6 IV

Sen mnie powoli wzywa, ale pamiętnika nie odłożę. Warto spisać to, co się dzisiaj, a raczej wczoraj działo... Jest po północy, a my ciągle siedzimy w Marzeniu i trochę mam sobie za złe, że tak odpływam gdy oni się zamartwiają. To znaczy, zamartwiali się, teraz z niezłym skutkiem postarali się zasnąć. Oprócz Leo, który ciągle siedzi przy Vaneshce i chyba go zmienię jak skończę pisać. Nie żebym i ja się nie martwiła, ale kronikarskie przyzwyczajenia dają o sobie znać... Vanny chichotała histerycznie, gdy zobaczyła, że wzięłam ze sobą pamiętnik, i prawdę mówiąc wcale jej się nie dziwię.
Pora zatem opisać miniony dzień...

Po południu wpadł do nas Leo - jak uznałam, w rewanżu za nasze odwiedziny dnia poprzedniego. Tyle że jak na zwykłą wizytę wyglądał na zbyt przejętego. Zaraz posadziłam go na kanapie i biedak musiał się odganiać od Tenariego, który jak ta sroka dorwał się do jego świecącej bransolety.
- Zostaw mój ciężko zdobyty łup, wariacie! - wołał. - Bo nie będę się mógł teleportować i zostanę tu na zawsze, tak chcesz?
Tenari spojrzał na niego z wyraźnym politowaniem i pozwolił mi wziąć się na ręce.
- Co jest, czyżby tym razem Vaneshka postanowiła posprzątać i wygoniła cię z domu? - zapytałam, chcąc ukryć nagły niepokój.
- Wcale bym się nie zdziwiła - mruknęła Vanny, wnosząc herbatę. - Ja, gdybym chciała coś odreagować, chwyciłabym się nawet najdziwniejszego zajęcia...
- W zasadzie to pół dnia przesiedziała cicho w swoim pokoju - elf zmarszczył nos i zajrzał do wszystkich filiżanek po kolei, po czym odsunął się jakby był w nich arszenik. - No i dopiero co wyszła i oznajmiła, że wybiera się... w pewne miejsce. I tyle ją widziałem.
- To jakaś tajemnica? - moja kuzynka zaczęła z pewnym zdziwieniem przyglądać się swojej herbacie.
- Nie, tylko... - zawahał się. - Nie bardzo lubię mówić o tym miejscu.
- Czemu? - Vanny wypiła łyczek. - I co ci się nie podoba? Ja do swojej herbatki zastrzeżeń nie mam!
- Bo stamtąd... Z Saedd Ménn... - tym słowom towarzyszył grymas - mnie zabrała.
Pierwszy raz słyszałam tę nazwę, ale starałam się stłumić ciekawość.
- To co ma tam jeszcze do roboty? - wyrwała się Vanny. No i diabli wzięli moje staranie.
- Nie mam pojęcia - pokręcił głową Leo. - Nawet nie pytałem co tam robiła poprzednim razem... Za bardzo się cieszyłem, że już nie muszę tam tkwić.
- Ale widać nie masz najlepszych przeczuć - stwierdziłam. - Skoro przyszedłeś z tym do nas.
Leo spuścił głowę, a gdy po chwili ją uniósł, w oczach miał determinację.
- Konflikt, który tam trwa, może i jej nie dotyczy, ale jeśli będzie się tam dalej wyprawiać, w końcu zacznie...
- Nie czaj się, tylko powiedz, gdzie jest to Saedd Ménn - przerwałam. - Może jej wyperswadujemy.
- Mógłbym was zaprowadzić - mruknął niechętnie. - Chyba nie mam wyjścia.
- Masz wyjście - rzuciła Vanny. - Możesz zostać w domu i zająć się Tenarim.
- Nie mam wyjścia, boję się o Vaneshkę.
- No to wszystko jasne - Vanny wcisnęła mu demoniątko w ramiona. - Czyli będziesz się nim zajmował w drodze. Sam tu w końcu nie zostanie!

W dziwne miejsce nas Leo zaprowadził. Dużo powykręcanych kolumn, tu i ówdzie gruzy... Cisza i spokój, jakby życie zapomniało o tym pałacu. A jednak nasz przewodnik jakimś sposobem wyczuwał, że jeszcze niedawno nie było tu tak cicho.
- Może to i lepiej, że dopiero teraz się pojawiliśmy - podsumowałam. - Zawsze mam problemy z opisywaniem scen akcji.
Leo spojrzał na mnie dziwnie i w tej chwili coś usłyszeliśmy. Jakiś głos...?
- Tędy - zdecydował elf, prowadząc nas jednym z korytarzy. Dość zrujnowanym, nawiasem mówiąc. I rzeczywiście wyglądało na to, że ktoś się bawił w robienie demolki całkiem niedawno.
Głos, który stawał się coraz lepiej słyszalny, był wyraźnie dziewczęcy i brzmiała w nim odrobina paniki.
- Nie, no to by była jakaś farsa, gdybyś mi tu teraz umarła! - usłyszeliśmy. - Nie strzeliłam przecież aż tak mocno! Nie żartuj sobie, ocknij się!
Zaintrygowani weszliśmy do komnaty, a pierwsze, co nam się rzuciło w oczy, było leżące nieruchomo ciało Vaneshki. Klęczała nad nim nieźle przejęta dziewczyna w obcisłym srebrnym uniformie. Wyglądała na jakieś siedemnaście lat, miała lekko skośne oczy i krótkie niebieskie włosy... Tak ufryzowane, że wyglądały jak odłamki jakiegoś kryształu (albo też mania prześladowcza jeszcze mnie nie opuściła).
- O! Dobrze, że ktoś zdesperowany się tu pofatygował! - na nasz widok poderwała się z nadzieją. - Powiedzcie, że nic jej nie będzie! Ja wcale nie chciałam jej zastrzelić, myślałam, że to znowu nadchodzi jeden z tych zero-zero-cośtam!
Powiedziała to na jednym wdechu, z szybkością karabinu maszynowego. Pewnie by mówiła dalej, gdyby nie wciął się Leo.
- Zawsze cię podziwiałem, wiesz, Mil? - odezwał sie uszczypliwie. - Odróżnić golema bojowego od delikatnej i pięknej kobiety faktycznie nie sposób.
- Cicho bądź, Teleorin!! - zawołała. - Nikt cię tu nie zapraszał! I masz się do mnie zwracać 'Lady Selton', jasne?!
- A ty do mnie... - zaczął, urwał i po namyśle dokończył: - ...Nie 'Teleorin'!
Zaciekawiła mnie ta rozmowa, a i Vanny próbowała podzielić uwagę między nich a próbę uzdrowienia Vaneshki.
- No tak. Rozumiem, że nie przyznajesz się już do swojego rodu? - zapytała słodko dziewczyna. - Już pamiętam, to ona cię od nas zabrała... I co, nie wystarczało jej?
- A ty dalczego nie jesteś ze swoimi tylko na tym pobojowisku? - odparował Leo. - Czyżby nie przestali podejrzewać cię o zdradę?
Niebieskowłosa straciła rezon i przygryzła wargi.
- A jak miałam im udowodnić, że jest inaczej? - mruknęła. - Skoro ślepo ufają temu cholernemu... Twojemu krewniakowi! - zakończyła ze złośliwym uśmieszkiem.
- Nie przyznaję się do niego - burknął.
- Tak czy inaczej, zostawili mnie tutaj na próbę lojalności. I proszę, co z tego wynikło!
- Jakaś dziwna energia się w niej skumulowała - skrzywiła się Vanny. - Czym ty do niej strzelałaś?
- Tym! - dziewczyna z dumą pokazała swoją zabaweczkę i zarówno ja jak i moja kuzynka wytrzeszczyłyśmy oczy na widok lufy o metrowej długości, wyposażonej w mnóstwo przycisków i pewnie ciężkiej. - Ale nie dałam pełnej mocy... Nie rozumiem, dlaczego nie opuściła jej ciała...
- Masz pomysł jak ją usunąć?
- Poniekąd - mruknęła. - Ale nie ma na to czasu, w każdej chwili mogą wrócić!
- W takiem razie trzeba ją stąd zabrać - zdecydowałam. - Słuchaj... Jak się do ciebie zwracać?
- Wystarczy Milanee - odpowiedziała cicho, a Leo uśmiechnął sie triumfalnie.
- Dobra. Zabieramy cię do nas i przeprowadzimy konsultację na spokojnie.
- Chyba nie do Marzenia? - zaniepokoił się elf. - A zresztą, jak Vaneshka wyzdrowieje to najwyżej ją wygoni.
- Dziwne, że nie wygoniła kogoś, kto nosi obciachową fioletową bluzę z pomarańczowymi rękawami - odparowała Milanee.
- A co ma piernik do wiatraka? - zdziwił się szczerze.
Jako ktoś, dla kogo jest to zupełnie oczywiste, tylko prychnęła.

- Dobra... - odezwała się Vanny zmęczonym głosem. - Pomiałaby to w sobie dłużej a byłoby źle...
- Ale co z tym teraz zrobimy? - spytałam, patrząc na unoszącą się nad łóżkiem Vaneshki kulę energii.
- Spytaj wytwórczynię - uśmiechnął się krzywo Leo. Nie miałam ochoty na takie dyskusje, więc po prostu otworzyłam portal dokądkolwiek i wepchnęłam w niego tę kulę.
- No i ktoś będzie miał przechlapane - podsumowała Vanny. - A my co robimy? Zostajemy w Marzeniu i czekamy aż Vaneshka się obudzi?
- Ja mogę zostać - stwierdziłam, a Leo chyba się ucieszył z naszej decyzji.
- Nie wiem czy ją spytam, po co się tam pchała - powiedział. - Ale wolałbym, żeby schowała trochę swojej determinacji do szuflady...
Wymknęłam się cicho z pokoju żeby zrobić herbatę, a przy okazji znaleźć Milanee, która gdzieś się zaszyła, gdy Vanny zajęła się uzdrawianiem. Siedziała w kuchni, skulona na krześle w zupełnej ciemności.
- Hej - odezwałam się, włączając światło. - Nie przeszkadzam?
Pokręciła głową. Miała minę dziecka, które nie dostało wymarzonego prezentu.
- Powiedz, że nic jej nie będzie - poprosiła któryś raz z kolei.
- Vanny mówi, że nie - odpowiedziałam. - Ale potrzebny jej odpoczynek.
- Całe szczęście - szepnęła Milanee. - Wiesz, jeszcze nikogo nie zabiłam, więc to mogłoby mi się odbić na psychice - no, przytłaczające poczucie winy, koszmary, zwidy, te sprawy...
- Słysząc cię wnioskuję, że jesteś w niezłej formie - uśmiechnęłam się. - No, chyba że na co dzień nie jesteś taka rozgadana...
- Nie, taka nie - uśmiechnęła się z dumą. - Bardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz