Obudziłam się, kiedy
promienie słońca połaskotały mnie w nos. Kichnęłam, otworzyłam oczy i
napotkałam zdziwione spojrzenie Vaneshki.
Dokoła nas były kwiaty. Barwne, piękne kwiaty i soczyście zielona trawa.
Ale to, co wzięłam za słońce, było zwieszającą się z sufitu lampą w
kryształowym kloszu.
No dobrze, ja wiem, że można urządzać takie sztuczne parki czy łąki w
centrach handlowych - bo za coś takiego uznałam miejsce, w którym się
obudziłyśmy... Gdy już oderwałam wzrok od kwiatów i rozejrzałam się
uważniej. Nie to mnie dziwiło. Problem w tym, że nie miałyśmy prawa się w
takim miejscu zbudzić - poprzedniego wieczoru położyłyśmy się spać w
najzwyklejszej gospodzie. Takiej drewnianej, staroświeckiej, w której
podaje się miód do picia. W zaśnieżonej wiosce po drodze do najbliższego
portowego miasta. Jakim więc prawem zbudziłyśmy się pod zupełnie innym
dachem?!
Na szczęście nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby nas przyłapać i wlepić mandat czy zawołać ochronę. W ogóle nikogo nie było.
Po namyśle ruszyłyśmy czymś, co wyglądało nam na promenadę - tyle, że
pod dachem. Wystrój tego wnętrza był raczej futurystyczny (choć raczej z
soleńskim rozmachem niż z altheńską sterylnością), za to stoiska, które
mijałyśmy, były zapełnione drewnianą biżuterią i pierzastymi amuletami.
Rzecz w tym, że nikt ich nie kupował. Ani tym bardziej sprzedawał...
Było zupełnie pusto.
Ale naraz hala wypełniła się ludźmi. Nie weszli tam, po prostu - nagle
byli. W jednej chwili cisza i pustka, a w następnej gwar i barwne
stroje, migające nam przed oczami. Rozmawiali, handlowali... I
przechodzili przez nas jak przez powietrze. Zupełnie nie zwracali na to
uwagi, o ile w ogóle nas widzieli... Przypuszczam, że jednak nie.
- Czy to jest iluzja? - szepnęła do mnie Vaneshka, choć myślę, że i tak nikt poza mną by jej nie usłyszał.
- Sama nie wiem - mruknęłam. - Mam wrażenie, jakbym trafiła do
wirtualnej rzeczywistości. Może gdzieś na zewnątrz jest ktoś, kto się
tym bawi?
- A może nam się to po prostu śni?
- Masz wrażenie, że śnisz? - zapytałam, a ona po namyśle pokręciła
głową. Tego się spodziewałam, a jednak... A jednak im dłużej byłam w tym
miejscu, tym bardziej nierzeczywiste mi się wydawało. Tak jakbym weszła
do czyjegoś snu - cieleśnie.
- Może ta iluzja, czy cokolwiek to jest, opadnie sama, jeśli
przestaniemy w nią wierzyć, nawet podświadomie? - pieśniarka chyba
myślała mniej więcej podobnie jak ja.
- Nie liczyłbym na to - usłyszałyśmy niespodziewanie i ktoś pojawił się
obok mnie. Nie tak jak ci nierzeczywiści ludzie, ale jakby... Portalem?
Vaneshka zatrzymała się gwałtownie, ja też zaryłam piętami w podłogę,
kiedy zobaczyłam przybysza. Miał srebrne włosy, białą pelerynę i
lodowato błękitne oczy...
- Tym razem żadnej maski, nadobna pani? - skierował na mnie ironiczne
spojrzenie. - Żadnego przebrania, by móc się bezpiecznie schronić w tym
świecie ułudy?
- Już sama realność wystarczy, bym się czuła bezpiecznie - te słowa
same wypłynęły z moich ust. Natomiast Vaneshka podeszła i śmiało
zajrzała mu w oczy. Z jakiegoś powodu uciekł spojrzeniem w bok.
- Prędzej czy później zechcecie stamtąd wyjść - stwierdził. - A ja mogę wam w tym pomóc... Pod jednym warunkiem.
Przemyślałam naprędce wszystkie możliwości, łącznie z tymi, które
przyprawiły mnie o ból zębów, wreszcie doszłam do wniosku, że żadna do
niego nie pasuje. Zapytałam więc, o co mu chodzi.
- Korona - rzucił twardo. Jedno słowo, a zabrzmiało dość złowieszczo... Brakowało tylko pioruna w tle.
- Proszę, sprecyzuj - odezwałam się po jeszcze dłuższym namyśle.
- Jeśli nie wiesz, co mam na myśli, dlaczego zamilkłaś na tak długo?
- Mam opóźniony zapłon - mruknęłam. - A jedyna korona, jaką posiadam, na
pewno nie przypadłaby ci do gustu. Pomijając fakt, że by nie pasowała.
- Dlaczego jesteś taka pewna? - uśmiechnął się znowu. Z reguły takie
uśmiechy wywołują u mnie dreszcze, ale ten był jakiś... Bardzo odległy.
- A dlaczego ty jesteś pewien, że zwracasz się do właściwej osoby? - odparowałam.
- Bo nie wierzę w zbiegi okoliczności - wyjaśnił. - Najpierw spotykamy
się na balu w Ogrodzie Saphany, a zaraz potem trafiasz tu... To nie
przypadek.
Saphana, Saphana... Gdzie ja już to imię...?
- Jak to zaraz? - zdumiałam się. - Przecież już miesiąc minął od tamtego balu!
Teraz to on wyglądał na zaskoczonego.
- Poza tym ja wierzę w zbiegi okoliczności - ciągnęłam. - Będę się zatem kłócić.
- A szkoda. Nie myślisz o tym, że naraziłaś nie tylko siebie, ale i
przyjaciółkę na pozostanie tutaj dłużej - westchnął srebrnowłosy. - Bo
wygląda na to, że zostaniecie. Dopóki się nie namyślicie.
Po tych słowach ukłonił się i zniknął w obłoku dymu, tak jak się pojawił. Nie zauważony przez nikogo oprócz nas.
- I on myśli, że to jakieś straszne przeżycie? - Vaneshka popatrzyła za
nim z wyrazem niezrozumienia na twarzy - Przecież tutaj jest
niesamowicie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz