Nie do końca tego się
spodziewałam, zanim wyszłyśmy z hali, aby zobaczyć, co jest na zewnątrz.
Miasto okazało się ogromne, a jednocześnie... Dziwnie łatwe do
ogarnięcia, może przez tę nierzeczywistość? Budynki miały ślimakowate
dachy, inne zaś przypominały chińskie pagody - wszystkie zaś miały nieco
zaokrąglone krawędzie, które świeciły. Nie takim natrętnym neonowym
światłem, raczej jakby sfrunęły na nie tysiące świetlików. Dobrze to
pasowało do ciemnych barw i zapadającej nocy...
Zapadającej nocy. Która to noc wyraźnie nie zamierzała zapaść na dobre, przez co miasto trwało w przyjemnym półmroku.
- Nikt nie jest w stanie stworzyć tak doskonałej iluzji - zawyrokowałam.
- Najlepiej chodźmy przed siebie - zaproponowała Vaneshka. - To miasto gdzieś się musi kończyć.
- Ale co jest poza nim? - westchnęłam. - Pustka?
- Czy musisz się tym przejmować? - pieśniarka najwyraźniej poczuła
klimat tego miejsca - tej przygody. - Właśnie wpadłaś w opowieść, a się
martwisz... Chodź, przejdźmy się, a potem zobaczymy.
Poszłam, ale w przeciwieństwie do niej nie byłam w stanie wczuć się w tę
opowieść w pełni. Coś mi przeszkadzało, jakieś natrętne myśli... Po
prostu szłam przed siebie, nie do końca zwracając uwagę na niezwykłość
miasta... A szkoda.
Dopóki nie zorientowałam się, że cały czas podążamy za jedną konkretną
osobą. Za dziewczyną o białych włosach, splecionych w warkocz i
związanych kokardą. Pasowała do otoczenia, a jednocześnie jakoś się
wyróżniała. Ubrana w prostą różową sukienkę, w ręce trzymała koszyk z
kwiatami i co chwilę zatrzymywała się, sprzedając je ludziom.
Odpowiadali na jej uśmiech, kupowali kwiaty, więc najpierw myślałam, że
to zwykły zbieg okoliczności... Dopóki nie spojrzała prosto na nas i nie
mrugnęła szelmowsko.
- Jesteś tu naprawdę? - zapytałam głupio, podchodząc bliżej.
- Jestem tu we śnie - na twarzy Vanny pojawił się lekki uśmiech, jakby
miała jakąś własną tajemnicę związaną z tym snem. - Dobrze, że udało mi
się was znaleźć.
- Czyli to miejsce również jest wyśnione - wywnioskowała Vaneshka -
Ludzie tutaj przechodzą przez nas jak duchy, ale na ciebie zwracają
uwagę!
- Nie wiem, czy to jest senna wizja - moja kuzynka pokręciła głową. - Kojarzy mi się z czymś, ale... Nie wiem.
- W takim razie dlaczego tu trafiłaś? - zdziwiła się pieśniarka.
- No, Pokrzywa przygalopowała na Rozdroże, spanikowana i musiałam was jakoś poszukać...
- Niedokładnie to miałam na myśli. Dlaczego właśnie tu? Skąd wiedziałaś, że coś takiego istnieje?
- Intuicja? - roześmiała się. - A naprawdę to mam ochotę powiedzieć, że
coś mnie tu przyprowadziło. Tak jakby... Jakiś głos w mojej głowie.
- To jednak niespecjalnie zmienia nasze położenie - mruknęłam. - Ty
możesz się w każdej chwili obudzić, a my... Facet w bieli powiedział, że
same stąd nie wyjdziemy.
- Może blefował - Vanny nie okazała zdziwienia, nie zadawała pytań. - Jestem pewna, że razem znajdziemy jakiś...
Nie dokończyła, zamierając nagle jak żona Lota, zamieniona w słup soli.
Jej oczy stały się puste, a za nią stanęła jakaś niewyraźna postać...
Nie, nie za nią. Nałożyła się na nią - a potem jeszcze jedna. Wtedy
wszystko dokoła znieruchomiało i zadrgało, jak obraz w telewizorze,
kiedy anteną targa wiatr...
...i nagle znajdowałyśmy się na ośnieżonej drodze, mrużąc oczy, bo
odbijające się od zasp słońce skutecznie uniemożliwiało nam widzenie.
- Co jest?! - zawołałam. - Miasto zniknęło czy my z niego zniknęłyśmy?
- Vanille też nie ma - Vaneshka osłoniła oczy dłonią i rozejrzała się. - Jak myślisz, zbudziła się... Czy może tam została?
- Skoro myśmy się wydostały, to ona tym bardziej powinna - stwierdziłam, mając nadzieję, że nie mówię na wyrost.
Na szczęście moja nadzieja została spełniona - po paru minutach w
powietrzu - w przestrzeni - rozległ się trzask i na śniegu wylądowała
Nindë z Vanny na grzbiecie. Moja kuzynka trzymała się tylko nogami, bo
dłonie przyciskała do skroni - aż dziw, że nie spadła.
- A jednak! Całe szczęście, całe szczęście... - na nasz widok zeskoczyła z konia i rzuciła mi się na szyję. - Jesteście całe?
- Chyba widzisz, skoro nad nami czuwałaś - roześmiałam się, na co
westchnęła. Oczy miała zaspane, ale na twarzy wciąż jeszcze ślady lęku.
- Jasne, i to jak czuwałam! - rzuciła, a ja dopiero teraz zwróciłam
uwagę na to, jak roztrzęsiony jest jej głos. - Nie poczułyście niczego?
Coś... Ktoś przeze mnie wszedł do tego miasta!
- Jak to przez ciebie? - pieśniarka podeszła i położyła jej troskliwie dłoń na ramieniu.
- Przez mój umysł, nie mam pojęcia jak - Vanny pokręciła głową. - I
rozwalił tę całą iluzję, projekcję, czy co to było... Scenografię, w
każdym razie. W drobny mak.
- Jak to możliwe? - teraz już poważnie się zaniepokoiłam.
- Po prostu, w jednej chwili spała sobie na Rozdrożu, aż tu nagle
wypada z wrzaskiem i dalejże, ruszamy - wtrąciła się Nindë, szczerząc
zęby. - Ciekawe, co Roy powie na to, że o nim zapomniała...
- Ale... Chyba nic ci się nie stało złego? - zapytała Vaneshka. -
Ktokolwiek wtargnął do twojego umysłu, powinien dostać nauczkę!
- Nic a nic mi nie jest! - Vanny nagle uśmiechnęła się szeroko i
wyzwoliła z naszych opiekuńczych objęć. - Skoro wszystko się dobrze
skończyło i wreszcie do was dołączyłam, możemy wreszcie ruszyć na
poszukiwanie zaginionej opowieści! Tak bym się chętnie dla odmiany
spotkała znów z tamtymi uroczymi piratami...
- Skoro tak, należy ruszać jak najszybciej - pieśniarka odetchnęła z
ulgą i stanęła obok Pokrzywy, czochrając jej grzywę. Najwyraźniej wzięła
wybuch entuzjazmu mojej kuzynki za dobrą monetę, ja jednak martwiłam
się, co też usiłuje w ten sposób zamaskować.
- Obawiam się, że nigdzie nie pojedziecie, dopóki o tym nie
zadecydujemy - usłyszałyśmy naraz nieznany, gardłowy głos, któremu
towarzyszył szczęk odbezpieczanej broni.
Co za dobijający motyw, prawda? Zwłaszcza, jeśli występuje za często.
Tajemnicza postać pojawia się znienacka - najczęściej za twoimi plecami -
i mierzy w ciebie z pistoletu...
- Czy to rozsądne, n a m grozić zwykłą bronią? - Vanny uśmiechnęła się krzywo, zaciskając dłonie w pięści.
- Owszem, zwłaszcza, że nie wiecie, czym jest naładowana - powiedziała
nieznajoma, jeszcze bardziej zniżając głos - Żadnych gwałtownych ruchów,
a nie będziecie miały potem czego żałować.
Coś w tym głosie było takiego, że od razu zesztywniałam, a Vanny
wciągnęła powietrze ze świstem - choć na jej twarzy wciąż dało się
zobaczyć wyraz ekscytacji....
Za to Vaneshka, która cały czas stała twarzą do napastniczki, zrobiła
coś zupełnie nieoczekiwanego. Uśmiechnęła się, dziwnie wyzywająco,
następnie z głośnym okrzykiem wskoczyła na Pokrzywę, która wtedy zarżała
i stanęła dęba - po czym obie zniknęły.
- Co, do... - zaczęła nieznajoma, podczas gdy Vanny okręciła się na
pięcie, z wyraźnym zamiarem unieszkodliwienia jej. Jednak w tym momencie
ze wszystkich stron otoczyła nas ciemnofioletowa bariera i znów
zostałyśmy odcięte od rzeczywistości.
- Jak mówiłam, żadnych gwałtownych ruchów - kobieta odzyskała rezon, a moja kuzynka natychmiast oklapła jak przekłuty balonik.
Wreszcie zdecydowałam się powoli odwrócić i spojrzeć napastniczce w
oczy. Nie zrobiła niczego, żeby mnie powstrzymać, pewna swego. Co
więcej, opuściła pistolet - choć nie wyzbyła się swojej czujności.
Miała ciemną karnację i krótkie, rozwichrzone czarne włosy. Z twardym spojrzeniem
i nienaganną sylwetką w bordowym kombinezonie, emanowała świadomą i
nieco drapieżną urodą. Jedno tylko nie pasowało do ogólnego wrażenia -
jaskrawozielona opaska na prawym oku, ozdobiona figlarnym, różowym
serduszkiem. A może właśnie jak najbardziej pasowała? Zależy od punktu
widzenia...
- Następny przystanek - Tipharos - kiedy to powiedziała, przeszedł mnie
dreszcz, choć nic mi ta nazwa nie mówiła. Podejrzewam, że ta kobieta
potrafiłaby każdy banał wypowiedzieć tak, by wszyscy wysłuchali go z
rozkoszą. Już zdążyła wylądować obok Évearda en Dárce w moim prywatnym
rankingu głosów. I obok Vaneshki w rankingu urody, choć przecież różniły
się od siebie jak noc i dzień. Geddwyna by pewnie zachwyciła...
...Tak, nie ma to jak myślenie o dziwnych rzeczach w samym środku sceny
akcji. Choć prawdę mówiąc, scena akcji już się zakończyła.
Elegancki pokój, w którym się znalazłyśmy, skojarzył mi się z
apartamentem hotelowym - jak się później okazało, miałam rację. Na samym
początku rzuciło mi się w oczy kilkoro drzwi, ale żadne nie wyglądały
na wyjście; prowadziły raczej do jakiejś potwornej liczby sypialni i
łazienek. Takich z okrągłymi wannami, w których pływają płatki róż.
- Tylko dwie z nich - odezwała się nieznajoma i dopiero wtedy odkryłam, że nie jesteśmy tu same.
- To nic, T'Surith, to nic - postać w czarnej koszulce z napisem Century Child
zbliżyła się do nas z tacą w rękach. - Możesz ode mnie wziąć tę herbatę?
Do różnych usług jestem przyzwyczajony, a do kelnerowania jakoś nie.
- W twoich ustach, Diss Gyse, te słowa brzmią zdecydowanie nie tak, jak
powinny - stwierdziła czarnowłosa i ostentacyjnie nie ruszyła się z
miejsca. Za to Vanny tak - odruchowo podeszła do Lexa i wyjęła mu z rąk
tacę z filiżankami, nie spuszczając z niego badawczego wzroku.
- Zapomniałem, że mamy tu profesjonalistkę - uśmiechnął się do niej
miło. - Ale przecież jesteś tu gościem, Vanille. Powinnaś się raczej...
rozgościć.
- Jestem przyzwyczajona - powiedziała słabym głosem.
- Już rozumiem, dlaczego tak się paliłeś do tego zadania - w głosie
kobiety nazwanej T'Surith słychać było sarkazm. - Czyżbyś trafił na swoje
wielbicielki?
- Chyba pomylili ci się rozmówcy - rozłożył ręce z udaną bezradnością. -
Wielbić to ja, a nie mnie. Poza tym, skoro tobie się zadanie nie
podoba, możesz wracać, skąd przyjechałaś.
- Ktoś tu musi być do sensu - prychnęła, piorunując go wzrokiem i obstawiałam, że prędzej okaże się agentką END-u niż Omegi. Nie z racji tego,
jak się zachowywała w stosunku do Lexa, ale raczej tego, co powiedziała.
Choć właściwie...
- To wy wydostaliście nas z tego dziwnego miasta? - zdołałam wreszcie wtrącić.
- T'Surith to zrobiła, jej podziękujcie - chłopak nie przestał się uśmiechać. - Jest łamaczką iluzji... Między innymi.
- Psioniczką też jest? - Vanny spojrzała na nią spode łba.
- Jak dotąd nie - nasza "wybawicielka" pokręciła głową. - Miałam sprzymierzeńca, choć tu go nie spotkacie.
- No to świetnie. Włazicie mi w umysł, grozicie nam bronią i z jednego
więzienia lądujemy w drugim. Na dodatek w miłym towarzystwie - posłała
Lexowi sardoniczny uśmiech. - Co teraz, posadzicie nas przed ekranem i
będziecie pokazywać jak nasi bliscy umierają?!
- Skąd w ogóle taki pomysł? - autentycznie się zdziwił, na co moja
kuzynka jakby zmalała w sobie i wzięła głęboki wdech, a jej dłonie
zaczęły niebezpiecznie drżeć.
- To się zmienia w jakąś farsę - skomentowała T'Surith.
- A czy od początku nią nie było? - Lex z westchnieniem odebrał od
Vanny tacę i postawił ją na stoliku. - Nie, nie jesteście naszymi
zakładniczkami. Wbrew pozorom jesteśmy tu, żeby was chronić.
- Omega nikogo by nie ochroniła - prychnęła czarnowłosa.
- A ty jesteś ostatnią osobą, która powinna strzec Miyi - chłopak od
razu znalazł się obok mnie, oczywiście unikając mojego dotyku. Zdziwiły
mnie jego słowa, spodziewałam się więc, że gdy napotkam wzrok T'Surith,
spiorunuje nim również mnie. Ale nie, w jej oczach zobaczyłam...
Rezygnację? I jeszcze coś nieuchwytnego.
- Dlaczego niby stałam się obiektem chronionym? - zapytałam ostrożnie, nie będąc pewna, czy rzeczywiście powinnam wiedzieć.
I rzeczywiście, wyjaśnienie Lexa ani trochę nie rozjaśniło mi w głowie.
- To chyba oczywiste - odpowiedział. - Korona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz