Było kapitalnie! Uwielbiam teatr! I uwielbiam fajerwerki!
Więcej nie jestem w stanie napisać, bo brak mi słów.
Było już koło południa gdy wyszłam z łazienki w pokaźnym turbanie na
głowie. Lilly właśnie próbowała zwlec się z łóżka, ziewając przy tym
głośno.
- Dzieńdoberek - posłałam jej promienny uśmiech. - I jak tam seansik?
- Zlitowałam się nad nimi i cichcem układałam wiadomości od "duchów".
Ale się przejęli! - zachichotała. - A jak rozpoczęcie?
- Warte wspominania - odpowiedziałam. - I repertuar też zapowiada się imponujący.
- Cudnie - Lilly wstała i chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki. - A kiedy podadzą śniadanko?
- Jakieś trzy godziny temu - poinformowałam. - Już prawie dwunasta.
- CO?! - zatrzymała się przed drzwiami. - Czemu nie obudziłaś mnie wcześniej?
- Bo wiem, jak reagujesz na pobudki - parsknęłam. - A o co chodzi?
- Zaprosiłam znajomą i zaraz ma przyjść! - spanikowana Lilly zaczęła
grzebać w ubraniach. - Nie mogę się jej pokazać w różowej piżamce!
- Żeby to był znajomy, to bym jeszcze zrozumiała - mruknęłam.
- No, ale to znajoma... z seansu.
- O nie! - zawołałam. - Przyjdzie, zobaczy banshee i narobi wrzasku na cały hotel!
- Nie narobi, bo podczas rytuału Sprowadzania siedziała akurat przy tym
chorym - uspokoiła mnie przyjaciółka. - Chyba że cię pamięta z konkursu
piosenki...
- Dzięki za pocieszenie - powiedziałam kwaśno i po chwili usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Otwórz, co? - Lilly właśnie mocowała się ze spódnicą. - Ja zaraz zaliczę podłogę!
Chcąc nie chcąc, pociągnęłam za klamkę. Zobaczyłam młodą dziewczynę w
czerni, patrzącą na mnie wzrokiem niespodziewanie speszonym. Miała
krótką ciemną czuprynkę i delikatne rysy twarzy, co jednak dość
skutecznie tuszował mocny makijaż, swoją drogą rzeczywiście fajny.
- Cześć, wejdź - przywitałam ją - Mezz'Lil właśnie... - w tym momencie usłyszałam łomot - ...się ubiera.
Dziewczyna roześmiała się, spoglądając na gramolącą się z podłogi ofiarę spódnicy. Miała ciepły niski głos.
- To ja zrobię herbaty, a wy sobie pogadajcie - speszona Lilly pospieszyła do czajnika.
- Dobra. Miya jestem - wyciągnęłam do dziewczyny rękę, starając się uśmiechnąć jak najszczerzej.
- Calpurnia - odwzajemniła uśmiech, ściskając moją dłoń.
- Miło mi - powiedziałam, prowadząc ją do kanapy. - A jak naprawdę?
- Naprawdę Calpurnia! - obruszyła się. - Pochodzimy z rodzin z... tradycjami.
To znaczy, Draco naprawdę nazywa się Mark a prawdziwe imię Epidemii
brzmi Gina, ale reszta już ma tradycje.
- Draco to ten poszkodowany - dorzuciła Lilly.
- Poszkodowany? - zwróciłam się do Calpurni, mając nadzieję, że jednak mnie nie rozpozna.
- Tak... Chciał przywołać demona z Otchłani, a zamiast tego pojawił się
mroczny cień, który go zaatakował - gdy dziewczyna to mówiła, Lilly
podejrzanie głośno dźwięczała filiżankami.
- Możesz przestać - zawołałam do niej. - W ten sposób nas nie przekonasz, że nie podsłuchujesz!
- A tam, zaraz podsłuchuję! - Lilly zdecydowała się dołączyć do nas z
herbatą. - Po prostu mroczny cień, jakich pełno się po światach plącze.
Zbieg okoliczności - zapiszczała nienaturalnie.
- Tyle zbiegów okoliczności na raz układa się w pewien wzór - mruknęłam. - Ten cień miał skrzydła czy cztery łapy?
- Nie... - odpowiedziała zdziwiona Calpurnia. - Miał ręce i nogi. I
podobno mocny uścisk. Biedny Draco ledwo oddychał, dopóki Mezz'Lil
trochę go nie podłatała.
- Tylko trochę, niestety - westchnęła wyżej wymieniona. - Jednak mam za mało praktyki.
- Też coś! Cała grupa jest zdania, że nadawałabyś się na szóstą członkinię. Zwłaszcza że chyba masz zdolności medialne.
Przy ostatnich słowach ciemnowłosej Lilly dostała gwałtownego ataku
kaszlu. Ja natomiast się zadumałam. Dlaczego, u licha, ciągle natykamy
się na te cienie? Czy spotyka się je już w całym świecie, czy może
raczej...
- Widzę twoją minę, koleżanko, i domyślam się, co ci chodzi po głowie -
Lilly przerwała moje rozmyślania. - Powinnaś chyba pogadać z kimś, kto
wydaje się co nieco wiedzieć o tych cieniach. Jestem pewna, że ze swym
darem przekonywania wszystko z niego wyciągniesz.
- Sęk w tym, że nie widziałam go od wczoraj - skrzywiłam się. - Kto wie, gdzie się kręci...
- Mniejsza z tym. Skoro już wypiłyśmy herbatę, może ruszymy na podbój Melrin? - zaproponowała Lilly. Wypiłyśmy, akurat.
- A nie masz czasem ochoty pójść na festiwal? - rzuciłam od niechcenia.
Na szczęście wejściówka nie została podbita i Lilly mogła z niej
spokojnie korzystać. - Dziś wieczorem mają grać "Samotnego pośród dusz".
- Rzeczywiście! - Calpurni rozbłysły oczy. - Tak chciałam zobaczyć tę sztukę... Mam bilet, możemy iść razem!
- To muszę znaleźć Ketrisa i zaciągnąć go ze sobą - przypomniała sobie Lilly.
- Ketris to ten kolorowy? - spytała ciemnowłosa.
- Mhm. A ty, Mad, co będziesz robić wieczorem?
- Odsypiać - odparłam. - Czuję, że tak do końca się nie wyspałam, ale do miasta chętnie pójdę.
Zdjęłam wreszcie ręcznik z głowy i zaczęłam rozczesywać włosy.
- Coś nie tak? - zapytałam z niepokojem, widząc, że Calpurnia mi się przygląda.
- Jakbym cię już gdzieś widziała - zmarszczyła brwi. - Ale to pewnie
zbieg okoliczności. Pełno kobiet o czarno-srebrnych włosach się po
światach plącze - to mówiąc puściła do mnie oko.
Roześmiałam się z pewną ulgą. Ta dziewczyna wydawała się nawet
sympatyczna, choć miałam nadzieję, że nie spotkamy na mieście jej
kolegów. Etykietka banshee niespecjalnie mi odpowiada.
Jednak nie byłam aż tak śpiąca, skoro zachciało mi się jeszcze wyjść na
dach-taras hotelowy i popatrzeć na gwiazdy. Tak też zrobiłam - i
uśmiechnęłam się z triumfem.
- Zdaje się, że zostałem odkryty - powiedział Aeiran przeciągle.
- Siedzisz tu cały dzień? - spytałam.
- Cały nie. A co, stęskniłaś się za moim towarzystwem?
- A gdybym powiedziała, że tak? - podeszłam bliżej.
- Zdziwiłbym się.
Uśmiechnęłam się lekko. Coraz więcej gwiazd pojawiało się na niebie.
- Nigdy nie mam dość ich widoku - powiedziałam po chwili milczenia. -
Tamta jest moja - wskazałam rozbłyskującą na zachodzie Anameri.
- Skąd wiesz? - zainteresował się Aeiran.
- Swego czasu zajmowałam się trochę szarą magią - wyjaśniłam. - To było dawno temu, ale jeszcze czasem potrafię sobie pogadać z gwiazdami.
- Która jest moja?
- Mogę poszukać, tylko potrzebuję trochę czasu. Wyszłam nieco z wprawy - ziewnęłam - i troszkę brak mi teraz sił.
- Rzeczywiście, zaraz zwalisz mi się pod nogi jak kłoda - spojrzał na mnie z cieniem uśmiechu.
- O, na pewno nie! - prychnęłam. - Herbata mnie utrzymuje na chodzie!
Słuchaj, odkryłam, że są trzy rodzaje tych mrocznych istot, czy to ma
znaczyć, że jest was troje? - wyrzuciłam z siebie za jednym zamachem.
- Nie ma - Aeiran nie spuszczał ze mnie oczu, w których na chwilę
pokazało się zaskoczenie. - Te cienie były kiedyś kontrolowane, ale teraz
nie ma ich kto trzymać w ryzach.
- Ty też nie?
- Tylko własne. Inne mogę najwyżej likwidować.
- Jak to się dzieje, że tyle mi dzisiaj zdradzasz? - nie wytrzymałam.
- Może to wpływ gwiazd? - uśmiechnął się lekko. - A może następnym razem ja zacznę zadawać pytania?
Zamilkł i zapatrzył się w niebo, wydając mi się w tej chwili bardzo
samotny. Zakłuło mnie w głębi duszy - za dobrze znam samotność.
- Ani mi się waż mi współczuć - powiedział twardo, nie odrywając wzroku od gwiazd.
Nie odezwałam się. Cicho zeszłam na dół do pokoju, by znów śnić ten sam sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz