Rysunek, który przysłał mi
Geddwyn, był dość... Osobliwy. Aż się przestraszyłam czy on ma takie
psychodeliczne wizje, czy raczej wplątał się w coś podczas tych swoich
wojaży z Kaede. Nie wiem, która opcja byłaby gorsza...
Całość była narysowana oczywiście ołówkiem, ale jak zwykle zdumiało mnie
bogactwo odcieni. Na mrocznym tle, przetykanym białymi nićmi,
znajdowała się dziewczyna z wyrysowanymi na twarzy dziwnymi znakami i
wielkimi, skórzastymi skrzydłami wyrastającymi z głowy (?!). Miała
długie ciemne włosy i mieniące się oczy... Podtrzymywała w powietrzu
chłopaka, który miał na twarzy wyraz ekstatycznego cierpienia, i chyba
przymierzała się do pocałunku. Tytuł tego czegoś brzmiał: The Chosen One takes back the Legacy...
Brrr. Aż mnie ciarki przeszły. Z powyższego opisu to może nie wynika,
ale klimat rysunku był dość makabryczny. Już miałam napisać do
przyjaciela z pytaniem co mu, u licha ciężkiego, odbiło, ale znalazłam w
teczce kartkę z dopiskiem:
Przekaż to mojej największej rywalce, bo ja się boję. T. N. I. Geddwyn.
To już zmieniało postać rzeczy. Co prawda teraz z kolei nie miałam
pojęcia, po co mojej kuzynce coś takiego, ale przynajmniej było bardziej
w jej klimatach niż w moich. I kto wie, może by coś z tego zrozumiała?
Schowałam rysunek do szuflady, oddam go Vanny do rąk własnych, gdy przyjedzie trochę pokelnerować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz