26 X

I chociaż rybak wiedział, że straszny dźinn twardo stoi przy swoim postanowieniu, zwrócił się doń raz jeszcze:
- Oszczędź mnie z wdzięczności za to, żem cię z tej amfory wyzwolił.
- Przecież właśnie dlatego chcę cię zabić, że wróciłeś mi wolność.
- Władco dżinnów - rzekł rybak - wyświadczyłem ci dobrodziejstwo, a ty mi odpłacasz złem za dobre!

Baśnie z 1001 nocy
Zatłoczyliśmy wspólną salę naszego drzewka doszczętnie, rozsiadając się na krzesłach i poduchach. Nie przypuszczałam, że pięć osób może narobić takiego tłoku, ale jednak. Co chwilę przychodziła teggitka, fajtając ogonem Ketrisa (jego wina że w przejściu usiadł) i przynosząc kolejne tace z jedzeniem. Zawartość tac była szybko pochłaniana przez złotego smoka, który nota bene ma na imię Medvane. Drugi z Agentów pozostaje anonimowy - albo lubi tajemniczość, albo należy do rasy fangryal, kto go tam wie...
- Powiedzcie, co was tu sprowadziło? - zaczęłam. - Bo nie wierzę, że jesteście przejazdem.
- A, ciekawość, bo jeden kolega pochodzi z tego świata - odpowiedział gładko złotooki demon. - Ale nie przyjechał z nami, bo rodacy go nie lubią.
- Byłem tu cztery lata temu - dodał Medvane. - i pomyślałem sobie, że możnaby było wpaść jesze ra... Nivala! - przerwał, słysząc popiskiwanie dobiegające z torby, którą miał ze sobą. Po chwili torba się otworzyła i wyleciało z niej malutkie, niemal przezroczyste smoczątko.
- Jaka śliczna miniaturka!!! - ucieszyła się Lilly, a ja poszłam w jej ślady. Maleństwo spostrzegło, że jest obiektem zainteresowania i natychmiast do nas podfrunęło.
- I teraz będziecie musiały ją karmić - Medvane spojrzał na nas ze współczuciem. - Dlaczego akurat mi musiało się przydarzyć zostanie baby-dragon-sitterem, większego pecha już nie można mieć...
- Na pewno tylko ciekawość? - spytała Lilly podejrzliwie. - Miałam swego czasu parę przejść z różnymi agentami i nie były to miłe przejścia...
- Ale my jesteśmy Agenci przez wielkie A - zaznaczył z dumą złoty smok.
- To powiedzcie, co was odróżnia od takiego ENDu czy Omegi.
- A to, że oni mają na tyle przyzwoitości, by nie twierdzić, że są neutralni - demon mrugnął do niej bezczelnie.
- Ciekawe podejście - uśmiechnęłam się do niego. - Tylko co na to twój szef?
- Tôi? A co za różnica? - odwzajemnił uśmiech. - A teraz wy nam coś powiedzcie. Jakie mieliście zatargi z tym magiem, którego mój kolega z Ładu tak nieopatrznie zlikwidował?
- Pewnie też był czyimś... agentem - prychnęła Lilly. - Zresztą Ketris powinien wiedzieć najlepiej.
Bard odwrócił głowę i siedział ze wzrokiem utkwionym w drzwiach. Lilly westchnęła i pokazała towarzystwu swoją figurkę.
- Wiecie, co to może być?
- Takiej nigdy nie widzieliśmy - zabrał głos Medvane. - Ale chyba się domyślamy.
- Będzie to dla was opłacalne, jeśli nam wyjawicie?
- Masz o nas zbyt niskie mniemanie, Mezz'Lil - powiedział demon z wyrzutem (udawanym?).
- Sami chcielibyśmy wiedzieć więcej - mruknął złoty smok. - Ale opowiem, co nam wiadomo... I może pomożemy sobie nawzajem.
Ucichliśmy w oczekiwaniu na opowieść. Nawet Nivala przestała zataczać ósemki w powietrzu. Tylko Ketris wyraźnie wolałby wtopić się w jedno ze ścianą.
- Nie jestem najlepszy w opowiadaniu, ale trudno - zaczął Medvane. - Najlepiej cofnąć się do czasów, w których żyła dziewczyna zwana Klejnotem...
- Ta od Rzeki Klejnotów? - wyrwała się Lilly.
- Ta, ta, ale spokojnie. Była kapłanką w świątyni, w której czczono Światłość, chyba było to podobne do wiary srebrnych smoków Sera'fiel. W każdym razie kiedyś Wielka Rzeka wystąpiła z brzegów i zalała świątynię. Po powodzi dziewczyna poszła sprawdzić stan Białej Sali, głównego miejsca kultu... Wszędzie były kałuże, no i w jednej z nich niespodziewanie ujrzała fragment innego miejsca. Bardzo podobnego, tylko mroczniejszego...
Urwał, gdy nadeszła kelnerka by zabrać tacę. Demon uśmiechnął się do niej uroczo i zamówił ciastka. Gdy teggitka wyszła, Medvane podjął opowieść.
- Zaintrygowało ją to i następnym razem postanowiła przyjść ze zwierciadłem. Tak też uczyniła i ku swemu zaskoczeniu zobaczyła w lustrze twarz mężczyzny. Co więcej, on też ją widział i wydawał się równie zdziwiony.
Zasłuchałam się jeszcze bardziej. To robiło się coraz ciekawsze.
- No i nie wiem, chyba zdołali się jakoś porozumieć przez to lustro i założyli, że ich światy są równoległe, bo Klejnot postanowiła sprowadzić nieznajomego tutaj.
- W jaki sposób? - zaciekawiło mnie.
- Sposób zabrała ze sobą do grobu - odrzekł smok - Świątynię rozsadziło, dziewczyna zginęła na miejscu, a jej ciało spoczęło w Wielkiej Rzece. Inni kapłani ostrzegali ją by się tego nie podejmowała i w końcu, w krytycznym momencie, zwyczajnie uciekli... A ten mężczyzna z drugiej strony pojawił się z dwójką towarzyszy. Oznajmili, że są bogami ze swojego świata i zostali tu na następne sto lat.
- A potem się pożarli między sobą i pozmieniali w kamienie - przypomniała sobie Lilly. - O ile mówimy o tych samych bóstwach.
- O tych - zapewnił - Poznałem tę historię gdy po raz pierwszy przyleciałem tu na rekonesans. Z koleżanką, która jest aniołem, więc mogła robić dobre wrażenie. Wtedy natknęliśmy się na posążek podobny do twojego, przy czym okazało się, że ktoś odkamienił jednego z bogów.
- A tym kimś byłeś ty, Ketris, prawda? - zwróciłam się cicho do barda. - Co cię do tego skłoniło?
Bard wreszcie spojrzał na nas, a w jego wzroku był ból.
- Pragnienie sławy... Bycia kimś więcej niż tylko muzykiem - powiedział z ociąganiem. - Chciałem coś zrobić i szukałem opowieści... Podobnie jak ty. Ale nie miałem tyle szczęścia.
- Jasne, Mad to ma szczęście nieprzeciętne - odezwała się Lilly przeciągle. - Bo z kim to my podróżujemy?
- Właśnie, z kim? - zainteresował się złotooki, odrywając się od ciastek.
Uśmiechnęłam się kwaśno.

Wieczorem zapukałam do pokoju naprzeciwko, nie mając wielkiej nadziei na odzew.
- Wejdź - usłyszałam jednak.
Pchnęłam drzwi, zaglądając do środka. Aeiran wpatrywał się w sufit, leżąc na podłodze z rękami pod głową. Nie zdziwiło mnie to - nigdy nie rozumiałam, dlaczego teggitom się wydaje, że ludzie lubią skrajnie miękkie łóżka.
- Przyszłaś mnie stąd wreszcie wyciągnąć? - spytał.
- Niezły pomysł - przyznałam, siadając na łóżku i natychmiast się w nim zapadając. - Ile jeszcze w końcu masz być przyzwyczajony do... bezruchu?
- Już wiesz - to nie było pytanie, ale przytaknęłam:
- Owszem. Co nie zmienia faktu, że chciałabym wiedzieć więcej.
- Za wszelką cenę pragnąca opowieści - Aeiran uśmiechnął się kącikiem ust. - To w twoim stylu, kronikarko.
- Za mało mnie znasz, by wiedzieć, co jest w moim stylu... Czasoprzestrzenny.
Skrzywił się, słysząc ten tytuł.
- Śmiechu warte - stwierdził. - Wiesz, co się dzieje z bogami, o których zapominają wierni? Stają się czystą, pierwotną mocą... A w końcu tracą osobowość. Trzy takie bóstwa wolały odrodzić się w ludzkich ciałach zanim minie ich panowanie. Domeną Aldriny była Przestrzeń, Eskire kontrolował Czas. Ja niejako pośredniczyłem między nimi, zachowując pewną równowagę.
- I ktoś taki ot, tak składa mi przysięgę?
- A co mi pozostało? - czarnooki podniósł się do pozycji siedzącej. - Tam, skąd pochodzę, byłem bogiem. Tu jestem po prostu jednym z wielu ludz z mocą, wywołującym zamęt gdzie tylko się zjawi...
- A więc urażona duma? - zachichotałam.
- Nawet nie - machnął ręką. - Już bardziej brak poczucia przynależności.
- W takim razie nie rozumiem - mruknęłam. - Mogłeś to poczucie odzyskać, uwalniając swoich towarzyszy, a tymczasem zaatakowałeś osobę, która przywróciła cię do życia?
- Istotnie, nie rozumiesz - Aeiran ściągnął brwi i zacisnął pięści. - Ich za nic w świecie nie wolno rozpieczętować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz