14 IV

- No, z Rob Roya to jest jakiś pożytek - stwierdziła Nindë. - Wreszcie jest się z kim pościgać!
- A ścigaj się na zdrowie, póki na tobie nie siedzę - powiedziałam.
- Wypraszam sobie takie traktowanie mnie przedmiotowo - parsknął wierzchowiec Vanny, która zaniosła się złośliwym śmiechem. - Jeszcze mogę zmienić zdanie, zauważ!
- Oj, ja przecież nie miałam nic takiego na myśli - moja klacz zmieniła ton na błagalny. - No coś ty, chyba się nie obrazisz, prawda? Prawda?
- Coś ci powiem - Vanny usiadła na trawie obok mnie. - Ona albo jest do ciebie podobna z charakteru, albo się taka przy tobie stała.
- No proszę. Pokrzywa, słyszysz? - tym razem ja się roześmiałam.
- Słyszę i taktownie nie skomentuję - zawołana podeszła do Rob Roya i trąciła go łbem. - Berek!
- Co berek, jaki berek - burknął, patrząc za oddalającą się już Nindë - Jak mam wyzwolić swoją maksymalną prędkość i ją zakasować z tym pędrakiem na grzbiecie?
- Biegnij, biegnij - odpowiedziałam - Najwyżej się puści i odfrunie gdy będzie miał dość.
- A nie będzie - dodała moja kuzynka z diabelskim błyskiem w oczach.
- W takim razie mógłby  j u ż  puścić. Naprawdę nie musi tak kurczowo ściskać mojej grzywy...
- Biegnij, nie gadaj. Bo kopnę.
Rob Roy spojrzał na Vanny z miażdżącą ironią i wreszcie ruszył.
- No a my sobie teraz poleniuchujemy - rzekłam z zadowoleniem, rozkładając się na trawce.
- Mówisz jakbyśmy nie robiły tego przez najbliższy tydzień - zachichotała Vanny. - Ale możemy się też... O! Porozanielać!
- Skoro wiosna cię dopadła, nie żałuj sobie - szturchnęłam ją lekko. - I przyznaj się co też ci chodzi po głowie! - a widząc, jak usilnie stara się nie zarumienić, dorzuciłam: - Albo kto...
- A czy ja coś mówię?! - chyba chciała to powiedzieć z wyrzutem, ale jej nie wyszło.
- No właśnie nic nie mówisz i czuję się tak trochę wstecz!
- Wiesz, tak się zastanawiam - zadumała się. - Ty też nic nie mówisz... A innych na zwierzenia naciągasz.
- Nie ma o czym mówić - skwitowałam to. - Nietrudno zauważyć, że w moim życiu uczuciowym nic się nie dzieje.
- W tym życiu nie - westchnęła Vanny. - Nie będę ci uświadamiać, że wreszcie powinno zacząć, ale...
- Ale co?
- Przypomniało mi się co mówiłaś, gdy parę dni temu byłyśmy w Marzeniu z okazji wspierania duchowo Vaneshki. Że umarłaś kiedyś z miłości, a teraz nie uważasz, że było warto.
- Poniekąd - potwierdziłam. - Rzuciłam się w walkę z przeświadczeniem, że śmierć przyjmę z radością... I figa.
- Czy to jest na tyle bolesne wspomnienie, że nie zechcesz się nim podzielić?
- Aleś ty dzisiaj dociekliwa - wyszczerzyłam zęby. - Chcesz wiedzieć? Zatem ci powiem, że to było dawno temu, kiedy pierwszy raz byłam do szaleństwa zakochana... Przynajmniej pierwszy zapamiętany raz.
- Nie wiem w kim, ale go nie lubię - zdecydowała. - I co, wystawił cię?
- A najśmieszniejsze, że wtedy też byłam demonem - ciągnęłam. - Miałam nadzieję, że kocha mnie na tyle, by to zaakceptować... Więc mu wyznałam.
Nie odpowiedziała, ale po wyrazie jej twarzy poznałam, że domyśliła się, co było dalej.
- I chyba byłam beznadziejną romantyczką lubiącą wzniosłe sceny - uśmiechnęłam się gorzko. - Może to i lepiej, bo mogłam się odrodzić jako ktoś inny... I żyć od nowa.
- Skoro byłaś zakochana, to nie tak trudno zrozumieć - stwierdziła Vanny.
- Chyba jednak trudno... Bo wiesz, ja już go prawie nie pamiętam. Szybko zapomniałam - przyznałam. - W każdym razie to była moja jedyna udana śmierć z rozpaczy... Bo za drugim razem, kiedy doszła do mnie wieść, że Arten nie żyje, już mi się nie udało.
- Bo przebudziła się w tobie smoczyca.
- O tak. Straszna, chaotyczna potwora.
- I dzięki temu poznałaś Geddwyna, narysował mi obrazek i mam prawo się rozanielać.
- Ha! A jednak!
- Yyyy... - Vanny już miała coś powiedzieć, ale w tym momencie przygalopowały do nas nasze rumaki. Tenari ciągle trzymał się grzywy Rob Roya i miał w oczach radość świata.
- No, troszkę się wyżyłam - oznajmiła Nindë. - Może starczy przez okres szwendania się z tym dobijającym No Doubtem...
- Ruszamy dopiero pojutrze - przypomniałam. - Jeszcze się zdążysz wyżyć.
- Tak, dokoła parkingu...

Gdy znaleźliśmy się z powrotem w Blue Haven, od razu klapnęliśmy na kanapę... To znaczy, klapnęłyśmy.
- Jak on to robi, że nie ma dosyć? - westchnęłam, patrząc na Tenariego, który właśnie zaczął latać po herbaciarni.
- Chyba przydałoby się wziąć z niego przykład, a nie... - Vanny podniosła się z kanapy i w urwała, zauważywszy coś na stoliku.
- Poczta, szefowo - podała mi kopertę z nieznanym charakterem pisma.
Otworzyłam ją dość nieufnie. Znajdująca się w niej kartka była ozdobiona wizerunkiem bluszczu i pachniała jak... No, jak męskie perfumy, nic dodać, nic ująć. Wiadomość brzmiała następująco:

Abyś nie myślała, że zapomniałem - wręcz przeciwnie, liczę, że wkrótce znów podejmiemy nasze zmagania. Czekam na to niemal tak niecierpliwie jak Ty.

Ern Fáel ev Saedd

- I ty twierdzisz, że w twoim życiu uczuciowym nic się nie dzieje? - Vanny spojrzała na mnie z ukosa.
- Za dziwne wybryki rozmaitych agentów END-u nie odpowiadam - oznajmiłam kategorycznie i schowałam list na dno szafy zanim dorwał go Tenari.
- To jak, Vanny? - zwróciłam się do kuzyneczki. - Pokażesz mi kiedyś ten rysunek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz