Przez ostatnie kilka dni
krążyłam z Vaneshką po światach. Niby to miałyśmy odnaleźć Leo i
Milanee, a jednak obu nam się wydawało, że szukamy czegoś innego, że coś
nas przyzywa... Aż zaczęłam się zastanawiać, w co też byłyśmy ostatnimi
czasy razem wplątane. Morze, piraci, czarownice? To chyba nie aż tak
"ostatnie" czasy. Czy tak długo odkładana opowieść się już przypadkiem
nie przeterminowała?
Jeśli nie, to brakuje w niej jeszcze Vanny. Ale ona ma nas znaleźć, przysłała mi wiadomość, że dołączy.
To, że ostatecznie wylądowałyśmy na rozstaju dróg, wydawało się mieć
sens. Zwłaszcza, że jeden z ustawionych tam drogowskazów pokazywał Saedd
Ménn, choć to akurat mnie zaniepokoiło. Jednak moje obawy szybko
zostały rozwiane przez Vaneshkę.
- Nie, tam chyba nie musimy się udawać - uspokoiła mnie - Leo
powiedział mi kiedyś, że jeśli jeszcze zdarzy mu się zawędrować do tego
świata, mam go szukać w Filae'van, nie w Saedd Ménn.
- A cóż to takiego? - zapytałam, nie bez ulgi spoglądając na inny drogowskaz, wycelowany w przeciwnym kierunku.
- Sama nie wiem, w każdym razie ma tam matkę - westchnęła. - Ma więc prawo czasem tam wyskoczyć.
Jej słowa były słowami surowej opiekunki - czy wręcz dozorczyni - ale w głosie pobrzmiewała troska.
Zanim podjęłyśmy podróż, odpoczęłyśmy w pobliskim zajeździe, dość
ponurym miejscu... A przynajmniej takim próbowali utrzymać je
gospodarze, w myśl zasady, że rozstaje dróg muszą, po prostu muszą
emanować złowrogością. Natomiast naszym środkiem transportu do Filae'van
miały być sanie, bo dyliżanse zimą nie jeździły... Dziwne, skoro jest
mróz i śnieg, to chyba lepiej schować się pod dachem? Ale może nie
powinnam się czepiać, najpewniej postawiono na nastrój, a nie na wygodę.
Poza tym Pokrzywa się cieszyła, że odpocznie od noszenia nas, a to
przesądziło sprawę.
Cel naszej podróży okazał się lasem pełnym specjalnie wyhodowanych
drzew. Tak, żeby można w nich było mieszkać. Leśne elfy hodują swoje
drzewa w podobny sposób, co teggity i z tego powodu obie rasy mają
przechlapane u driad, które uważają, że taka zabawa naturą, to z ich
strony hipokryzja... Ale właściwie nie o tym chciałam pisać.
Pani, do której domu trafiłyśmy, była niewysoka, szczuplutka i w ogóle
nie wyglądała na czyjąkolwiek matkę. Jednak z Leo łączył ją
chochlikowaty błysk w oczach, piegi... I chyba charakter, choć nie
zdążyłam się o tym upewnić, bo prędziutko się wycofała, zostawiając nas w
pokoju sam na sam ze swoim synem. Ucieszył się na nasz widok, choć
bardziej chyba był zdziwiony.
- Już nas szukacie? - zapytał na wstępie. - Przecież jeszcze trochę, a przyjechalibyśmy sami.
- Trzeba było się chociaż skontaktować - Vaneshka zaczęła od wymówek, ale przyjął je z uśmiechem.
- A, bo Mil zabrała komunikator i pewnie go gdzieś posiała albo
rozładowała, wiesz, jak z nią jest - machnął ręką. - Wróciła z Saedd Ménn
jakieś dwie godziny przed wami, możemy więc już wracać do Marzenia...
- To znaczy, że znaleźliście Haldisa? - przerwałam ten potok wymowy.
- Taa... I omal się nawzajem nie pozjadali - zachichotał Leo. -
Gdybyście słyszały, jak się na niego darła, że taki jest zadufany w
sobie, bo mu się wydawało, że ona coś do niego czuje... Ale nieważne,
lepiej się nie odzywam, bo jeszcze na mnie tak samo nawrzeszczy.
- Ale dlaczego puściłeś ją samą do Saedd Ménn?! - wykrzyknęła pieśniarka.
Na to pytanie elf zareagował nagłym spoważnieniem i grymasem.
- Bo ona mimo wszystko nie ma przechlapane u swojej rodziny - wyjaśnił. -
No i obiecała, że odwiedzi moją siostrę... Więc mogłaby w końcu wyjść z
tej kąpieli i się tu pokazać.
- Już nas szukacie?! - zdumiała się Milanee, gdy się wreszcie pokazała. -
Ale w sumie dobrze, że wpadłyście. Wiecie, że tu mają gorące źródła?
Tak normalnie w zimie działające!
- No nie gadaj - mruknął Leo, nadal się krzywiąc.
- Cicho bądź, Teleorin, bo ty zupełnie gościnny nie jesteś - wytknęła
mu. - Nic z dżentelmena w tobie nie ma, jakby mi już jednego Haldisa było
mało... Dobrze, że chociaż gotować umiesz.
- Chyba nie nadążam za twoimi skrótami myślowymi.
- Bo powoli myślisz - prychnęła. - Mam opowiadać, czy nie? I mogę przy
nich? Znaczy, przy Vaneshce, to wiem, że jej mogę ufać, no ale...
- A Miya była ze mną na inicjacji, kretynko - przypomniał elf, kompletnie skołowany. - Co ty się w takie podchody bawisz?
- Sam mi zalecałeś czujność - zauważyła Mil i wreszcie usiadła. - No to
tak: masz pozdrowienia od Sei'ana Fáela, bo jak przyjechałam do domu, to
akurat u nas był...
- On? A to ciekawe - zdziwił się Leo. - Jakoś zawsze mieliście konszachty z innym... Fáelem.
- Oj, Saedd to Saedd - wzruszyła ramionami. - Zresztą był u nas z czysto towarzyską wizytą. Całkiem fajny gość, powiem ci.
- Właściwie zawsze uważałem, że byłby jednym z tych bardziej sensownych, gdyby...
Zaraz, jak to mam od niego pozdrowienia?! - chłopak aż się poderwał z
obłożonej poduszkami kapy, omal się przy tym nie przewracając. - Skąd
wiedział, że jesteśmy razem?!
- Musisz to tak dwuznacznie mówić?
- A ty musisz tak dwuznacznie słuchać? - odciął się, kiedy już pozbierał szczękę z ziemi.
- Wiedział chyba stąd, że mu powiedziałam - nie zwróciła uwagi na ten
docinek. - Wiesz, niektórzy tam się o ciebie troszczą, a nie tylko knują.
- No dobra... Mów dalej - Leo znów usiadł, a jego twarz była zmęczona,
ale i napięta. Nie mogłam się nadziwić, jak bardzo potrafi się zmienić,
kiedy tylko wypływa temat Saedd Ménn.
- A żebyś wiedział, że mam o czym mówić; nawyciągałam od Sei'ana pełno
różnych wieści - dziewczyna od razu poweselała. - Więc tak: był zamach na
twoją ciotkę-gotkę, ale go jakoś przewidziała, czy coś... W
każdym razie uniknęła i nadal jest głową rodu. A tej Ri-coś tam... No,
tej takiej szmacie, bez urazy. Potomek się urodził.
- Ríllith? - Leo wytrzeszczył oczy do granic możliwości. - To wreszcie kogoś zechciała? Znaczy, ktoś ją zechciał?
- No chyba nie zechciał, bo potomek jest tak jakby nieprawy - mruknęła
Milanee. - A ona nie chce się przyznać, czyj. Oprócz tego, że jej,
oczywiście.
- Powinni się cieszyć, że nowe pokolenie im będzie rosło - Leo posłał
jej ten krzywy, niepasujący do niego uśmiech. - Zwłaszcza, że dotąd
ciągle kogoś tracili. Najpierw Lierni, potem Callinia... Callinia! -
przypomniał sobie w popłochu. - Cholera, przejdź wreszcie do rzeczy!
Byłaś u mojej siostry?!
- U Callinii - Milanee spojrzała na niego jakby niepewnie. - A czy to
miało jakiś sens ją odwiedzać? Przecież i tak jest roślinką, nawet nie
zauważy...
- Do cholery, nie byłaś?!
- A ty, do cholery, nie mogłeś jej odwiedzić?! - nagle wpadła w złość. -
Kiedy ostatnio byłeś w klinice, jeszcze przed swoją inicjacją, nie?!
Inaczej byś wiedział, że jej tam nie ma od ponad półtora roku!!
- Jak to... Jak to nie ma? - chłopak na chwilę stracił oddech. -
Przecież nie odłączyła się od kabli i nie uciekła! Ani się nie wypisała!
- Słuchaj, pytałam mamę, w czym rzecz - Mil przesiadła się obok niego, w
jej oczach pojawiła się troska. - Została wypisana, zupełnie legalnie...
Nie, nie patrz na mnie w ten sposób, widzę już, co ci chodzi po głowie.
A raczej kto.
- A dziwisz się? Sama powiedz. Skoro ją do tego doprowadził, to mógł ją i... Wyprowadzić.
- Nie, czekaj - dziewczyna zamachała rękami. - Mama mówiła, że Callinia
została przepisana gdzieś indziej... Na specjalną terapię, czy coś. Do
jakiegoś instytutu. A gość, który za tym stał, nazywał się Ze-ni-ga-ta -
przesylabizowała. - Widzisz, specjalnie zapamiętałam!
- Co mi z tego, skoro pewnie i tak nie wiesz, g d z i e ona teraz jest?! - Leo wyglądał na komplenie załamanego.
- Ale Miya jest światowa, może znaleźć!
Na dźwięk własnego imienia poderwałam głowę znad zeszytu i zrobiłam kleksa.
- Zobacz, zapisywała wszystko - ucieszyła się Mil. - I na pewno będzie wiedziała, gdzie szukać!
Nagle poczułam się jak detektyw, który właśnie dostał zlecenie stulecia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz