Otworzyłam oczy - było dziwnie jasno.
Wysunęłam się spod otaczającego mnie ramienia i wstałam. Za oknem
księżyc świecił jakimś upiornym blaskiem - niecodzienne to zjawisko, gdy
mieszka się w domu bez okien, prawda? Wyszłam z pokoju mechanicznie,
ale nie przeszłam do herbaciarni, tylko do nieznanego mi pokoju.
Utrzymany był w brązowo-czerwonej tonacji i wyglądał na czyjś gabinet...
Wszystkie ściany zajmowały półki z książkami, poza jedną, którą
skrywała zasłona. Może tam było okno, nie wiem. Podeszłam do ozdobnie
wykonanego biurka - leżała na nim otwarta księga, na którą trudno nie
było zwrócić uwagi. Duża, gruba... i pusta. Otwarta na pierwszej
stronie, na której dotąd zostało nakreślone tylko kilka słów:
Caranilla Caloess Al'Deir
Tę księgę zaczynam dzisiaj. Przeczytacie ją gdy już mnie nie będzie.
Obok pióro i kałamarz, czekające aż właścicielka wróci i podejmie pisanie.
Czyżbym trafiła na bratnią duszę? O ile sam fakt pamiętnikowania może o tym przesądzać...
Nagle coś stanęło za mną, zawołało "Bu!" i rozproszyło moją uwagę. I zachichotało, kiedy podskoczyłam.
Spojrzałam na żartownisię z kwaśną miną. Była ode mnie nieco wyższa,
miała brązowe włosy przetykane gdzieniegdzie czerwienią i śmiała się w
najlepsze.
- Patrz! - okręciła się radośnie. - Może tak być?
- A czy ja casting prowadzę, czy jak? - zapytałam niekoniecznie mądrze. Roześmiała się jeszcze głośniej.
- Jesteś jedyną osobą, jaką tu spotkałam, więc tylko ciebie mogę spytać, nie?
- A kim właściwie jesteś? - brnęłam dalej z niewyraźną miną.
- Vanille Loire, do usług - wykonała kolejny obrót, a następnie idealne dygnięcie.
- O - powiedziałam głucho. - Jak tam perfumy, pasują?
- A muszę odpowiadać? - prychnęła. - Wiesz co, ja ci się przychodzę
pochwalić postępami w Śnieniu i powiadomić, że zamierzam cię odwiedzić, a
ty jakieś zwiechy łapiesz...
- Do pracy, a nie odwiedzić! - odzyskałam wreszcie zdolność normalnego wypowiadania się. - Tylko jeszcze powiedz kiedy!
Uśmiechnęła się promiennie... I zniknęła jak zdmuchnięty płomyk świecy.
A pode mną otworzyła się ziemia i spadłam w ciemność.
Obudziłam się, tym razem naprawdę.
Co to miało być, zwykły sen, jakich wiele, czy może pomysł na opowieść?
Nie, pomysły przychodzą do mnie na jawie... I czy Vanny naprawdę
nawiedziła mój sen, czy też była tylko wytworem tego snu? Cóż, nie
zaszkodzi wypartywać jej przyjazdu. Byłoby mi naprawdę miło...
Zakopałam się z powrotem pod kołdrę i uścisnęłam mocno poduszkę - dawno
tak dotkliwie nie odczuwałam faktu, że nie ma mnie kto utulić do snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz