- Uwielbiam jesień - stwierdziłam.
- I masz rację - poparł mnie Clayd. - Ale deszcz lepiej uwielbiać przez okno.
"Deszcz" to było mało powiedziane - lało jak z cebra, a z oddali dochodził pomruk grzmotów. Ponieważ żadne z nas nie pomyślało choćby o parasolach, Clayd zerwał z
siebie kurtkę i zarzucił nam na głowy.
- Czy to coś pomoże? - zapytałam sceptycznie.
- Jasne, że nie - roześmiał się. - Ale pocieszę cię tym, że tam są takie fajne drzewa... Biegniemy?
Nie powiem, ciekawe były nasze próby biegu przy jednoczesnym trzymaniu
kurtki nad głowami, ciągnięciu za sobą koni i zanoszeniu się wariackim
śmiechem. Ale koniec końców drzewa o wielkich, szerokich i sztywnych
liściach okazały się dobrą ochroną przed ulewą.
- Ja tu czegoś nie rozumiem. Podczas gdy taka wodna istota jak ty
ucieka od deszczu, stworzenie iście ogniste... - Clayd urwał i wskazał
na Haldisa, który biegał, skakał i szalał, ani myśląc się chować. A jego
koń - chudy i smętny, o zupełnie nie pasującym imieniu Savage - także się ożywił, zaczął brykać i
rżeć.
- Też uważam, że coś tu jest nie w porządku - mruknęłam. - I zobacz, już przestaje padać. Szybko przyszło, szybko odchodzi...
- Taa... Nawet deszcz uznał sytuację za podejrzaną.
Wystawiłam rękę na zewnątrz, żeby sprawdzić czy można już wyjść bez
szkody... I natychmiast cofnęłam ją jak oparzona. Tak, lepiej bym tego
nie ujęła. Krople, które spadły mi na dłoń, miały temperaturę jeśli nie
wrzątku, to coś koło tego. Nie, moja ręka nie wyglądała na poparzoną, a
roślinki też wyraźnie nic sobie z tego nie robiły...
- Haldis, nie za gorąco ci tam? - zawołałam. Pokręcił głową z uśmiechem.
- Już możecie wyjść, stygnie!
- Świetnie... Wiedziałeś wcześniej, że tutaj się deszcz rozgrzewa?
- Poniekąd - przyznał. - To znak, że zbliżamy się... No, tam, dokąd
zmierzam. Podobno w pobliżu tego miejsca natura się zawsze dziwnie
zachowuje i po tym można odnaleźć drogę.
- Co jak co, ale tu wszędzie natura ma fioła - skomentował Clayd,
zajęty zrywaniem, a raczej odłamywaniem jednego z parasolowych liści. -
Więc tropu jednak nie masz.
- Mam - zaprotestował Haldis. - Jeszcze zanim was spotkałem, też złapał mnie deszcz. I nie był gorący. Na pewno się zbliżamy!
Szybko okazało się, że Haldis miał rację. Nie ujechaliśmy daleko, a już
coś zaczęło nam majaczyć zza plątaniny drzew i krzaków... Przejechaliśmy
przez nie z pewnym trudem i nagle opadła nas chmara... Czegoś.
- Sio, insekty! - warknął Haldis, wymachując rękami.
- Insekty?! Ja ci dam insekty, niekumaty śmiertelniku!!! - odpowiedział
mu cieniutki, ale groźny głosik i jedna z małych istotek zatrzymała się
tuż przed jego twarzą. - Chociaż... - zrobiła naburmuszoną minę. - Chyba
raczej nie śmiertelniku. Ale i tak niekumaty!!!
- Jak myślisz, Haldis, czy obecność tych wróżek też dowodzi, że jesteśmy tuż tuż? - roześmiałam się.
Istotka podfrunęła do mnie, trzepocząc skrzydełkami szybko jak koliber, a
za nią kilka innych - smukłych i czarnookich, o najprzeróżniejszych
kolorach skór. Ta akurat była różowa.
- WRÓŻKI?! - wrzasnęła wściekle. - Że niby mamy tańcować nad kwiatami i
płatać ludziom figielki?! Co wy sobie wyobrażacie, że możecie tu
przyłazić i nas bezkarnie obrażać?! Gladdii niegdyście nie widzieli?!
- Nigdyśmy nie widzieli - zabrał głos Clayd. - Dlatego miło nam spotkać tak intrygujące istoty.
- No, jeden przynajmniej udaje rozsądnego i lepiej żeby was tego
nauczył - skomentowała skrzydlata osóbka. - Bo trzeba wam wiedzieć, że my
jesteśmy siły specjalne Foltrenu i należy dwa razy pomyśleć zanim
zacznie się nas lekce sobie ważyć!
- Foltrenu? - ożywił się Haldis. - Wędrującego Miasta? To wy nie jesteście baśnią?
- Ty milcz - syknęła w odpowiedzi. - Bo z każdym słowem coraz bardziej
podpadasz! Jeszcze raz wypowiesz to... to słowo, a ukarzemy was tu, na
miejscu! Nie robiąc sobie kłopotów z dostarczeniem was do Foltrenu!
- Ale jeśli to wezwanie z powodu niebezpieczeństwa było od was -
ciągnął niezrażony - to jesteśmy tu żeby zbadać przyczynę i wam pomóc!
Wszystkie istotki jak na komendę przekrzywiły główki w zamyśleniu i zebrały się razem aby się naradzić.
- Dobrze zatem - odezwała się po chwili ta różowa. - Możecie przekroczyć
bramy miasta, ale będziecie pod strażą, nie myślcie sobie!
- Ja tam mogę w ogóle przestać myśleć - prychnął Haldis, ale cicho, żeby znów się nie przyczepiła.
I wtedy gladdie, czymkolwiek są, pokazały na co je stać. Podfrunęły i
bez większego trudu uniosły nas w powietrze tak, że znaleźliśmy się
wysoko ponad drzewami. A naszym oczom ukazało się miasto tak bajeczne i
radośnie kolorowe, że od razu przyszło mi na myśl skojarzenie z...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz