Nim minęła godzina, prom
powietrzny osiągnął swój cel - Melgrade, stolicę Althenos. Szlachetnie
odstąpiłam Lilly miejsce przy oknie, żeby mogła podziwiać widoki z lotu
ptaka. Ketris natomiast był jakiś nieswój, ale nie wiedziałam
dlaczego - skoro nie miał ochoty przebywać w takim miejscu, nie musiał z
nami lecieć.
Clayd już czekał na lądowisku i uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że
opuszczam pokład. Jak zwykle miałam wrażenie, że ostatni raz
rozmawialiśmy nie dalej niż wczoraj, choć tak naprawdę nie widzieliśmy
się już jakiś czas.
- Nie spodziewałem się, że przywieziesz towarzystwo - powiedział, gdy
już przestałam mu wisieć na szyi. Lilly i Ketris patrzyli na to nieco
skonsternowani.
- Desperaci, chcieli zobaczyć twoją ojczyznę. A to niedobrze? - zaniepokoiłam się.
- Nie, nie, skąd! Tylko myślę nad tym, jak się zabierzemy, skoro nawet na mój motorek cztery dusze nie wejdą...
- Motoooreeek? - z ust Lilly wydobył się nagle niekontrolowany pisk. Faktycznie, zapomniałam o jej skrytej namiętności...
- Chyba mamy rozwiązanie - zwróciłam się do Clayda. - Zabierzesz Lilly, a ja i Ketris weźmiemy taksówkę.
Mojej przyjaciółce takie rozwiązanie najwyraźniej przypadło do gustu, bo zaczęła piszczeć jeszcze głośniej.
- Chyba odkryliśmy pierwszą kobietę lecącą wyłącznie na twój motor - podsumowałam.
- Wreszcie jakaś odmiana - kiwnął głową, puszczając do mnie oko. - Przegrałaś.
Zachichotałam. Lilly stwierdziła kiedyś, że gustuje w mężczyznach
spokojnych i misiowatych, i gustu nie zmieni. A rzecz w tym, że swego
czasu założyłam się z Claydem, że absolutnie każdej kobiecie serduszko
podskoczy w zetknięciu z tak charyzmatycznym, bezczelnym i nieodparcie czarującym facetem jak on. Pisząc to jestem wbrew pozorom
najzupełniej obiektywna. Nic mi nie podskakuje, ale siebie w zakładzie
nie liczę - po prostu się przyzwyczaiłam.
- Przepuścili go? Przepuścili. Zarejestrowali? Też. W czym więc
problem? - stanowczy ton Clayda przekonał świeżo zaangażowanego
kierowcę, który podejrzliwie przyglądał się spiczastym uszom Ketrisa.
Władowaliśmy się do taksówki, podczas gdy tamtych dwoje poszło
pohałasować motocyklem.
- Rozumiem, że na cmentarz? - zapytał sztywno kierowca.
- Owszem - odpowiedziałam. - Ale dłuższą drogą. Kolega chce obejrzeć Melgrade.
Nasz środek transportu nie był oczywiście żółtym samochodzikiem z
napisem "Taxi", ale za to miał zielone reflektory. I naturalnie, jak
wszystkie altheńskie pojazdy, unosił się nieco nad ziemią. Ketris
uważnie przyglądał się miastu i chyba trochę go przytłaczało. No dobrze,
bardzo go przytłaczało.
- Budynek ze szkła? - spytał, gdy mijaliśmy jakiś praktycznie przezroczysty gmach - Co to ma być, akwarium?
- Tak, dla ludzi - mruknęłam. - A inni ludzie wrzucają pieniądze do puszki i oglądają tamtych w środku.
- Żartujesz, prawda? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Owszem - uśmiechnęłam się krzywo. - Tu się używa kart płatniczych.
Zaśmiał się nieco nerwowo, co uświadomiło mi, że od wczoraj był jakiś nieswój.
- Twój przyjaciel chyba trochę odstaje od reszty mieszkańców -
stwierdził, rzucając okiem na ludzi w kombinezonach, z twarzami, które wyrażały inteligencję i obojętność. Nie da się ukryć, Clayd w swojej
czarnej ćwiekowanej skórze i o zupełnie niealtheńskim sposobie bycia
"trochę" odstawał. - Jak on tu może egzystować?
- Buntując się - odparłam - Pamięta czasy gdy Althenos jeszcze raczkowało... I ciągle w nie wierzy.
- Wspominałaś, że jest duchem opiekuńczym - zamyślił się Ketris - Czym się opiekuje?
- Althenos.
- Znowu żartujesz. Miałby być jednym z flénn'athów tego świata?
- Nie musisz w to wierzyć - westchnęłam.
W końcu dotarliśmy do cmentarza i abstrakcyjnie powykręcanego budynku z niedopasowanych kolorystycznie cegieł, wiele mówiącego o właścicielu. Motocykl już tam
stał, a śmiechy, jakie nas dobiegły z kuchni po wejściu do środka,
sygnalizowały, że Clayd i Lilly już zdążyli się zgrać.
- Nikt ci nie każe w to wierzyć - i chyba wałkowali ten sam temat, co my. - Siadajcie, zaraz będzie obiad - to już było do nas.
- Pomyśl rozsądnie - usłyszałam głos Lilly. - Nie wyglądasz na Altheńczyka, a co dopiero na flénn'atha!
- A jak, według ciebie, wygląda flénn'ath? - podpuszczał ją Clayd.
- W ogóle nie wygląda! - zaperzyła się Lilly. - Jest duszą ziemi, której strzeże, a ta ziemia jest jego ciałem - wyrecytowała.
- Tak się składa, że dostałem szansę na nowe ciało akurat gdy nie
mogłem już wytrzymać w poprzednim - odparował, a potem wyjrzał do nas.
- Zdaje się, że Mezz'Lil przypaliła kurczaka - oznajmił z rozbrajającym uśmiechem - Będzie sałatka.
Pokręciłam głową ze śmiechem. Najważniejsze, że jakimś cudem ma w domu
normalne jedzenie, podczas gdy w tym kraju jada się obiady w kapsułkach.
Lilly przyniosła sałatkę, uśmiechając się dumnie. Miała na sobie falbaniasty fartuszek w kwiatki.
- Będę miłosierna i nie spytam, skąd go wytrzasnąłeś - wyszczerzyłam
zęby do naszego gospodarza, który pojawił się z kieliszkami. Ketris
poczęstował się winem, ja i Lilly pozostałyśmy przy soku.
- Soczek w kieliszkach, czyżby nowa moda? - zachichotałyśmy, stukając się uroczyście.
- Dobra, mów - powiedziałam wreszcie, tonem nie znoszącym sprzeciwu, na który mój przyjaciel i tak się nie nabrał. - Czemu mnie wezwałeś?
- Powiedzmy, że jest delikatna sprawa, wymagająca pomocy kogoś
otrzaskanego w skakaniu międzyprzestrzennym - Clayd rozsiadł się
wygodnie w fotelu. - Wyciągnięcie kogoś z opałów.
- W tym się Mad ostatnio wprawia - stwierdziła Lilly słodko.
- W czym rzecz? - zignorowałam jej przytyk.
- Parę dni temu pojawiła się u nas druidka - brzmiała odpowiedź. - W
sumie nie wiem, dlaczego, ale wyglądało na to, że coś jej się pomyliło.
- Raczej komuś się kierunki pomyliły - odgryzłam się Lilly.
- Pojawiła się, obejrzała sobie Althenos, przeżyła szok - ciągnął Clayd.
- Kiedy zaczęła odmawiać modlitwy, nikt się nie spodziewał, że wymodli niezłą rozpierduchę... Jakimś cudem zdołano ją obezwładnić i siedzi teraz
gdzieś w pomieszczeniu zamkniętym. Skoro jeszcze z niego nie wyszła, to
znaczy, że jest bardzo szczelnie zamknięte.
- I mam ją wyciągnąć, tak? - spytałam. - Czemu sam tego nie zrobiłeś? Masz wpływy.
- Próbowałem - wzruszył ramionami - Ale widać uznali, że dwoje takich
degeneratów jak my zaraz się spiknie i porozumie z Ligą Ukrytej Magii. - Na te słowa westchnęłam. Jeśli Altheńczycy nie mieli obsesji i
faktycznie istniała jakaś Liga Ukrytej Magii, to Clayd na pewno nie miał
z nią kontaktu.
- A nie mogłeś zapobiec jej uwięzieniu?
- Nie było mnie na miejscu. O wszystkim dowiedziałem się od wilczka, na którym przyleciała.
- Przyleciała? - zdziwiłam się. - Lilly, nic nie mówiłaś, że ten wilk latał!
- Zapomniało mi się - oznajmiła beztrosko, co upewniło mnie, że mówimy o "jej" druidce.
- I ty go spotkałeś? - zwróciłam się do Clayda. - Czyżby ta pani była z samej Wspólnoty?
- Na to wygląda - potwierdził. Wspólnota była całkowicie elitarna i
wtrącała się w sprawy równowagi przyrody w wielu światach, a jej
siedziba jakimś cudem znajdowała się w międzysferze - niezbyt to typowe
dla druidów. Jej członkom towarzyszyły duchy opiekuńcze w postaci
zwierząt, potrafiące się umaterialnić gdy zaszła taka potrzeba.
- Dlaczego druidka z elity łazi po lasach Zachodniego Kręgu, nie wiedząc nawet, w którą stronę się udać? - zadumałam się.
- Powie ci jutro, gdy uda ci się ją wydostać.
- Dlaczego nie dzisiaj, hm?
- Bo jak cię znam, gdy tylko załatwisz sprawę, zaraz stąd wybędziesz. A
tymczasem zbyt dawno się nie widzeliśmy, możemy załatwienie sprawy
trochę odwlec.
- Takiś pewien? - uśmiechnęłam się lekko.
- A nie? Oboje wiemy, że przyjeżdżasz tu wyłącznie dla mnie.
Noc zbliżała się szybko, wyszłam więc na cmentarz, by ją przywitać.
Clayd siedział na jednym z grobów, patrząc gdzieś w dal wręcz nietypowo
rozmarzonym wzrokiem. Niewiele osób miało okazję widzieć go takiego.
- Znów wracasz do przeszłości, co? - zaczęłam.
- Ktoś, kto żyje wspomieniami jak ty, nie może tego nie zrozumieć - uśmiechnął się.
- Cóż dzisiaj wspominamy? Althenos sprzed gwałtownej
technologizacji? Czasy magii, kapłanów i większej ilości drzew niż te
tutaj?
- Patrzę wstecz i zastanawiam się, czy gdybym się pospieszył, dałbym
radę temu zapobiec - powiedział cicho. - Tak się żyje beztrosko, aż
niespodziewanie pojawia się ból - wykonał nieznaczny ruch dłonią - I
pyk! Nie ma. A wtedy okazuje się, jak bardzo to było ważne. - W jego
głosie zabrzmiał odcień goryczy i zrozumiałam, że tym razem nie myśli o
Althenos.
- Jeśli chcesz, mogłabym jej poszukać - usiadłam obok. - To nie jest niewykonalne.
- Myślisz, że nie próbowałem? - westchnął ciężko. - Drogą astralną.
Duchową. Dowiedziałem się, że żyje, robi co do niej należy i mam się nie
wtrącać. I stąd to uczucie, że nie mogę nic zrobić... Ona jest taka
delikatna, tak tu nie pasuje...
- Za to może pasuje tam, gdzie teraz jest - odgarnęłam mu z twarzy pasmo wściekle rudych włosów. - To normalne, że się niepokoisz.
- Taaak, łatwo to mówić innym - dobiegł nas głos Lilly, która też
wyszła z domu i chyba usłyszała moje słowa. - A tymczasem Mad sama się
wściekle niepokoi o kogoś, kto jej zniknął z oczu... - Podeszła bliżej
wśród szelestu suchych liści.
- A!!! - zerwałam się jak oparzona. - To już nie twierdzisz, że myślę o Lexie, co?!
- A myślisz? - spojrzała na mnie zmrużonymi oczami. - Czyli twoje myśli
tak biegają od jednego do drugiego? Dałabyś im odpocząć chwilkę.
- Czy wy się znowu kłócicie? - zza drzew wyłonił się Ketris, zwabiony naszą rozmową.
- Skądże! - zrobłyśmy arcyniewinne minki. - My się nigdy nie kłócimy!
- Ale zdążyłem już zauważyć, jak wyglądają wasze rozmowy o facetach -
bard przewrócił oczami i klapnął na trawę. - Lepiej wtedy trzymać się z
daleka.
- Możesz nas śpiewem zagłuszyć - zaproponowałam, a potem jakiś diablik mnie podkusił. - Clayd, jak szła ta piosenka?
- Nie będę biegł... - zaintonował, a ja podchwyciłam i zawtórowałam:
Nie będę biegł na każdy twój gwizd,
Lecz nocy samotnie nie spędzę
Tęsknota dojrzeje,
A płomień rozgrzeje
I sama przybiegniesz czym prędzej.
- Ja cię chyba mało znam - Lilly spojrzała na mnie z udaną zgrozą. - Albo w tym soczku coś było.
- Skoro tak, ty też to wypiłaś - zaśmiał się Clayd. - A to znaczy, że zaraz sama zaśpiewasz.
- To ja zadbam o akompaniament! - Ketris poderwał się z ziemi i po chwili był już z powrotem ze swoją lutnią.
- Dawaj, Lilly, dawaj! - zaczęłam dopingować. - Nie masz wyboru!
- Dobra, o ile Ketris się do mnie dopasuje - odchrząknęła, wzięła głęboki wdech i wyciągnęła jak najwyższym tonem:
Come wet, a widow's eye
Cover the night with your love
Dry the rain from my beaten face
Drink the wine, the red sweet taste of mine
Come, cover me with you,
For the thrill til you will take me in...
- W tym soku zdecydowanie coś było - skomentowałam.
- A może to jesień uderza nam do głowy? - zawołał wesoło bard.
- Do głowy to raczej wiosna uderza - sprostował Clayd, ale po jego minie domyśliłam się, że łapie klimat.
- Miya, zaśpiewaj to, z czym miałaś wystąpić na konkursie! - Ketris
wpadł na straszny pomysł, a ja padłam na trawę, przestając tłumić
śmiech.
- Właśnie, ja się poświęciłam więc ty też możesz! - zawtórowała mu Lilly.
- To nie śmiać mi się teraz, bo ta piosenka ma potencjał - gdy się
podniosłam, miałam liście we włosach, ale mi to nie przeszkadzało. W
każdym razie udało mi się skupić na śpiewaniu.
So I guess I'll be hunting high and low, high
There's no end to the lengths I'll go to
High and low, high
Do you know what it means to love you?
Publika moja jakimś cudem zdołała na czas trwania piosenki usiedzieć
spokojnie i bez odzywania się. Może dlatego, że - jak to ja - śpiewałam
cicho? A może udzielił im się mój nastrój, w jaki zawsze wpadam przy tym
utworze? Tak czy siak, minęło jeszcze kilka sekund ciszy, a znów
wybuchnęliśmy śmiechem bez powodu.
- Wiecie co wam powiem? - odezwał się Clayd, gdy już się trochę
uspokoił. - Dam głowę, że jeszcze razem w trasę ruszymy! Kiedyś, gdy już
się nam znudzi kronikowanie, kapłanienie, bardowanie, opieka nad
Althenos...
- O, przepraszam, tylko nie bardowanie! - zaprotestował Ketris. - Kto wtedy będzie akompaniował?
- Dobra, to Clayd będzie przyciągał na koncerty płeć żeńską, ja i Lilly męską, a ty będziesz akompaniował - podsunęłam.
- Za pozwoleniem, a śpiewać nie będę?!
- To śmiało, jeszcze dzisiaj cię nie słyszeliśmy! - rzuciłam w niego kupką liści.
- Czekamy na recital! - zawołała Lilly i zagwizdała radośnie.
- W co ja się wpakowałem... - westchnął bard z komicznym grymasem.
Sporo jeszcze nocy minęło, zanim poszliśmy spać. Oto co może zdziałać
przebywanie w takim towarzystwie - gdy zbierze się kilka osób nadających
na tych samych falach, nawet najbardziej nieprzyjazne miejsce nie
powstrzyma ich przed zbiorowym szaleństwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz