Wczoraj przez pół dnia korciło mnie pisanie, ale zapodziało mi się pióro i drugie
pół zajęło mi szukanie go. Nie żebym była przeciwniczką długopisów, ale nie
zdzierżyłabym, gdybym miała pisać długopisem po pergaminie (może jednak sprawię sobie zeszyt do pamiętnikowania? Ale zdania chyba i tak nie zmienię).
Poza upajaniem się natchnieniem spędziłam trochę czasu na włóczeniu się po Melrin z Lilly,
Ketrisem i Calpurnią, która wyraźnie nie stroni od naszego towarzystwa.
Przez tę jej obecność przypomniałam sobie, że też lubię czarny i
wyciągnęłam ciuchy, w których kiedyś na planecie Carne bawiłam się w femme fatale.
Calpurnia zobaczyła, klasnęła w dłonie i orzekła, że wyglądam jak nie z
tego świata (gdyby wiedziała jak bardzo ma rację...). I teraz są trzy
damy spowite w mrok i jeden półelf kolorowy jak pisanka. Ciekawy
kontrast.
Przedwczoraj może i szybko się położyłam, ale za to następnego dnia
wcześnie wstałam. Lilly z pewnym ociąganiem odstąpiła mi na ten ranek
swój "udział" w Ketrisowej wejściówce, bo wystawiali sztukę, którą obie
miałyśmy chęć zobaczyć. Sęk w tym, że odbywała się przy wschodzie słońca
- "żeby było realistycznie" - a Lilly, gdy tylko może, sypia do
południa...
Aeirana ciągle gdzieś nosi i ciekawa jestem czy utrzymałabym go w
miejscu przypomnieniem o przysiędze, ale taka zaborcza być nie
zamierzam. Poza tym sprawia wrażenie jakby czegoś szukał, a ja z czystej
ciekawości nie mam nic przeciwko temu, żeby znalazł. Pytać go na razie
nie zamierzam. Mignął mi wczoraj na chwilę i wyraźnie unikał rozmowy -
chyba sobie wyrzuca, że mi ostatnio za dużo (?) powiedział. Też coś, czy
ja zamierzam się wcinać w jego historię, czy tylko ją poznać? Nie
jestem jak agenci END-u czy Omegi, wszędzie szukający dla siebie
korzyści. Ani jak bogowie bawiący się ludzkim przeznaczeniem. Ani
wreszcie jak creatores (creatrices? Gdzie ci mężczyźni,
orły, sokoły, herosy?), co to potrafią tkać opowieści z ulotnych wrażeń i
trwać w nich, a zarazem poza nimi. Co do tych ostatnich, parę osób
powiedziałoby pewnie, że jednak taka bywam, ale ja w takich sytuacjach
twardo zaprzeczam. Choć nie zaprzeczę, że odczuwam czasem taką pokusę...
Ckni mi się trochę do międzysfery i ciekawa jestem co słychać w paru
miejscach z Blue Haven na czele. Mam niepokojące przeczucie, że Vanny
tam obecnie nie ma, dlatego z premedytacją wysłałam jej depeszę. Mam
odrobinkę złośliwą nadzieję, że dopadnie ją w jakimś przełomowym
momencie.
Sen pojawia się coraz bardziej regularnie, choć niekoniecznie z takim
samym zakończeniem. Ale jeśli tylko udaje mi się chwycić tamtą dłoń,
zaraz się budzę. Brak mi czasu by przytrzymać ją dłużej i zobaczyć, do
kogo należy, ale czy naprawdę tego chcę? Cóż, poniekąd tak. Nigdy dotąd moje sny o spadaniu nie kończyły się szczęśliwie i trochę mnie
ciekawi, komu to szczęście zawdzięczam, nawet jeśli jest tylko sennym widziadłem.
A może zaczyna mi brakować kogoś, kto zapewni mi poczucie bezpieczeństwa? Co prawda moja definicja poczucia bezpieczeństwa raczej nie zawiera spokojnego, uporządkowanego życia, będąc nieustannie głaskaną po główce, co nie każdy rozumie... Mężczyźni, którzy kochali moje poprzednie wcielenia, nie rozumieli... albo po prostu nie rozumieli mnie samej. Albo ja nie rozumiałam. Lex, który jest ponadczasowy, starał się rozumieć, ale sam nie wiedział, czego chce - i być może nadal nie wie. No i musiałabym zapomnieć o niepięknych doświadczeniach z tamtych żyć, żeby tak zupełnie nie uciekać przed miłością, jeśli już mnie trafi.
Bo i po co właściwie tak rozpamiętywać?
To chyba wpływ jesieni. Ona zawsze przynosi ze sobą takie dziwne
refleksje.
Jakiś nierówny ten pamiętnik, ale nie zamierzam rozwodzić się nad jego
poziomem artystycznym. Mogłabym narzekać, gdyby chodziło o przelewanie
na pergamin jakiejś ciekawej opowieści, tyle że z tym muszę poczekać, aż się
takowa znajdzie i rozkręci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz