Tym razem nie było już tak
przeraźliwie ciemno. Dokoła nas roztaczała się przestrzeń mieniąca się
wieloma odcieniami niebieskiego. Nie mam pojęcia, czym to było
uwarunkowane... Ani jak tę przestrzeń nazwać, bo że międzysfera to nie
była, nie miałam wątpliwości. Pamiętam, że pokonywałam tę... aleję bardzo
dawno temu, ale konkretnych wspomnień z tamtej podróży zostało mi jeszcze
mniej niż z tej ostatniej, podczas nowiu. I nikt nigdy nie jest do
końca pewien, jak tam trafił ani jak się stamtąd wydostał... Właściwie
chętnie wybrałabym się tędy jeszcze kiedyś, choćby po to, by zobaczyć
dokąd bym dotarła...
W każdych innych okolicznościach.
Dziwniejsze niż nasza trasa było to, że pozwoliłam No Doubtowi
galopować. Trudno mi więc było podziwiać widoki - trzymałam się
kurczowo, mając nadzieję, że nie spadnę. I że zdążymy. Koń gnał jak
szalony i doskonale wiedział gdzie się kierować, ale i dwa pozostałe
dotrzymywały mu kroku z zadziwiającą łatwością. Oczywiście Nindë była
wniebowzięta, że może pobiegać - nawet i beze mnie na swoim grzbiecie i
pewnie uśmiałabym się jak zwykle z jej nadpobudliwości...
W każdej innej sytuacji.
Przez myśl przemknęło mi, że Czasoprzestrzenny musi się nieźle tutaj
orientować, skoro używa tej drogi zamiast czarnych dziur. I że panuje tu
taki spokój, którego nie zmąciłyby nie tylko odgłosy końskich kopyt,
ale i odgłosy walki...
Właściwie Wysłanniczka nie musiałaby tu przybywać. Nie miałam jednak wątpliwości, że zechce.
Teraz zabrałam ze sobą Grievance i znów zastanawiałam się, w jakim celu miałabym go użyć...
- A przecież cię uprzedzałem - powiedział - że zabiję cię, jeśli wrócisz.
Nie mogłam odpowiedzieć, bo złapał mnie za twarz i wisiałam w powietrzu.
Przed oczami miałam ciemność, która powoli wlewała się do mojego
wnętrza. Nawet myśleć mi było trudno. Grievance leżał gdzieś daleko -
nawet nie zrobiłam z niego użytku, bo ten przeklęty Czasoprzestrzenny
zaatakował mocą, gdy tylko mnie zauważył. Nie miałam czasu się obronić,
zresztą czas był przecież jego sprzymierzeńcem...
Opadłam na ziemię dość niespodziewanie, czując przy tym powiew ciepła. Haldis?
- W dodatku przywiodłaś ze sobą Khai'rise Naena i Zrodzonego dla Ładu - usłyszałam dezaprobatę w jego głosie. - Ryzykując również ich istnienie. Po co?
Zgasił płonący dokoła ogień jednym gestem... Nie, nie zgasił. Cofnął. Nie było tam tego ognia. Nigdy.
- A jednak - zaczęłam, stając z trudem na nogi. - Gdybyś nie chciał
zostać ponownie odnaleziony, nie pozwoliłbyś na to, czyż nie?
Nie odpowiedział, a jedynie obojętnym ruchem wyciągnął ku mnie rękę.
- Widać, że sam nie wiesz, czego chcesz - ciągnęłam, mając wrażenie, że
się waha. - Nie wiesz, co dalej? Bo światami władać nie będziesz, to do
ciebie niepodobne... Myślisz, że nie wiem?
- Nie przypisuj mi czegoś, co znałaś w tamtym! - powoli ogarniał go gniew.
- Dlaczego nie? Mimo wszystko byłeś nim... A on był tobą.
- Nie, kronikarko, nie. Było niedoskonałe ciało - i ja!
- Gdybyś pozostał w tym ciele, inaczej byś mówił - syknęłam.
- Gdybym pozostał w tym ciele... - urwał nagle, jakby zapomniał,
co chciał powiedzieć. Albo jakby nie był pewien czy jego słowa byłyby
właściwe. I stał tak, z wyciągniętą ręką, dopóki nie posłał potężnego
uderzenia mocy... Nie we mnie. Przeleciała tuż obok, niemal dotykając
moich włosów, ale byłam pewna, że zrobił to celowo... Mimo wszystko nie
trafił. Gdy obejrzałam się do tyłu, osoba, w którą celował, była wysoko w
górze, po uprzednim wyskoku. Po chwili znalazła się z powrotem na dole.
Przy mnie.
- Nie oczekiwałam, że przyjdziesz - syknęła. - Miałaś się już nie wtrącać!
- Niczego nie obiecywałam - zaprotestowałam. - Zresztą sama sobie świetnie poradziłaś z odnalezieniem drogi..
Asa uśmiechnęła się ironicznie i zaraz przestała zwracać na mnie uwagę. Skierowała ją na Czasoprzestrzennego - z wzajemnością.
- Twój miecz przeciwko mojemu. Dobra, uczciwa walka. Bez mocy.
Bez słowa zmaterializował w dłoniach broń od Cirnelle.
Może zdążyłabym ich znów powstrzymać... Chociaż jak, skacząc między
nich? Nawet nie zwróciliby uwagi. Ale i tak nie udało mi się nic zrobić,
bo nagle pojawił się Haldis, bezceremonialnie wziął mnie na
ręce i zabrał na sporą odległość, tam, gdzie stał Clayd i nasze
wierzchowce...
- No i co ty wyprawiasz?!
- On mi kazał - wzruszył ramionami Oddany, gdy postawił mnie z powrotem na ziemi.
- Nie idź tam już - powiedział ostrzegawczo Clayd, ale ja oczywiście wyrwałam do przodu...
...I natrafiłam na przezroczystą, ale piekielnie mocną barierę
- Kto to, do diabła, postawił?! - wrzasnęłam. - I dlaczego mnie stamtąd wyciągnęliście?! Teraz mogę się tylko przyglądać!
- Może lepiej będzie, jeśli nie będziemy się wtrącać? - zasugerował Haldis.
- I tak nie mamy już większego wyboru! W dodatku mówisz to ty, który pierwszy paliłeś się do tej wyprawy!
- Może coś zrozumiałem - powiedział cicho.
- Nie jesteśmy sami w tej przestrzeni - dodał Clayd. - Może komuś chodziło o to, żebyś tam została...
- A może o to, żebym nie mogła się tam dostać!! Dlaczego, po co się bawią tą sytuacją?!
Nie miałam już siły więcej krzyczeć, zresztą na mało co miałam siłę.
Wystarczyło mi emocji za wszystkie czasy i znów czułam potrzebę
popłakania sobie trochę... Choćby ze złości. Ale ponownie nie uroniłam
ani jednej łzy. Patrzyłam tylko na sceny rozgrywające się tam, za
barierą. I coraz mocniej zaciskałam pięści. Bo Wysłanniczka wygrywała,
na razie było to ledwo widoczne, ale jednak... O tak, pamiętałam, że
Aeiran nigdy nie chciał używać broni, wolał ufać swojej mocy. A teraz...
- Do wszystkich diabłów, czemu on w nią nie ciśnie mocą?! -
rozemocjonował się Haldis. - Przecież na pewno jest od niej potężniejszy!
- Kibicujesz komuś, kogo chciałeś przyskrzynić? - Clayd uśmiechnął się półgębkiem.
- Rzecz w tym, że Aeiran zawsze miał swój honor - szepnęłam na wpoły do
niego, na wpoły do siebie. - I to w nim najwyraźniej pozostało.
- A może po prostu nie chce wygrać?
Na te słowa prychnęłam, ale nagle coś do mnie dotarło, coś, co
powiedziała mi Xemedi-san... Spojrzałam na Clayda z przerażeniem, a on
po prostu pogłaskał mnie po głowie, przyłożył dłonie do bariery i zaczął
inkantować. Nie miałam pojęcia czy to coś da, w końcu miał do czynienia
z nieznaną mocą na nieznanym terenie. Bariera twardo stała dalej, ale
nie przestawał zaklinać - a może odklinać? - i pogrążał się w coraz
głębszej koncentracji.
Akurat gdy Asa wytrąciła przeciwnikowi miecz, poczułam jak popycha mnie
mocno do przodu. Nie wyczułam żadnego oporu - albo więc zdjął tę osłonę,
albo osłabił na tyle, bym mogła... Ale nie było czasu na rozmyślanie.
- Uparta jesteś - powiedziała Wysłanniczka, widząc, że podnoszę z ziemi
Grievance. - Mówiłaś, że walczyłaś z jednym z nas, prawda? Pokaż jak.
Musiała naprawdę dać się ponieść emocjom, skoro bez wahania stanęła do
kolejnego pojedynku. Zresztą należała w końcu do Wysłanników, walka była
jej żywiołem. Czego więc mogłam się innego spodziewać? Chyba tego, że
będzie jednak silniejsza i mniej zmęczona niż ja. I że znienacka
zaatakuje swoją mocą. Znowu, znowu straciłam miecz i wylądowałam między
Asą a... Nim.
Od kiedy jego broń upadła na ziemię, nie uczynił najmniejszego ruchu.
Czekał? Za to ja zaczęłam szukać obok siebie ręką i natrafiłam na miecz
od Cirnelle. Rękojeść była lodowata w dotyku.
- Nie rezygnujesz - Asa stanęła tuż przede mną, ale nie uznała już za
konieczne odbierać mi i tej broni. - Przeszkadzasz mi w wypełnieniu zadania. A
przecież nie tak to się zaczęło.
- Racja - zgodziłam się. - Poprzednim razem ty przeszkodziłaś mnie. A ja nie chcę żeby zginął z twojej ręki.
Czy można zabić mrok? Lex się nad tym zastanawiał...
- Dlaczego? - zapytała.
A potem nie powiedziała już nic ani nawet się nie poruszyła. Tylko stała
i patrzyła. I miałam wrażenie jakby wszystko rozgrywało się w
zwolnionym tempie, jakby nawet powietrze zastygło wokół nas.
Jak kulminacyjna scena w pełnym napięcia filmie...
Wrażenie trwało nadal, gdy podniosłam miecz od Cirnelle, odwróciłam się i uderzyłam.
Gdy ciemność rozstąpiła się z głośnym szumem i otoczyła mnie całą.
Gdy upadłam na ziemię i zamknęłam oczy, zbyt słaba by wykonać choć jeden
ruch. By się odezwać. A może było mi już wszystko jedno? Potem poczułam
jeszcze, że ktoś mnie bierze na ręce...
Kiedy znów podniosłam powieki, panowała ciemność, ale ciemność znajoma,
przyjazna. Leżałam we własnym łóżku, otulona porządnie kołdrą, ale przez
kilka następnych minut nie mogłam się zorientować, co się właściwie
dzieje. Głowę miałam ciężką, a myśli niepozbierane. Sięgnęłam do
włącznika by zapalić małą lampkę. Zegar wskazywał trzecią nad ranem.
Powoli usiadłam na łóżku. Co takiego się wydarzyło?
Po chwili już pamiętałam. I zapatrzyłam się w jeden punkt z poczuciem bezradności.
Odrzuciłam kołdrę i wstałam z łóżka z dziwną myślą, że tak będzie co
rano, przez resztę mojego życia - wstać, ubrać się, zrobić herbatę - i
że to będzie długie życie pełne monotonii. Ale jeszcze ten jeden raz
zamiast tego podeszłam do toaletki, nie odrywając oczu od obiektu, który
przykuł moją uwagę...
Wzięłam zeszyt z wierszami i piosenkami - kto go tam położył? I kto znów
zaznaczył coś bez pytania? Przebiegłam wzrokiem dwie podkreślone
linijki piosenki, a potem dopisek nakreślony eleganckim pismem
Xemedi-san, po czym otrząsnęłam się i przeczytałam uważniej....
The one in the Big Blue is what the world stole from me
This night will bring him home to me
(I pewnie mu będzie wstyd, że tego nie przewidział!)
Dopiero wtedy się rozpłakałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz