*

Vanny skrywała się w pokoju, a Lex też się gdzieś zapodział, byłam więc całkowicie zdana na T'Surith. Po prostu złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą z dziwnym uśmieszkiem. Otworzyła przejście w ścianie, po czym poszłyśmy krętym korytarzem do wielkiej hali, w której stał statek międzyprzestrzenny. Tak, międzyprzestrzenny - zapytałam o to agentkę i potwierdziła. Nie sądziłam jednak, że zechciałaby odwieźć mnie nim do domu, zresztą nie zostawiłabym kuzynki samej z Lexem.
Nie żebym nie próbowała przedostać się do międzysfery - wyglądało jednak na to, że ten świat jest na nią w jakiś sposób zamknięty... Jakby coś go odgradzało. Może czarna dziura by to coś pokonała, ale jakoś nie ufam sobie pod tym względem.
- Żeby stąd odejść, trzeba mieć odpowiednią osłonę - potwierdziła moje przypuszczenia czarnowłosa, kiedy już wyleciałyśmy przez dach ponad wyspę - Dlatego też... Chyba zauważyłaś, jak bardzo nasze pokoje różnią się od reszty Ogrodu? Po prostu przenieśliśmy się tu w nich.
Rzeczywiście, z tego, co zdążyłam zauważyć, ten tak zwany Ogród wyglądał raczej futurystycznie (powiedziałabym "po altheńsku", ale był bardziej kolorowy) i nie pasowały do niego luksusowe łoża z baldachimami...
Statek T'Surith nazywał się "Diamond Night", był czarno-czerwony i dużo większy niż się wydawał z zewnątrz. Leciał na tle czerwono-złotego nieba, na tle słońca zachodzącego w letni (!) wieczór - a ja miałam na sobie ciemnofioletową sukienkę z czerwonymi wykończeniami. Akurat taką znalazłam w szafie i czułam się, jakbym leciała na bal.
W trakcie lotu widziałam przez okno inną latającą wyspę. W przeciwieństwie do Wyspy Tipharos była porośnięta bujną zielenią, a ponad drzewa wznosiła się wysoka wieża z czymś na szczycie... Czymś kolistym, świecącym i wirującym. Przywodziło mi to na myśl śmigło i karuzelę, ale nigdy nie byłam zbyt dobra w opisach, więc lepiej sobie daruję porównania. Nie pytałam, którą z Wysp mijamy, nie dałam też po sobie poznać, że interesuję się owymi Wyspami. Inaczej być może T'Surith zaczęłaby zadawać pytania, a jakoś nie miałam ochoty udzielać jej odpowiedzi typu "bo jeden z twoich kolegów zabrał moje dziecko na którąś z nich".
Na inne tematy jednak ciekawie się z nią rozmawiało.
- Mam zadanie do wykonania tam, dokąd lecimy - wyjaśniła. - Może nie bezpośrednio związane z Koroną, ale...
- Co jest takiego w tej Koronie, że aż END się wmieszał? - tym razem już nie mogłam ukryć zaciekawienia. - Jaki macie w tym interes?
- Poproszono nas o pomoc - wzruszyła ramionami. - A naszym jedynym interesem jest prześcignięcie Omegi.
Zabawne, byłam pewna, że Lex odpowiedziałby identycznie... A jednak coś spowodowało, że współpracowali ze sobą, przynajmniej w tej chwili.

- Dlaczego mnie zabrałaś? - zapytałam później, nalewając herbaty do szklanek. Jak dobrze, nawet herbatkę było tam gdzie zaparzyć! Do tego T'Surith miała jakąś nieznaną mi wcześniej, o raczej ostrym, egzotycznym smaku (pycha).
- Może chciałam zrobić na złość Diss Gyse'owi? - podsunęła zaczepnym tonem. - Z tego, co słyszałam, jesteś w jego sercu. A może on w twoim, nie wiem.
Jakoś wolałam się nie zastanawiać, gdzie słyszała.
- Nic mi nie wiadomo, by był w moim sercu - przybrałam podobny ton. - Ale przez niewiarygodnie długi czas zajmował mi duszę.
- I jak ci się udało go z niej wygonić? - spytała prędko.
- Samo jakoś... Chyba w końcu się nim zmęczyłam - westchnęłam. Przewidywana odpowiedź - "zakochałam się" - raczej tu nie pasowała. W końcu przed Aeiranem był jeszcze Arten, a jakoś wtedy nie udało mi się zapomnieć o Lexie. Pojawiał się w moich myślach... Może już nie pod kątem czekolady i truskawek, ale jednak.
- Czy mi się wydaje, czy zaczynasz mnie pytać o sprawy sercowe? - dotarło do mnie. - Nie wyglądasz na osobę, która mogłaby mieć z tym problemy.
- A ty nie wyglądasz na osobę, za którą mężczyzna mógłby pędzić przez światy - odparowała, nie do końca na temat.
- Niby dlaczego jakiś miałby pędzić? - roześmiałam się.
- Właśnie, dlaczego? - podchwyciła, a w mojej głowie otworzyła się jakaś szufladka i odpowiedziałam odruchowo:
- Bo pojawiam się za często we właściwych miejscach, mam znajomości w wyższych sferach i opieram mu się.
- Komu? - to pytanie znów zostało zadane prędko.
- Specjaliście, który dawno temu wydał ten osąd - wzruszyłam ramionami i zapatrzyłam się w okno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz