- Skoro już tu jesteś, to
podejdź - powiedziałam, nie odwracając się. - Nie lubię być obserwowana z
ukrycia. Dziwne, że jakichś kamer tu nie poinstalowałeś...
- A skąd wiesz, że nie? - usłyszałam ten znakomicie modulowany głos. -
Poza tym ciekaw jestem czy rzuciłaś te słowa na chybił trafił.
- Oczywiście, że nie. Od paru minut czułam, że tam stoisz - prychnęłam. - Jestem wyczulona na wrogów.
- Mam się czuć zaszczycony, gwyll'ionn líam? - Ern z uśmiechem
podszedł do barierki balkonu, trzymając się jednak ode mnie na pewną
odległość. - A wiesz, że Diss Gyse siedzi na balkonie piętro wyżej i też
pilnuje? Jednocześnie próbując obserwować śpiącą pannę Loire. Dziwne, że
od tego nie oszalał. M ó g ł b y oszaleć.
Nie odpowiedziałam, a tylko przechyliłam się przez barierkę, patrząc w
dół. Nawet teraz, choć znajdowałam się na jednym z niższych pięter
wieży, czułam lekki dreszcz lęku. I czułam, że potrzebny mi był taki n o r m a l n y, znajomy lęk.
- O czym myślisz?
- Zastanawiam się, jak by mi się stąd spadało - mruknęłam, prostując się.
- Aż tak ci z nami źle, gwyll'ionn líam?
- Od dawna mam ochotę ci powiedzieć, żebyś przestał nazywać mnie swoją
zdobyczą. - Tylko jakoś cały czas o tym zapominałam. - Nie poczuwam się do
bycia niczyją własnością.
- Oczywiście, że się nie poczuwasz. Czujesz się wolna jak rwący potok -
rudowłosy przestał się uśmiechać i spojrzał na mnie jakoś inaczej,
jakby dopiero teraz zobaczył mnie naprawdę. - Może dlatego właśnie ciebie
chcę.
Przeniósł spojrzenie na zachodzące w oddali słońce, przywołując na twarz wyraz melancholii.
- Przy tobie mógłbym poczuć tę wolność - powiedział wolno. - Mógłbym... zupełnie się zmienić, gdybym miał twoją miłość.
- Nawet gdybyś rzeczywiście mógł, i tak byś nie chciał.
- To fakt - przyznał, mrugając kilka razy i przecierając oczy. - Ale chciałem sprawdzić, co na to powiesz.
- Mówiłam ci już, co by było, gdybym uległa - ucięłam, kierując się w
stronę wejścia do środka. Zdążył jednak złapać mnie za rękę.
- A ja mówiłem, że w to nie wierzę, gwyll'ionn líam - głos mu nieznacznie drgnął. - Madelyn...
- Skończ z tymi pozami. Nie mam w zwyczaju obdarzać miłością takich jak ty - wyrwałam się. - Najwyżej nienawiścią.
- Och, miłość, nienawiść... - Ern powrócił do drwiącego uśmieszku. - Po
prostu emocje, tak samo zdolne bezpowrotnie przywiązać jedną osobę do
drugiej.
- Sugerujesz, że wystarczyłaby ci moja nienawiść?
- Zawsze to jakaś alternatywa dla kompletnego uczuciowego chłodu - wzruszył ramionami.
- Tak trzymaj, a przypadnie ci najwyżej litość - rzuciłam i opuściłam balkon.
- A więc znalazłaś sobie kogoś nowego do mącenia w emocjach? - zapytał później Lex, popijając upragnioną rumową.
- Niepotrzebne mi już zmącone emocje - zaprotestowałam. - Nie kiedy znalazłam już coś bliskiego spokojowi duszy.
- Czy rzeczywiście? Powinienem ci zatem zazdrościć tej nagłej zmiany?
- Zauważ, że miałam na nią ładne parę żyć - przypomniałam. - I już dawno
nie jestem tą zdesperowaną dziewczyną z zamku bez wyjścia, spragnioną
trującej słodyczy.
- To dziwne, bo przez lata dawałaś mi do zrozumienia, że nadal jesteś -
wbił we mnie przeszywające spojrzenie. Na szczęście jego oczy były już
fioletowe, nie czerwone.
- Pewnie tak... - westchnęłam. - Dlatego teraz obwiniam siebie. Już nie ciebie. Parę prawd do mnie dotarło.
- Cóż, ja nie mam możliwości odradzania się i palenia za sobą mostów - skomentował, uśmiechając się nagle, bardzo miło i pogodnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz