Nie mam pojęcia jak i dlaczego, ale znowu się pojawiło. Zupełnie nieoczekiwanie.
Mam na myśli tamto niezwykłe miasto. A może to my pojawiliśmy się
w nim? Spłynęliśmy w nie z góry, choć przecież czuliśmy nadal pod
nogami podłogę wieży. Jakbyśmy znajdowali się na tle ekranu w kinie i
obraz się poruszał... Nie, źle. Nie na tle. Byliśmy wewnątrz, a ono się
zbliżało, zmieniając swoje położenie wokół nas, jakby ktoś gwałtownie
obracał kamerę. Zatopiło nas w swoim blasku.
- Jak to możliwe? - odezwał się cicho Ern. - Jesteśmy przecież poza Aztodią, nie powinno jej tu być.
- Poprzednim razem też tak było - przypomniał Lex z twarzą bez wyrazu.
A Vanny i ja, gdy tylko droga prowadząca do znanego już nam
targowiska-promenady pokryła się z podłogą, na której stałyśmy... Po
prostu odwróciłyśmy się i pobiegłyśmy do środka. Nie zważając na to, że
jeśli miasto jest iluzją, po prostu wpadniemy na ścianę albo wylecimy
przez okno. A w powietrzu rozbrzmiewała kołysząca, przyzywająca nas
melodia, przysięgłabym, że słyszałam ją naprawdę.
Bo czy istnieje coś takiego, jak iluzja dźwięku?
Chyba ruszyli za nami - co także nas specjalnie nie obchodziło - ale
kiedy tylko przebiegłyśmy przez wrota, wokół nas rozpostarła się ściana
ognia, jakbyśmy wpadły w sam środek eksplozji. Zatrzymałyśmy się gotowe
zawrócić, jednak ten ogień również był gdzieś poza nami, nie dotykał i
nie parzył - a muzyka grała...
- No nic, ruszajmy - postanowiłam. - Mimo wszystko stanie w płomieniach to nie jest najmilsze doświadczenie.
Kiedy tylko to powiedziałam, płomienie rozstąpiły się, ukazując...
Błękitne wiosenne niebo i niekończące się pole kwiatów?!
Tego zdecydowanie się nie spodziewałam.
Kwitły chyba wszystkimi możliwymi kolorami, a w promieniach słońca
wydawały się przybierać jeszcze więcej barw. Stałyśmy upojone ich
zapachem, rozhuśtane melodią, która nadal nie przestała grać...
Spojrzałam na kuzynkę - wyglądała jakby wróciła do upragnionego domu.
Nagle zerwał się wiatr, a płatki kwiatów zaczęły tańczyć w powietrzu.
- No, chodź - uśmiechnęłam się, łapiąc Vanny za rękę. - Biegniemy dalej!
Odpowiedziała trochę nieobecnym uśmiechem i popędziłyśmy przez wiatr,
który stawał się coraz silniejszy. Coraz więcej kolorowych płatków
podrywało się w górę, otaczając nas i tworząc gęstą zasłonę...
Zakrywając nam oczy. Ale nie potrzebowałyśmy wzroku, by biec ze
śmiechem. A może nie biegłyśmy, może to już wiatr nas unosił?
Zawiał jeszcze raz, najmocniej. A potem spadłyśmy w dół, w atramentową czerń i zaraz po niej oślepiające światło.
Melodia urwała się, kiedy stanęłyśmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz