Czy ludzie płaczą, czy się śmieją?
Jak wiele zła jeszcze zostało,
A gdzie już powiało nadzieją?"
Ja na to: "Ty roznosisz wieści
I znana wszystkim twoja wiedza."
Zaszumiał: "Tak było dotychczas,
Lecz talent barda mnie wyprzedza."
Nerella Sanyon, pierwsza królowa Dekilonii
Dawno, dawno temu, dwoje pełnych zapału ludzi ze świata wysokiej techniki przybyło tu w celach badawczych. Z powodu katastrofy, jakiej uległ ich statek międzyprzestrzenny, utracili kontakt z domem, ale wyprawy nie zaprzestali. Devin Melworth ruszył na północ, a jego siostra Rita na południe. W miejscach, do których dotarli, zostali ciepło przyjęci, a ich mieszkańcom zaimponowali swoją wiedzą. Tak zaczęły się równolegle rozwijać dwa państwa, które na początku współistniały w idealnej harmonii, ale później każde z nich poszło w swoją stronę...
I czym właściwie się różni Solen od Althenos? I tam budynki są wysokie, ale mają fantazyjne kształty, a ascetyczna biel przegrywa z feerią barw. I tam są naukowcy, ale myślą o gwiazdach jak o gwiazdach, a nie jak o płonących kulach gazowych, a konstruując coś rzadko wiedzą, co z tego wyniknie, bo zastanawiają się dopiero w trakcie. I tam pojazdy poruszają się nad ziemią, ale łatwiej można napotkać latający żaglowiec niż, powiedzmy, prom powietrzny. Nie twierdzę, że nie ma tam sprzętów technicznych, ale każde urządzenie ma w sobie coś magicznego, co czyni je nieprzewidywalnym. Chyba właśnie to najbardziej urzekło mnie w Solen.
I oczywiście ludzie. Ciekawi świata, otwarci i entuzjastyczni...
- Nie - nie ustąpił Aeiran.
- Ile razy masz jeszcze zamiar tak się zapierać?! - zawołała Lilly. - Wystarczy, że przez ciebie Ketris musiał poszukać sobie innej kwatery, a on był zdecydowanie lepszym towarzyszem podróży niż ty!
Siedzieliśmy właśnie przy jednym ze stolików kawiarenki pod chmurką w soleńskiej stolicy, Melrin. To znaczy ja siedziałam i próbowałam wypić w spokoju swoją herbatę. Tamtych dwoje stało obok, zajmując się miłą wymianą zdań.
- Skoro tak uważasz, może do niego dołączysz, kapłanko? - czarnooki spojrzał na nią z ukosa.
- To ty się nam wciąłeś w podróż, więc możesz się z niej, z łaski swojej, wyciąć...
- Wybacz, ale dopóki obowiązuje przysięga, raczej się nie wytnę.
- I może ci się wydaje, że przez cały czas trwania przysięgi wytrzymasz z Mad bez konieczności powiedzenia jej czegoś o sobie?! - Lilly straciła cierpliwość. - Niech to, nie będę sobie humoru psuła! Jak zdecydujesz się dołączyć, będę w lunaparku - to ostatnie zdanie było skierowane do mnie.
- Właśnie, wytrzymasz? - spytałam cicho, gdy już odeszła. Spojrzał na mnie bez wyrazu.
- Spocznij sobie, spocznij - wskazałam mu krzesło. - Pewne sprawy lepiej rozpatrywać na siedząco.
Skinął głową, po czym usiadł i zamówił sobie kawę.
- Mówiłem ci już, że nie powinnaś wiedzieć, kronikarko - powiedział.
- Doprawdy? Zdążyłam już zauważyć, że jesteś w coś wplątany. Wolałabym wiedzieć, w co przy okazji wplątujesz mnie.
- W nic. Sprawy tego świata zostawiłem za sobą.
- Mam w to wierzyć?
- Rozumiem, że bywasz w wielu wymiarach, tak samo jak ja - odparł, nie spuszczając oczu z właśnie przyniesionej kawy. - Nie planowałem wracać tu na długo.
- Rozumiem tyle, że uciekasz przed przeszłością - spojrzałam na niego znad swojej filiżanki.
- Posłuchaj, nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale nic by się nie działo, gdyby wasz przyjaciel z fletem tego nie rozpoczął - Aeiran wyraźnie miał dość, bo podniósł się z miejsca. Już chciałam mu powiedzieć, że Ketris gra na lutni, ale po co się czepiać szczegółów? Zresztą i tak już poszedł, i należy mu się pochwała za to, że piechotą.
Lunapark nieodmiennie był pełen kolorów, muzyki, ludzi i życia. Omijając tłumy, jak zawsze skierowałam się najpierw do altany, w której można było odpocząć od gwaru i którą nawet zimą oplatały żywe kwiaty. Tyle że tym razem dobiegły mnie stamtąd dźwięki strun i znajomy śpiew. I oczywiście oklaski.
- Maaad! - w gronie słuchaczy wypatrzyłam Lilly, machającą do mnie ręką. - Znalazłam Ketrisa!
- Właśnie słyszę. Głos słychać, a osoby nie widać - podeszłam, przepychając się przez ten tłumek. Bard był tak skutecznie zasłonięty, że nawet wielobarwny strój nie pomagał mu rzucać się w oczy.
- Kazałaś mi się wynosić, a teraz do mnie przychodzisz? - na mój widok spuścił wzrok i odłożył lutnię.
- Niczego ci nie kazałam - westchnęłam. - Myślałam po prostu, że skoro czujesz się zagrożony, nie można cię zmuszać do stałego bycia w pobliżu...
- A ty nie czujesz się zagrożona? Dlaczego przebywasz blisko niego?
- Złożył przysięgę, że będzie mi towarzyszył, więc to jest raczej nieuniknione - wzruszyłam ramionami i usiadłam przy nim na ławce. Tłum wyczuł, że koncert skończony i powoli się rozproszył.
- Tobie? Przysięgę? ON?! - na twarzy chłopaka widniał szok.
- A co w tym dziwnego, że ceni sobie honor? - udało mi się powstrzymać go od kolejnych pytań. - Ocaliłam mu skórę, więc z wdzięczności mi przysiągł.
- Ocaliłaś... - Ketris odezwał się z trudem. - Ja go niemal przywróciłem życiu. I na zawsze zapamiętam, co za to dostałem - zacisnął pięści, wbijając wzrok w ziemię. - Co wtargnęło w moje ciało, niszcząc je od środka... Zapamiętam.
- No i masz swoją wdzięczność. O ile pamiętam, ostatnio pozbawił cię przytomności. Jak myślisz, co zrobi następnym razem? - Lilly poklepała mnie współczująco po ramieniu.
- Ketris, jeśli byłeś tak bliski śmierci, jak ci się udało jej uniknąć? - zapytała, przysiadając z drugiej strony barda.
- Sam tego nie dokonałem - uśmiechnął się blado. - Było ich jeszcze dwoje... Byli w pobliżu, znaleźli mnie gdy umierałem. Ona była prawdziwym aniołem...
- O Lilly też mówią, że jest aniołem - mruknęłam. - Zwłaszcza ci, którzy jej jeszcze dobrze nie znają.
- Nie... Naprawdę była aniołem! - Ketris podniósł głos, wzburzony. - Miała długie, złote włosy, śnieżnobiałe skrzydła i promieniowała dobrocią. A on... był wcieleniem opanowania. Uzdrowili mnie, choć byłem już na granicy...
- I zażądali za to twojej duszy - dokończyła Mezz'Lil w przypływie czarnego humoru.
- Nie, poprosili tylko o pewien drobiazg, który nie był mi już do niczego potrzebny...
- Czy wy też to czujecie? - przerwała mu nagle Lilly.
- Co? - wstałam, a za mną Ketris. Nie wyczuwałam niczego istotnego, dopóki pod moimi nogami coś nie zaczęło się coraz szybciej zarysowywać, aż wreszcie uformowało się w pentagram.
- NA BOK!! - krzyknęłam, odpychając przyjaciół poza pole rażenia. W tej chwili pentagram zaiskrzył, zawiał silny wiatr i przestrzeń wokół mnie się zmieniła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz