24 VIII

En attendant ses pas
Je mets la musique en sourdine, tout bas
Trop bete, on ne sait pas, s'il sonnait
Si je n'entendais pas cette fois
En attendant ses pas ce matin-la...
Un soir? Un matin?
Un hiver, une aube, un printemps, qu'il choisira
Rien, je n'en sais rien, je mets des lumieres, les nuits
Au bord des chemins
En attendant ses bras
Je peins des fleurs aux portes
Il aimera ca
En attendant le doux temps de ses bras...


C. Dion

Nawet nie pamiętam, o czym rozmawiałam z Vaneshką. A przecież przesiedziałam w Marzeniu ponad dwie godziny... Zdaje się, że Leo i Milanee (Carnetii nie było) chcieli mnie wypytać o naszą podróż - nie wystarczyło im to, czego dowiedzieli się od pieśniarki. Mieli ochotę poznać "inną wersję wydarzeń".
Dlaczego piszę o tym z taką niepewnością? Bo podczas tej wizyty byłam najwyraźniej bardziej wyłączona niż mi się wydawało. Przynajmniej do chwili, gdy nagle pojawił się nie do końca spodziewany gość, a potem nastąpiła scena rodem ze szczęśliwego zakończenia komedii romantycznej. No, wiecie - dziewczyna rzuca się chłopakowi na szyję, on ją bierze w ramiona i kręci w powietrzu, a na koniec łączą się w czułym pocałunku... Leo i Mil patrzyli na to oczami jak talerze i dopiero kiedy zaczęłam bić brawo, chętnie się przyłączyli. Tenari też, choć chyba bardziej dla towarzystwa.
- Ale Carnetia będzie wściekła, że ją to ominęło - stwierdził Leo, szczerząc radośnie zęby.
- Carnetia może sobie znaleźć różne inne rzeczy, które jej n i e ominą - skrzywiła się Mil. Dopiero wtedy Vaneshka przypomniała sobie, że ktoś jeszcze jest w pokoju poza nią i Ketrisem. Zarumieniła się uroczo, a bard uśmiechnął się szeroko - i zwycięsko.
- Za takie widowiska się płaci - rzucił i mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Zamrugałam - czy raczej zatrzepotałam rzęsami jak głupiutki podlotek - i poderwałam się z fotela. Tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie i ponownie usiadłam.
- Dobrze się czujesz? - zatroszczył się Leo. - Może lepiej wróć do domu i odpocznij...
- Do domu to ja, tego... Właśnie chciałam - wykrztusiłam, zła na siebie. Wściekła jak sto diabłów.
- Nie musisz tak się spieszyć - pocieszył mnie Ketris. - Dopiero co przyjechaliśmy, a ty miałaś prawo nie wiedzieć. Chyba spodziewałyście się nas wcześniej, co?
- Lepiej późno, niż wcale - uznała Vaneshka, patrząc na niego tkliwie (a niech to, a niech to, a niech to!).
- Toteż właśnie, Miya też może lepiej późno niż wcale.
- Jesteście wstrętni, obrzydliwi i niedobrzy - burknęłam. Na tyle tylko było mnie stać. Do licha, ja naprawdę w pewnych sytuacjach zachowuję się jak... Nic więc dziwnego, że zawsze bałam się zakochać.

Widok, jaki zastałam po powrocie do Blue Haven, powalił mnie i wgniótł w podłogę. W każdym razie w przenośni.
Zastałam tam mianowicie o jedną osobę więcej niż się spodziewałam. O jednego faceta więcej.
Ja to mam szczęście - obaj wysocy, przepisowo monochromatyczni i siedzący na skrajach kanapy, ostentacyjnie się ignorując... A nie, skłamałam. Tak się przyzwyczaiłam do widoku Lexa w czerni, że nie potrafię się przestawić na te jaskrawe kolory, które ostatnio nosi. Wyglądał jakby niepewnie, ale przecież nie dlatego, że na jego kolana władowała się Strel i pofukiwała, prawda? Ale gdy Tenari podleciał bliżej, Lex od razu wstał z kanapy.
- Nie ma rumowej - odezwałam się odruchowo, słabszym głosem niż pragnęłam.
- Domyśliłem się - skinął głową i wręczył mi wzorzystą puszkę z kokardą. - Dlatego przyniosłem ci to jako spóźniony prezent urodzinowy. Wcześniej nie byłem w stanie.
Powiedziawszy to, ukłonił się dwornie, a ja tylko stałam bez słowa, trzymając puszkę w ręce... Aż w końcu klapnęłam na kanapę. Lex wzruszył ramionami i chyba już miał otworzyć sobie wyjście, gdy nagle odwrócił się do mnie z olśnieniem.
- W przyszłym miesiącu moja Pani wyrusza w podróż - strzelił. - Chciałbym, żebyś pojechała z nią.
- Co ci przyszło do głowy?! - zapytałam, gdy już przetrawiłam jego słowa.
- Po prostu tylko tobie ufam - uśmiechnął się niewinnie.
- Czy coś jej grozi? - zaniepokoiłam się.
- Jeszcze nie wiem.
- W takim razie sam z nią jedź! - obruszyłam się.
- Mówiłem, tylko tobie ufam - Lex uniósł brwi, otworzył przejście i zniknął.
Nie wiem jak długo siedziałam bez ruchu po jego odejściu. Pewnie kilka sekund, choć wydawały mi się co najmniej godziną. Nie przypuszczałam, że to Aeiran przerwie ciszę; do tej pory tylko patrzył przed siebie. Nawet nie na nas, jakby był zupełnie wyłączony... I zmęczony, tak jak go zapamiętałam.
- Siedział tu już, kiedy się pojawiłem - powiedział głosem bez wyrazu.
- Nie miałam o tym pojęcia - prychnęłam. - Ostatni raz widziałam go chyba... ech, nieważne. Nieważne.
- Skoro tak uważasz... - odparł, na co ja przysunęłam się jak najbliżej niego.
- Dlaczego zawsze tak to wypada? - szepnęłam. - Tak bez kwiatów w drzwiach ani nawet herbaty na stoliku? Chyba się nigdy nie nauczę.
Wtedy wreszcie na mnie spojrzał i to tak, że mogłam odetchnąć z ulgą...
- Przecież i tak nie zerwałabyś żadnych kwiatów, żeby nie zwiędły.
...Co też uczyniłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz