwrócił wzrok i odstąpił, robiąc nam przejście.
- A dlaczego "idźcie", a nie na przykład "chodźmy"? - spojrzałam na niego spode łba.
- Moim przeznaczeniem jest pozostać tutaj - odpowiedział głosem bez wyrazu i domyśliłam się, w czym rzecz.
Zacisnęłam zęby, żeby przypadkiem nie zacząć wymyślać na czym świat stoi, podeszłam i wepchnęłam mu w rękę motyla.
- Wyobraź sobie z łaski swojej jakieś miłe miejsce i przenieś się tam.
- Dlaczego? - zapytał.
- Bo ze wszystkich sił wtrącających się w ludzkie życie najbardziej nie lubię przeznaczenia - syknęłam. - Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi niepotrzebny dramatyzm. Idziemy, Kaede - posłałam rudowłosemu spojrzenie jakiego nie powstydziłaby się Tomine.
Jeszcze w drzwiach się obejrzałam; oryginał oderwał kamienny wzrok od motyla i zasalutował.
Po wyjściu z pojazdu, który natychmiast odleciał, po prostu nie mogłam się nie rozejrzeć w oszołomieniu. Znajdowaliśmy się przy wejściu do stacji kosmicznej... Kosmicznej? W oddali świecił księżyc, zbliżający się do trzeciej kwadry. A co było za tym księżycem, w tej nieznanej mi ciemnej przestrzeni? Zamiast gwiazd - portale do pozostałych światów?
Gdy tylko weszliśmy do środka, usłyszeliśmy odgłos eksplozji.
- Jak myślisz, skorzystał? - odezwał się Kaede, wreszcie bez nadmiernej wrogości. Tylko z taką jak zwykle.
- Lojalność to jedno, a instynkt samozachowawczy to drugie - mruknęłam.
- A perspektywa teleportacji pośród motylich skrzydeł, tak jak to robi Tomine, bije oba na głowę - stwierdził zjadliwie. - Nie skorzystał.
Na te słowa po prostu stanęłam jak wryta.
- Naprawdę tak sądzisz, czy jednak masz poczucie humoru? - wykrztusiłam.
Westchnął ciężko i popatrzył na mnie jak na wariatkę.
Pomieszczenie, do którego weszliśmy, nie nadawało się do kolejnej efektownej sceny walki. W ogóle nie wyglądało na wnętrze stacji kosmicznej. Była to komnata urządzona z przepychem godnym króla. Natomiast człowiek, który nas tam powitał, na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś, kto dałby radę nas zgnieść jednym palcem. Na drugi rzut oka zaś wyglądał na kogoś, kogo uwielbiano by nawet gdyby rzeczywiście nie dał rady. Miał zdobny płaszcz i jasne włosy do ramion, a na jego gładkiej, bezwiekowej twarzy gościł wyraz skupienia i uduchowienia.
- A więc to jednak ty zaszczyciłeś ten przybytek swoją obecnością - powiedział; ku mojemu zaskoczeniu miał młodo brzmiący głos. - Nie docenialiśmy cię.
- Po prostu tylko on c h c i a ł tu przylecieć - wyrwało mi się.
Przywódca przyjrzał mi się badawczo.
- Ciebie w ogóle nie przewidziałem - rzekł. - Co więcej, zupełnie sobie ciebie nie przypominam.
- Nikt od ciebie nie wymaga bycia wszechwiedzącym - uznałam. - A ja jestem tu przypadkiem, w drodze z innego świata.
- Dobrze. Usiądźcie - wskazał nam miękkie z wyglądu fotele. Z ochotą zajęłam jeden z nich.
- Czegoś tu nie rozumiem - Kaede zdecydowanie wolał stać. - Jestem tu i co? Poczęstujesz mnie herbatą?!
- Białym winem - skorygował tamten spokojnie. - Siadaj, moje najbardziej nieprzewidywalne dzieło, siadaj.
- Ten świr, któremu zaaplikowaliście czarne płomienie, był bardziej nieprzewidywalny. Zamiast się zjawić i dać mi się skopać, wybył gdzieś.
- Wiem, co się stało z nim i Ćmą - pokręcił głową przywódca. - Nie to miałem na myśli. Po prostu... Uważaliśmy cię za najbardziej nieudany eksperyment. Połączenie przeciwnych mocy, zupełne rozchwianie... Nie powinieneś się nadawać do czegokolwiek.
- Po prostu stosowaliście za słabą tresurę - burknął rudowłosy.
- Jak powiedziałem, nie docenialiśmy cię. Ale teraz to właśnie ty będziesz świadkiem mojej dalszej misji.
- Dalszej misji? - znowu się wtrąciłam. - To nie chciałeś wziąć jego energii? Położyć ostatni szlif na swojej mocy i zostać bogiem?
Zauważył mnie ponownie; otworzył butelkę z winem i nalał nam.
- Nie wiem, skąd znasz moje początkowe plany - powiedział. - Ale porzuciłem je.
- Całe szczęście, bo to był ograny motyw.
- To prawda, że ludzie mają wiele ograniczeń - ciągnął przywódca. - Przez większość mojego życia próbowałem je złamać. Być ponad innymi ludźmi. Osiągnąć potęgę, o jakiej się nikomu nie śniło. Ale co potem?
- Podbić świat? - podsunęłam.
- Mieszkańcy tego świata byliby na każde moje skinienie nawet gdybym nie osiągnął takiej potęgi - stwierdził, a ja byłam skłonna przyznać mu rację. Kiedy przemawiał, po prostu chciało się go słuchać, choćby wygadywał bzdury. - Nie, w tym świecie zrobiłem już wszystko, co można, czas więc zająć się innymi.
- Innymi... Światami? - osłupiałam. - Co masz zamiar robić, nadal bawić się ludźmi i wysywać energię z innych światów? Równie dobrze możesz je zwyczajnie puścić z dymem, wiesz?
- Dlaczego?
- Bo zachwiejesz równowagę; padną, jeśli nic nie będzie ich podtrzymywać... - zamarłam, bo coś przyszło mi do głowy. A jeśli to już się zaczęło, jeśli właśnie dlatego rozpadła się aleja?
- Nie odcinałbym sobie jedynego wyjścia w międzysferę - powiedział pobłażliwym tonem.
- Za pozwoleniem, nie czytaj mi w myślach.
- Dajcie spokój z tymi uprzejmościami - nie wytrzymał Kaede. - Skończmy to wreszcie. Walcz ze mną albo oddaj mi pamięć i wyślij do domu... Albo nie, po prostu walczmy. Mam potąd tej farsy.
- Nie rozumiesz - zwrócił się do niego lider organizacji. - Nie potrzebuję zwycięstwa nad tobą by wiedzieć na co mnie stać.
- Sam nie rozumiesz... I możesz sobie wsadzić swoje zwycięstwo!
Postronna osoba pewnie miałaby trudności z odnalezieniem sedna tej rozmowy. Sama miałabym problemy gdybym nie znała wzoru, według którego szły wydarzenia. Ale za nic nie mogłam pojąć motywów tego człowieka - człowieka? - który najwyraźniej nie pragnął władzy. Czego więc, przetestowania swoich możliwości? Sprawdzenia co dłużej wytrzyma, jego wola, ciało i umysł - czy światy?
- Dobrze więc. Nie dajesz mi wyboru.
Na te słowa Kaede od razu się ożywił, a raczej ucieszył. Najwyraźniej wciąż uważał, że jest stworzony do walki i do odegrania roli bohatera, choć od dawna starałam się go przekonać, że wcale nie musi. Teraz obaj stanęli na okrągłej płycie, która powolutku zaczęła unosić się w górę... Zdążyłam na nią wskoczyć; nie zamierzałam siedzieć i czekać biernie przy alkoholu (bez herbaty!).
Znaleźliśmy się w miejscu, któremu z wyglądu najbliżej było do wnętrza domu maszyn w D'athúil. Ściany obłożone przyrządami, składającymi się na jeden wielki system magazynujący moc, a raczej wiele sprzecznych, kotłujących się razem mocy. Przewody, po których coraz to przebiegały iskry. Zdziwiona byłam, że to wszystko jeszcze nie eksplodowało.
- To jest moja potęga, niemądry dzieciaku. Mam ci naocznie udowodnić, że z nią nie wygrasz?
- Nie zdążysz - warknął Kaede i z okrzykiem rzucił się do ataku. Nie powiem, bił się ładnie (choć bez jakiegoś konkretnego stylu), a raczej biłby się ładnie, gdyby tamten nie blokował jego ciosów jednym wyciągnięciem ręki. Doszedłszy rychło w czas do wniosku, że w zwykły sposób niczego nie dokona, rudowłosy sięgnął po żywioły. Ku mojemu zaskoczeniu, oba. Widać był naprawdę zdeterminowany. Albo po prostu miał frajdę.
Tylko że wtedy przywódca też zaczerpnął trochę mocy. Naprawdę tylko trochę, w porównaniu z tym wszystkim, co siedziało w generatorach. Ale tyle wystarczyło żebym poczuła się nagle sparaliżowana, bezsilna i rozrywana na części we własnym umyśle. Nie mam pojęcia jak Kaede potrafił znieść coś takiego. I tak się cieszyłam, że nie jestem celem ataku. A raczej cieszyłabym się, gdybym była zdolna do myślenia.
Może powinnam była jednak zostać tam na dole, nawet z tym nieszczęsnym białym winem.
Ale gdyby tak się stało... Pewnie by się nie pojawił...
Nie usłyszałabym szumu skrzydeł odgradzających mnie - nas - od nich, nie zapadłaby ciemność i nie stałby się spokój. Choć jednocześnie również niepokój...
Wszyscy znamy ten motyw, kiedy to damie w tarapatach przybywa Ten Jedyny z odsieczą. Ale nie spodziewałam się. Nie sądziłam, że ów motyw się tu wpasuje.
- Jesteś - powiedziałam ledwie słyszalnie. - Dlaczego? Dlaczego właśnie tu i teraz?
Gdybym odezwała się głośniej, nie powtrzymałabym drżenia głosu i tym bardziej wyszłabym na damę w opresji. A już się wcale nie czułam w opresji. Dokoła mogły się walić z wielkim hukiem wszelkie możliwe światy, ale my byliśmy poza czasem i przestrzenią. Takie przynajmniej miałam wrażenie.
- Oni woleliby żebym był zupełnie gdzie indziej. Ale udało mi się przybyć tu i teraz.
- Jeśli "oni" są Siłami Wyższymi tego świata, to cieszę się, że nie pozostałeś z nimi - oświadczyłam z ulgą, choć przez ostatni miesiąc obiecywałam sobie, że przy najbliższym spotkaniu mu nawrzucam. Aeiran ujął mnie za rękę, ale nie patrzył w moją stronę, tylko poza barierę z cieni. Wyglądał jak ktoś, kto jest bardzo zmęczony i ma już wszystkiego dość. Czyli tak, jak ja się czułam.
Tymczasem tamci dwaj nie mieli zamiaru przestać walczyć. To znaczy, Kaede nie miał zamiaru. Niestety, mimo wyćwiczonego panowania nad mocą, coraz bardziej obrywał. Może to jednak nie miała być jego walka? Ale jeśli nie, to czyja? Czy w ogóle powinno było do niej dojść?
- Czy naprawdę muszę cię zabić z a n i m zrozumiesz, że z moją potęgą nic się nie równa? - dobiegł mnie głos przywódcy, przytłumiony przez skrzydła cieni.
Kaede podniósł się z podłogi, ciągle jeszcze nie zniechęcony. Ze wściekłą determinacją w oczach. I zrobił to, co powinien zrobić już na samym początku.
- A co zrobisz b e z tej potęgi? - syknął i cisnął ognisty pocisk. I kolejny, i jeszcze jeden. Ale nie w przeciwnika, tylko w generatory mocy. Gwałtownie zajęły się ogniem, strzeliły światłem, a tamten wrzasnął jakby sam płonął. Uniósł się w powietrze, gromadząc wokół siebie uwalniającą się energię, próbując ją wchłonąć. Otworzył stację na ciemne niebo. Wszystko dokoła się zatrzęsło...
Korzystając z okazji wybiegłam z naszego schronienia i wciągnęłam do niego Kaede. Oczywiście protestował.
- Kiedy w końcu mam się wykazać, skoro ciągle ktoś mi przeszkadza?!
- Jacy jesteście podobni, ty i on - spojrzałam w górę. - Obaj chcecie być najlepsi, nie zastanawiając się po co wam to ani co z tego wyniknie.
Chłopak już miał się na mnie obrazić za wygadywanie niedorzeczności, gdy usłyszeliśmy głos przywódcy, zwielokrotniony mocą:
- Bez potęgi?! Choćbym miał zniszczyć ten świat, nikt nie jest w stanie mi jej odebrać!!!
I urwał, gdy wokół niego zawirowało pięć świateł. Nie było za dobrze widać poprzez cienie i ogień, ale chyba kształtowały się w sylwetki... Był pośród nich jak ptak w klatce, który trzepie skrzydłami co sił, ale nie może się wydostać.
- A jednak się pojawili - powiedział Aeiran z pozoru spokojnie. Ale za dobrze już go znam.
- T e r a z się pojawili?! - zrozumiałam kim są. - A gdzie byli, kiedy zaczynał układać cały ten plan?!
- Ta kraina była na nich zamknięta... Więc i oni się na nią zamknęli - wyjaśnił nie bez ironii. - Ale lepiej późno niż wcale, nie uważasz?
Piątka postaci jaśniała jeszcze przez chwilę, aż nagle zgasła. Zniknął również ten o wygórowanych ambicjach, jakby nigdy nie istniał. Ale nie, na pewno istniał, bo została po nim ta ogromna kłębiąca się w powietrzu moc.
- Co z nim zrobili, jak myślicie? - Kaede patrzył w niebo jak zaczarowany.
- Na to pytanie pewnie nigdy nie poznamy odpowiedzi - Aeiran wzruszył ramionami.
- No to lepiej się stąd wynieść zanim to wszystko na nas spadnie... Chociaż jeszcze jedno pytanie: co jest tam w dole, pod nami?
Zdumiewające, że to właśnie on pierwszy zatroszczył się o ziemię...
Przenieśliśmy się do znanego mi już "wagonu" z lustrzaną podłogą. Kierowała nim Tomine, bynajmniej nie zdziwiona naszym przybyciem.
- Zaraz tu będzie piekło, prawda? - zapytała przez zaciśnięte zęby. - Miasto jest już puste... Tak mi się przynajmniej wydaje.
- No to po co tu jesteś zamiast też wiać? - wytknął jej Kaede.
- Dostałam komunikat od Hyô, że nie dopuści do zniszczenia stolicy - wyjaśniła szybko, gorączkowo. - Chciał się dostać do systemów bezpieczeństwa i postawić barierę, ale tam wszystko jest zahasłowane, nie zdąży!
- Jasna cholera - syknął rudowłosy, otworzył sobie drzwi i w te pędy wypadł z pojazdu.
- KAEDE!! - krzyknęła za nim, ale to się na nic nie zdało.
- Ile mamy sekund zanim ta cała kotłowanina tu spadnie? - spytałam z rezygnacją. - Ryzykujemy?
Moje słowa spotkały się z odzewem ze strony Aeirana. Choć nie takim w stylu pozytywnych bohaterów, obrońców ludzkości.
- Odleć stąd jak najdalej - powiedział do Tomine.
- Chyba oszalałeś! - zdenerwowała się jeszcze bardziej. - Znikajcie stąd tak jak przybyliście, ja ich nie zostawię!
- Oni chcieli, żebyś przeżyła - rzucił. - Te dzieciaki też, jeśli się uda.
- Jeśli się... - kobieta na chwilę straciła oddech. - De'haer di yl gla'edd!
- Vetem es - Aeiran skinął poważnie głową i jednym gestem przerzucił cały pojazd daleko poza miasto.
- Podejrzanie dobrze ci to idzie - stwierdziłam. - Czy to znaczy, że...
Nie dokończyłam, bo posłał mi spojrzenie tak pełne goryczy, że zapragnęłam po prostu go przytulić i dać mu całe swoje wsparcie. Ale to musiało poczekać, bo sama nie miałam już sił. Patrzyłam więc tylko na jego kolejny ruch i oto wśród czarnej mgły pojawiły się dwie postacie. Sei'Hyô też niespecjalnie czuł się na siłach, a Kaede go podtrzymywał... Ale jednocześnie jakby przytrzymywał. Żeby się nie wyrwał przypadkiem.
- Już - powiedział Aeiran nieobecnym głosem, a wtedy eksplozja światła powiedziała nam, że już po mieście.
- ...I jak jeszcze raz spróbujesz takiego kretyńskiego wyskoku, to ci dla odmiany tak wpieprzę, że się przez tydzień nie podniesiesz!! - grzmiał rudowłosy na oszołomionego ducha lodu i chyba jeszcze nie zauważył, gdzie właściwie są.
- To się właśnie nazywa prawdziwa serdeczna przyjaźń - rozczuliła się Tomine. - Widzisz, Hyô, jak Kaede się o ciebie troszczy?
- Wcale się nie troszczę!!! - wrzasnął obiekt jej podziwu i wrócił do przerwanej czynności, natomiast Sei'Hyô rozejrzał się, uśmiechnął lekko i usiadł, kwitując każde kolejne warknięcie "przyjaciela" kiwnięciem głowy.
Oddalaliśmy się coraz bardziej od miasta, z którego pewnie zostały same gruzy.
- Nie mogę uwierzyć, że tak szybko się skończyło - szepnęłam. - Chociaż pewnie po prostu za późno się w to włączyłam.
- Dopiero się zaczęło - pokręciła głową Tomine. - Ha'O'Hana została bez swojej głównej siły napędowej. Teraz trzeba będzie pozbierać niedobitki organizacji i przekonać...
- Sama jesteś niedobitkiem organizacji - prychnął Kaede, który już się widać wykrzyczał. - Uważasz, że to miejsce nie może bez niej istnieć? I co, teraz będziecie działać ku chwale ojczyzny?
- Każdy może mieć wpływ na świat - rzekł cicho Hyô. - Ty też możesz, jeśli tylko chcesz.
- Jesteśmy tylko małą częścią świata - westchnęła Tomine. - A on z kolei jest małą częścią o wiele większego wzoru. I gdyby ten wzór nie zaczął się rozsypywać, może i my byśmy...
- Przestańcie wpadać w patos, dobrze? - jęknęłam. - I jeszcze jedno: czy ta rozsypka jest aż tak widoczna? Wyczuwalna?
- Zdajemy sobie z niej sprawę - przyznał Hyô. - Jest nieunikniona, skoro kolejne pokolenia bóstw walczą między sobą zamiast troszczyć się o światy.
- W każdym pokoleniu znajdą się jacyś buntownicy, burzący porządek rzeczy.
Kiedy Tomine to powiedziała, poczułam jak Aeiran zaciska palce na moim ramieniu. Wyczułam jego napięcie i niemal od razu domyśliłam się w czym rzecz. Cóż, nie miałam ochoty się wplątywać w te zagmatwane boskie sprawy, ale musiałam się pogodzić z tym, że prędzej czy później czeka nas długa rozmowa z tą panią, kimkolwiek naprawdę jest.
I że faktycznie wszystko dopiero się zaczęło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz