A może ja wyolbrzymiam pewne
rzeczy bez powodu? Jeśli sięgnę pamięcią, mogę przysiąc, że wcześniej
nie widziałam siebie w roli zdobyczy zamkniętej w złotej klatce... W
diamentowej, trudniejszej do zniszczenia. Przykuta niewidzialnymi
kajdanami, nie mając siły płakać nad swoją niedolą ani śmiać się ze
swojej głupoty.
A może po prostu trafiłam na najbardziej nieodpowiednie osoby akurat w
czasie największego poczucia zagubienia? Które zresztą wzięło się sama
nie wiem skąd. Łatwo taką zagubioną uwięzić w swoim małym świecie bez wyjścia i
nawet nie będzie zdawała sobie z tego sprawy... Przynajmniej na
początku.
- Dzień dobry, moja gwyll'ionn - powitanie było niespodziewanie miłe i pogodne. - Jak się spało?
- Słabo - rzuciłam, odruchowo poprawiając włosy. - Witaj, Ern.
Siedzieli przy stoliku, ostentacyjnie na siebie nie patrząc - ale na
mnie, owszem - jeden w czerni, drugi w kłującej w oczy czerwieni. Jeden
wyglądał jakby nie spał całą noc, drugi zaś uśmiechał się prawie serdecznie, ostrożnie biorąc w dłoń kieliszek, jakby do toastu. Prawie - bo uśmiech nie obejmował oczu.
Skinęłam obu głową, po czym zamknęłam z powrotem drzwi do sypialni,
stanęłam przy toaletce i zaczęłam się sobie przyglądać w lustrze.
- Słuchaj, potrzebuję barw ochronnych - zażądałam, a Vanny o mało nie przewróciła się ze zdumienia.
- Dobrze się czujesz? - spytała ostrożnym tonem.
- Niedobrze i o to właśnie chodzi - usiadłam przed lustrem, gotowa na
wszystko. - Skoro już mnie zawiało pomiędzy dwóch facetów, którzy zaleźli
mi za skórę, to niech chociaż ładnie wyglądam.
- Że Lex to rozumiem, ale ten drugi? - zamyśliła się, nakładając mi
cień do powiek. - Czy go nie widziałaś ostatni raz wieki temu? Nie
mrugaj, z łaski swojej.
- On załazi za skórę zawodowo - mruknęłam. - Zresztą sama wczoraj
mówiłaś, że ci się przyśnił. Widać potrafi zaleźć nawet komuś, kogo
nigdy wcześniej nie spotkał.
- To były takie sny, w których tylko zawadzałam - stwierdziła Vanny
jakoś tak bez wyrazu. - Za to ty byłaś w środku wydarzeń. Nie powinnam
się więc właściwie dziwić, że chcesz ładnie wyglądać.
- Chcę ładnie wyglądać żeby poprawić sobie nastrój - skorygowałam. - Zresztą, licho wie. Może się o mnie pozabijają?
Za drugim razem wyszłyśmy z sypialni już we dwie. Tym razem to Lex
wpatrywał się w swój kieliszek, natomiast Ern Fáel ev Saedd poderwał się
ze swojego miejsca i chwycił mnie za rękę.
- Wypiliśmy z Diss Gysem twoje zdrowie - powiedział, nadal z tym samym
pogodnym uśmiechem, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, jakbyśmy się
widzieli ledwie wczoraj... Nie, zaraz, on mnie widział wczoraj. - A
teraz cię porywam. Zwiedzisz Ogród Tipharos, teraz już porządnie.
- To ja idę z wami - wtrąciła Vanny z niewinnym uśmiechem. - I tak nie mam tu nic do roboty.
Poświęcił jej zaledwie przelotne spojrzenie - brak podzielności uwagi
przy więcej niż jednej kobiecie? - i otworzył przejście w ścianie.
- A ja tu się bez przeszkód upiję dramatycznie - dobiegło nas, zanim jeszcze wyszliśmy. - Nawet jeśli jak zwykle brak rumu.
Po "porządnym" zwiedzaniu Ogrodu pozostałam przy swojej opinii, że
składa się głównie z krętych korytarzy. Zaś za szybami, które przyjemnie
dzwoniły, gdy się w nie stuknęło palcem, znajdowały się rośliny o
srebrnych liściach i kolorowych kwiatach. A w innych pomieszczeniach -
maszyny... Nie spotkaliśmy ani jednej żywej istoty, za to co jakiś czas
przejeżdżała obok nas metalowa postać z kółkiem zamiast nóg. Postacie te
nie miały twarzy, a jedynie okrągłe, błyszczące "oko" - lecz któraś
miała wymalowany pod tym okiem szeroki uśmiech i rumieńce.
- Obecny właściciel tego Ogrodu mieszka na Kontynencie i nieczęsto tu
przylatuje - wyjaśnił Ern, widząc moje zainteresowanie - Ale jego
zabaweczki zajmują się wszystkim. Oczywiście nie są kreatywne, tylko
zaprogramowane... Choć jedna z nich stara się malować obrazy, czy raczej
obrazki. Jak dzieci w przedszkolu.
Wyglądało na to, że dobrze się tutaj orientuje, zresztą podejrzewam, że
czułby się jak u siebie w każdym dziwnym miejscu i okolicznościach.
Mroczne Carne, futurystyczny Ogród czy pełne intryg Saedd Ménn, co za
różnica, jeśli się roztacza wokół taki urok i niezachwianą pewność
siebie? Nie odstępował mnie na krok i z pewnym zaskoczeniem i
rozbawieniem zarazem przyglądał się, jak pukam w szyby, komentuję
głośno, do czego mogą służyć widniejące za nimi urządzenia i ze śmiechem
omawiam je z kuzynką. Po prostu nie mogłam nie chłonąć wszystkiego całą
sobą - to szczęśliwie odwracało moją uwagę od jego obecności.
- To powinno trwać wiecznie - stwierdził w końcu. - Ciebie się powinno
uchwycić w chwili, gdy jesteś rozhuśtana emocjami i schować za szkłem,
dla wiecznego podziwiania.
- Zrób zdjęcie - podsunęła Vanny lekkim tonem.
- Obraz jest zaledwie nikłym odbiciem prawdy - wzruszył ramionami,
nadal patrząc na mnie. - Nie zadowalam się takimi namiastkami.
Przystanęłam i spojrzałam mu śmiało w twarz.
- Słyszałeś o czarowniku, który zbierał oczy? - zapytałam. - Podróżował
po świecie i wyszukiwał te w jakiś sposób najpiękniejsze. Obiecywał za
nie wiele, dawał za nie wiele... I tak, jego kolekcja ciągle się
powiększała.
Vanny słuchała z fascynacją tej zasłyszanej dawno temu historii, na twarzy Erna zaś zobaczyłam zadumę.
- Aż raz spotkał małą dziewczynkę, której oczy były szczęśliwe -
ciągnęłam. - Za wszelką cenę pragnął je zdobyć, ale ona za nic miała
pokusy, bo chciała zobaczyć tęczę. W końcu zabrał jej oczy bez
pytania... I nagle odkrył, że stały się szare i pozbawione wyrazu,
straciły swój blask.
Kiedy zamilkłam, uśmiechnął się ironicznie, ale uciekł spojrzeniem w bok.
- Ostatnio wszyscy mnie częstują opowieściami o kolekcjonowaniu oczu -
rzekł z rozdrażnieniem. - Może i panna Loire ma jakąś w zanadrzu?
- Może i ma - przytaknęła Vanny. - Ale raczej nie opowie, wierząc święcie, że szanowny pan Saedd już i tak ją zna.
Nie przestając się uśmiechać, ukłonił się jej teatralnie, po czym pociągnął mnie dalej.
- Wiesz, dlaczego cię tu sprowadziliśmy?
Oderwałam wzrok od rozciągającego się w oddali krajobrazu i przypomniałam sobie, że stoję prawie na samym skraju Wyspy.
- Nie dlatego, że się o mnie troszczycie? - zapytałam, cofając się.
- Istotnie, troszczymy się - skinął głową Ern. - Trudno się nie
troszczyć, kiedy pojawiasz się ponownie, by pokrzyżować nam szyki.
- Wcale nie zamierzałam nic wam krzyżować - obruszyłam się.
- Wtedy też tak się zarzekałaś... Kiedy to niby nie zamierzałaś szukać
Kryształów Niebios, pamiętasz? A następnie popsułaś plany tak nam, jak i
Omedze - do tej pory nie puścił mojej ręki; nie próbowałam jej wyrwać,
choć ujmował ją właściwie delikatnie. Lewą dłonią - zauważyłam, że prawą
jakby oszczędzał, choć nie było po niej znać tamtego starcia z Lexem na
Carne. Ale od kiedy to ja umiem rozpoznawać iluzje?
- Przynajmniej nikogo nie faworyzowałam - prychnęłam, odgarniając
targane wiatrem włosy. - I dlatego mnie tu trzymacie? Bo mogłabym się
wtrącić w tę jakąś Koronę? Przecież nic mi do niej, nawet bardziej niż
do Kryształów!
- Teraz tak mówisz - uciął. - Ale byłaś w t a m t y m mieście i spotkałaś Białego Rycerza, a to już pierwszy krok.
Siła wiatru coraz bardziej się wzmagała. Zerknęłam kątem oka na kuzynkę - uśmiechała się niewinnie.
- Zdecydowanie za wysoko mnie cenicie - stwierdziłam i wtedy wichura
uderzyła z całą mocą. Wykorzystując okazję, wyrwałam się Ernowi i
spróbowałam otworzyć portal...
Udało mi się to z pewnym wysiłkiem i wniknęłam do środka, ale już po
kilku krokach zatrzymałam się. To nie była międzysfera, ta dziwna,
przygaszona przestrzeń, w której się znalazłam, to było coś pośredniego,
przed czym ostrzegała mnie T'Surith. Tu nie płynęło się spokojnie,
tylko biegło się po niewidocznej podłodze. Im bardziej starałam się
przez to przebiec, tym trudniej mi się oddychało i czułam jakby w ciało
wbijały mi się setki szpilek. Coraz bardziej zwalniałam, z wrażeniem, że
już tu zostanę na zawsze - bo powrót okazałby się równie bolesny.
Opadłam na kolana, próbując złapać oddech i wtedy ktoś podszedł lekkim krokiem, otoczony słabo widoczną poświatą.
- I coś ty narobiła, gwyll'ionn líam? - zapytał z politowaniem. - A gdybyś nie zostawiła portalu otwartego? Być może nikt już by cię nie znalazł.
Podniosłam głowę, nie mogąc powstrzymać syknięcia wściekłości.
- No, już - podniósł mnie i wciągnął za osłonę. - Nie masz się co
trudzić, doprawdy. Ale przynajmniej znalazłaś miejsce, w którym nikt nam
nie będzie przeszkadzał.
Ciągle oddychałam głęboko, nie opierając się, kiedy mnie objął. To była taka niedorzeczna scena - dama w opresji ucieka przed niebezpieczeństwem, aż przybywa bohater, chroni ją i... Czy tak to mogło wyglądać z zewnątrz?
- Wiesz... Jesteś tu, bo tego chcę - schylił głowę, patrząc mi prosto w
oczy. - Jesteś tu, bo twój amant tego chciał, myśląc, że cię przede mną
ochroni. I co?
I co? I tylko dziki galop myśli przez moją głowę. Myśli, nawet nie emocji. Ale może to była tylko kwestia czasu?
- Mówią, że do trzech razy sztuka - uśmiechnął się, zanim nasze oddechy się złączyły. - A za czwartym...?
I coraz szybsza gonitwa myśli. Coraz dalej, dalej, zanurzyć palce w jego
włosach, prędzej, prędzej, zatracić się, karuzela i zawrót głowy,
dłużej, dłużej...
...Wyrwać się i przyłożyć mu w twarz?
Odsunął się zaskoczony, zabierając mi osłonę, odpłacając bólem. Cierp dalej, damo w opresji.
- Za czwartym nauka - wycedziłam - nauczysz się wreszcie?!
Ern syknął ze złością, ale już po chwili opanował się i uśmiechnął.
- Mógłbym cię tu zostawić już na zawsze - powiedział. - Ale nie... Taką ciebie też warto zatrzymać, choćby za szkłem.
- Nadal nie rozumiesz. Nie wiesz, że wyssałbyś ze mnie
wszystkie emocje? Każda kolejna chwila przy tobie zostawiałaby we mnie
coraz więcej chłodu, coraz więcej rezygnacji. Zabrałbyś mi życie jak
tamtym oczom.
- Nie wierzę - pokręcił głową. - I któregoś dnia ci udowodnię, że się mylisz.
- Może ten dzień nigdy nie nadejdzie, wziąłeś to pod uwagę, Saedd?! -
głos, który wdarł się w naszą wymianę argumentów, był podniesiony i
rozdygotany.
- Nie wiedziałem, że jesteś takim pesymistą - rudowłosy odwrócił się w stronę Lexa, również stojącego w osłonie. - Założymy się?
- Ja ci radzę, optymisto, spieprzaj od niej, bo ci zrobię drugi stygmat!!
- Tak bez łuku? Mogłeś się przynajmniej wcześniej zaopatrzyć.
- Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać - Lex trochę się uspokoił, ale i
tak chyba nigdy go takiego nie widziałam. Agent END-u zaś tylko wzruszył
ramionami i ruszył w stronę wyjścia.
Podeszłam do Lexa, nie mogąc ukryć zdumienia. Wpuścił mnie za osłonę, ale jak zwykle udało mu się utrzymać bezpieczną odległość. Jeden bohater niewiele lepszy od drugiego...
Wróciliśmy na Wyspę, gdzie czekała na nas Vanny, chora ze zdenerwowania.
Zastanawiałam się, co się działo tu, na zewnątrz, przez ten czas -
pobiegła po odsiecz? Skoro owa odsiecz przybyła... Ern popatrzył na nią
jak na włos w zupie, a następnie zwrócił się do Lexa jak gdyby nigdy
nic:
- Zabieramy je z tego świata. Przebywanie z nimi tutaj mija się z celem.
- Jutro - brzmiała kategoryczna odpowiedź. - Niech jeszcze dzisiaj Vanille Śni tutaj.
Rudowłosy odnotował tę uwagę i odszedł bez słowa. Natomiast Lex raczył
się wreszcie do mnie odezwać, choć chyba nie tak, jak bym chciała.
- Dlaczego to musiałem być ja?! - wrzasnął, z mieszaniną triumfu i
rozczarowania w oczach. Były czerwone - nie pamiętam, by przybierały ten
kolor od czasu... Tak, od mojego poprzedniego życia, kiedy rozpaczliwie
prosiłam, by mnie zabił.
- Gdzie teraz jest twój rycerz na czarnym rumaku?! - nie ustawał. -
Dlaczego go nie ma przy tobie?! Dlaczego mimo wszystko to musiałem być
ja?!
Stałam bez słowa, nie znajdując na to odpowiedzi.
- Daj jej spokój - nadal zdenerwowana Vanny chwyciła go za rękę. - Nie dokładaj jej więcej, po co?
Zamilkł i popatrzył na nią jakoś dziwnie, po czym ukrył twarz na jej ramieniu, zaskoczony tym chyba bardziej niż ona.
- Ty jej powiedz, przynajmniej jesteś jej bliska - rzekł zmęczonym głosem. - Może ciebie posłucha.
Potem on też odszedł, a kuzynka popatrzyła na mnie pytająco. Pokręciłam
tylko głową, sama nie do końca wiedząc, co miał na myśli.
Nie, nie czuję się bohaterką krwawego romansu. Tak, najwyraźniej
potrzebowałam odjechania w tani dramatyzm, żeby się w tym upewnić. Może i
brzmi to bezdusznie, kiedy już na spokojnie zapisuję to w zeszycie. Ale
cóż, skoro przychodzi do mnie myśl... Jakie to wszystko było nierealne.
Uwielbiam ten fragment w opowieści. Naprawdę. Jest pełen bliskich mi emocji :) i zawsze się zastanawiam właściwie - dlaczego to był Lex? Dlaczego Aeiran był tak bierny? Równie dobrze mógłby nie przybyć przecież nikt...
OdpowiedzUsuńMilcz, wyobraxnio, milcz, milcz... Ym. Gdyby wtedy Aeiran miał możliwość znaleźć się na miejscu Lexa, skończyłoby się to najpewniej krwawą łaźnią, że o kawałku bariery wokół Aztodii do wymiany nie wspomnę, więc chyba lepiej, że nie.
UsuńGdyby nikogo nie było, przynajmniej mogłabym spróbować wyjść sama i mieć potem satysfakcję. Gdyby mi się udało. Bo gdyby nie, to nie wiem.
okej, niewazne. poczulam nieuzasadnioną agresję, więc stwierdziłam że komentarze to raczej zły pomysł^^
OdpowiedzUsuńNo harm done, teraz Ty napisz jakiś płomienny romans, a ja przyjdę Ci go skomentować ;)
Usuń